fbpx

"Każdy rząd pozbawiony krytyki jest skazany na popełnianie błędów"

12 C
Warszawa
czwartek, 28 marca, 2024

"Każdy rząd pozbawiony krytyki jest skazany na popełnianie błędów"

Poprawnie, czyli na lewo

Wielokulturowość, wojna na słowa i toksyczny sentymentalizm, to tematy, nad którymi pochylili się – hiszpański filozof, powieściopisarz i publicysta, Fernando Savater oraz były dyrektor Królewskiej Akademii Języka, Darío Villanueva. Uważają oni, że są one odpowiedzialne za problemy i zniszczenia, jakich doznaje społeczeństwo. Biorą też na tapet tzw. „poprawność polityczną”. Obaj myśliciele wypowiedzieli się ostatnio dla portalu „Lazaron”.

Warto przeczytać

Fernando Savater intelektualista hiszpański i autor książki „Gryząc język” jest też miłośnikiem konwersacji, antydogmatykiem i antypurytaninem. Pomimo tego, że niedawno stracił żonę nie przestaje pracować. Tak jak nie przestał pracować, gdy został uwięziony przez reżim Franco i zagrożony śmiercią przez ETA. 

W rozmowie z Julio Valdeónem i Rebecą Argudo, Savater przyznaje, że obecnie problemem nie jest nawet język, czy swoista „nowomowa”. Rzecz tkwi przede wszystkim w fakcie, że nie są rozumiane elementarne koncepcje polityczne. Gdy w liceach wykładano etykę obywatelską, tłumaczone były pojęcia, skąd biorą się dane wartości, jakie jest ich znaczenie. Obecnie tego przedmiotu nie ma, są za to Wartości Obywatelskie. Jednak nie wyjaśniają one kwestii: „dlaczego” i ograniczają się jedynie do instrukcji. Zanika przez to głębia i refleksja. Tymczasem, trzeba tłumaczyć, czym jest wolność słowa. Że nie polega ona, na przykład na tym, że ma się prawo powiedzieć do kogoś „strzelę ci w czoło”, bo to groźba. 

Punkt widzenia zależy od politycznych sympatii

Savater zwraca uwagę na to, że ocena zjawisk i osób zależy od tego, jaką opcję polityczną reprezentują. Daje za przykład Pablo Haséla. Liczne wyroki i kary pozbawienia wolności, które otrzymał ten kataloński raper, doprowadziły w Hiszpanii do debaty na temat wolności słowa. Filozof z goryczą zauważa, że nikt by Haséla nie bronił, nawet Amnesty International, gdyby był człowiekiem prawicy. Doczekał się obrony wyłącznie dlatego, że jest powiązany z lewicą. 

Savater wspomina, że miał starcie ze studentami, gdy ukazał się jego artykuł zatytułowany „Rentierzy tortur”. Potępił w nim tortury i to bez względu na to, kogo one dotyczą. Studenci uznali go za faszystę, gdy wypowiedział się, że gdyby nawet chodziło o Jaime Milansa del Bosch lub Antonio Tejero, zamieszanych w nieudany zamach stanu z 23 lutego 1981, twierdziłby tak samo. Uważa bowiem, że nawet jeśli torturowany nie jest dobrym człowiekiem, to tortury są jednoznacznie złe. 

Kapitalizm w biznesie, socjalizm w dystrybucji i liberalizm w obyczajach 

– Nie ma już opcji politycznych. Nowoczesne, demokratyczne społeczeństwo wymyśliło tylko jedną kombinację, która funkcjonuje – twierdzi Savater. W biznesie mają działać zasady kapitalizmu, dystrybucja dóbr powinna opierać się na socjalizmie, a obyczaje cechować liberalizm.

Jeśli chodzi o wolność słowa, pojawia się niespójność – z jednej strony, lewica staje w jej obronie, z drugiej, jeden z jej liderów w Kongresie optuje za elementami kontroli nad mediami. 

Poprawność polityczna promująca lewicowość widoczna jest zresztą wszędzie. Niedawno Pablo Iglesias, polityk o poglądach marksistowskich, stwierdził, że jedyną grupą parlamentarną, która popiera przemoc, jest skrajnie prawicowa VOX. Powiedział to w parlamencie, w którym zasiada także socjalistyczne i separatystyczne, związane z nacjonalizmem baskijskim, ugrupowanie Bildu. I nikt nie zgłosił żadnych zastrzeżeń do tej wypowiedzi. Przemoc jest bowiem legitymizowana, jeśli pochodzi z właściwej strony ideologicznego spektrum.

Podczas ostatnich wyborów baskijskich, w których Bildu pozyskało 23 parlamentarzystów, obawiano się, że także i VOX może znaleźć przedstawiciela. I znalazła ona poparcie w Katalonii. Ku zaskoczeniu wielu, przemówienie parlamentarzysty z VOX okazało się tym, które od lat chciałoby się usłyszeć od ludu i socjalistów. Jako jedyni, przyjęli też jasne stanowisko przeciwko nacjonalizmowi. W Hiszpanii prawica i centroprawica rywalizują o to samo, co lewica. Inni reprezentują swoistą schizofrenię, rozmijając się z europejską demokratyczną i humanistyczną tradycją społeczną. 

W obecnym nastawieniu społecznym albo opowiadasz się za radykalną lewicą, albo jesteś faszystą, uważa autor „Gryząc język”. Można mówić o upadku mentalnej struktury społeczeństwa. Dziś, nawet prawica nie ośmiela się na przykład bronić rodziny i związanych z nią wartości. A według Savatera „rodzina, relacja rodzicielsko-synowska to najważniejsza rzecz w życiu i to ona dała początek twórczości Szekspira, Johna Donne’a, Tołstoja … To się liczy”. Ale nikt nie odważy się tego powiedzieć, to strach przed zaetykietowaniem. 

– Do 2000 roku nie odważyliśmy się podnieść hiszpańskiej flagi na pokazie Basta Ya! Zwrot nastąpił, gdy Fernando Buesa został zabity. Podczas stypy trumna była przykryta ikurriñą, flagą Álava i flagą Partii Socjalistycznej. Nagle jakiś facet z UGT przeszedł obok, wstał, złożył wyrazy szacunku i powiedział głośno: nie ma już nikogo, ale brakuje jednego. Wtedy zdaliśmy sobie sprawę, że brakuje flagi, za którą zginął Fernando. A teraz hiszpańska flaga jest zawsze fasadą – twierdzi Savater.

Dostrzega, że w Hiszpanii pałeczkę przejęła radykalna lewica. Wierzy jednak w zmiany i pokłada nadzieję w młodych ludziach. Uważa, że „naprawdę decydującym krokiem do rozpoczęcia procesu intelektualnej emancypacji jest uświadomienie sobie, że nie ma moralnego obowiązku być lewicowym”. 

Z obowiązującą powszechnie, polityczną poprawnością rozprawia się także, w rozmowie z Javierem Orsem, były dyrektor Królewskiej Akademii Hiszpańskiej, profesor Literatury Porównawczej, Darío Villanueva. Twierdzi on, że w kraju trwają kampanie mające na celu cenzurowanie słownika RAE (słownika Królewskiej Akademii Hiszpańskiej). Posuwają się do tego zwolennicy i orędownicy politycznej poprawności. Chcą oni dokonywać w słownikach zmian. Szczególnie w dwóch: oksfordzkim i słowniku RAE. Są wywierane duże naciski, aby usunąć lub zmodyfikować niektóre słowa. Żądania bywają czasem absurdalne. Ktoś postulował o wycofanie słowa „racjonalne”, ponieważ uznał je za obraźliwe dla „irracjonalne”. W przypadku słowa „rak”, chciano, by zostało usunięte jedno z jego znaczeń odnoszące się do „każdego zaburzenia, które zmienia funkcjonowanie społeczeństwa”. Życzenie to trafiło nawet do parlamentu, aby zmusić RAE do zmiany w słowniku, bo uznano to za obraźliwe dla chorych. To działania, które nie mają końca. 

„Postprawda” karmi się fałszem

W książce „Gryząc język” Villanueva potępia wszelkie okaleczenia językowe, które starają się narzucić obrońcy poprawności politycznej. Nazywa ich społeczeństwem „postprawdy”. Pokazuje szkody spowodowane „wielokulturowością”, „wojną na słowa”, „toksycznym sentymentalizmem” lub „represyjną tolerancją”. Uważa, że źródło poprawności politycznej „leży w społeczeństwie obywatelskim, tak więc to, co pojawia się tym zjawisku przymusu i cenzury, powinno być przypisane źródłom do pewnego stopnia nieokreślonym, a nie interwencji ustanowionych władz religijnych, rządowych, partyzanckich czy państwowych”. 

Villanueva zauważa, że czasy, w których przyszło nam żyć, to czasy mediów posiadających technologiczne narzędzia pozwalające im niezwykle silnie wpływać i kształtować nasze myślenie. Dzięki cyfryzacji, coraz mniejsze znaczenie mają dziś prasa czy telewizja. Wiedzę czerpiemy z Internetu, który były dyrektor RAE nazywa „jeziorem mętnych wód”. Okazuje się przy tym, że aż 70 procent użytkowników sieci społecznościowych przedkłada „fake newsy” nad rzetelne informacje. W przeciwieństwie do tradycyjnych mediów, gdzie obowiązuje profesjonalizacja i normy, w sieci faworyzuje się tzw. „trolle”. – Oszustwo i mistyfikacja to dwie preferowane bronie „postprawdy”” – twierdzi Villanueva. Towarzyszy temu „postlanguage” – język politycznie poprawnego społeczeństwa. Podobny wątek pojawił się u George’a Orwella w jego powieści „1984”. Jest tam wzmianka o rządzie przekształcającym język tak, aby wpływał na umysły i ujarzmiał jednostki. Taka „nowomowa”, wg Orwella, miałaby zostać wdrożona w 2050 roku. 

Epoka post

– Doszedłem do wniosku, że żyjemy w epoce „ponowoczesności”, „posthumanizmu”, „postindustrializmu”, „post-marksizmu” i „post-prawdy” – mówi Villanueva. 

W towarzyszącym tym zjawiskom „post-języku” stwierdzenia nie muszą wcale odpowiadać rzeczywistości. Będąc w „postdemokracji” już nie robimy problemu z tego, że politycy mówią fałszywe rzeczy, chociaż wiemy, że są one fałszywe. Towarzyszy temu poprawność polityczna będąca formą cenzury. Siłą rzeczy, coraz powszechniejsze są więc eufemizmy i tabu. Niemiecki komunista i filozof, Herbert Marcuse i jego „represywna tolerancja” są niejako źródłem dzisiejszej poprawności politycznej. Zaczęło się to na kampusach w Stanach Zjednoczonych. W przypadku tego zjawiska, ktoś, nie będąc oficjalną władzą, decyduje o tym, co można, a czego nie można powiedzieć. 

Victor Klemperer w swojej książce o języku Trzeciej Rzeszy opowiada, jak nazizm obchodził się z językiem. Teraz coś podobnego dzieje się od momentu, gdy organ rządowy uruchamia przewodnik o tym, jak mówić i uczyć języka. Co jest właściwe, a co już nie.

Każdy, kto nie przestrzega poprawności politycznej, może zostać poddany kontroli. Dotyczy to również wydawców, ponieważ muszą przestrzegać tych zasad. Pasuje tu wyrażenie „ugryźć się w język”. Za tym wszystkim kryje się przemoc – „przemoc anulowania”. Nie jest to, to samo co cenzura, kiedy już opublikowana, niewygodna książka zostaje zakazana. To publiczna śmierć ludzi, którzy wykonali godną i ciężką pracę, a są piętnowani po prostu dlatego, że ktoś uzna ich za niepoprawnych. 

Upraszczający „postlanguage”

 Życie społeczne, polityczne czy indywidualne, jest złożone. „Postlanguage” odcina to bogactwo niuansów. Politycy w swojej komunikacji zawsze podają tylko nagłówki. Robił to także jeden z najważniejszych przywódców świata – Donald Trump, przekazując swoją politykę na Twitterze. Jeśli w mediach – radiu czy telewizji pojawi się dłuższy wywód, w późniejszym wydaniu sprowadza się go do schematu, w którym znikają niuanse. Często ginie przy okazji prawdziwy sens przekazu, czasem przekaz odbiera się przeciwnie, niezgodnie z pierwotną intencją mówiącego. 

Villanueva dostrzega też silny związek między ideologią a językiem. Chociaż sam uważa feminizm za najważniejszą i sprawiedliwą rewolucję jednak, gdy zaczął on ingerować w język angielski, zaczęły się dziać dziwne rzeczy. Uznano np. że słowo kobieta „woman” nie powinno być używane, bo zwiera cząstkę słowa mężczyzna „man”. Poprawność polityczna silnie związana z ideologią dotyczy dziś też płci „trans”. Słowa „matka” lub „kobieta” nie są już właściwe. Zamiast użyć określenia „kobieta” należy mówić „osoba menstruująca”. Także „matkę” wypada zastąpić zwrotem „osoba karmiąca”. 

Uważa się, że to naukowcy wymyślili słowa i dlatego są za nie odpowiedzialni, a więc należy odświeżyć słownik. Jeśli jednak każdy będzie miał prawo coś w nim zmienić, ten w końcu zniknie, a pozostanie jedynie zbiór anielskich pięknych słów. To iście orwellowska wizja.

„Arystoteles powiedział, że słowa są używane do określenia tego, co sprawiedliwe, a co niesprawiedliwe. Ludzie jednak, w przeciwieństwie do zwierząt, mają zdolność rozróżniania czy słowa są dobre, czy złe” – zauważa Villanueva. 

Oprac. DZK na podst.: https://www.larazon.es/cultura/20210228/im7xwprv6rabnhr2htq37tdkqa.html

Więcej artykułów

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Wpisz komentarz!
Wpisz imię

Najnowsze artykuły

Translate »