Im bliżej prawdziwej wiosny, tym częściej zaczynamy patrzeć na świat poprzez zielony pryzmat. Niektórzy dostrzegają wokół nas nie tylko rychłą perspektywę bujnego rozkwitu traw, ale również zagrożenie związane z pęknięciem, od dawna wzbierającej „zielonej bańki”. To może być nieuchronny efekt, przybierającej na sile wojnie ze zmianami klimatycznymi.
Jak wiele baniek cenowych na rynku aktywów, ta nie jest całkowicie irracjonalna. W obliczu sztucznie utrzymywanych na bardzo niskim poziomie stóp procentowych, kapitał szuka najkorzystniejszego miejsca. Moda na ekologię wykreowała modę na inwestowanie w tę dziedzinę. Wędrówka wielkiego kapitału w stronę „zielonych aktywów” to nie tyle poszukiwanie wartości, ale zainteresowanie ich stale rosnącą ceną. Wszystko wskazuje na to, że inwestorzy, mimo błędnego szacunku ryzyka, zupełnie bez opamiętania pompują „ten zielony balon”. Czy istnieje jakiś limit?
Są oczywiście tacy inwestorzy, którzy uważają, że “kryzys” klimatyczny jest na tyle nieuchronny, że spółki skupione na zapobieganiu apokalipsie muszą być zwycięzcami. Bystrzejsi nabywcy patrzą jednak na zielone aktywa w inny sposób. Niektórzy zauważyli ogromny nacisk, jaki rządy wielu państw kładą na zmiany klimatyczne – nacisk, który tworzy strumień pieniędzy, w dużej mierze pochodzących od podatników lub wyłudzonych od konsumentów, który przyniesie korzyści firmom z tego sektora. Inni zarządzający aktywami zajmują się „ekologizacją” swoich portfeli, próbując przyciągnąć inwestycje od „społecznie odpowiedzialnych” inwestorów, którzy stanowią obecnie coraz ważniejszy segment rynku.
Zielony magnes
Jak podał Morningstar w sierpniowym wydaniu Financial Times z 2020 roku, ukazał się artykuł zatytułowany „Prawda z Davos”. Zwrócono w nim uwagę na to, że „fundusze, które inwestują zgodnie z zasadami ochrony środowiska, zasadami społecznymi i zasadami ładu korporacyjnego, przyciągnęły napływ netto 71,1 mld USD w okresie od kwietnia do czerwca 2020 roku, przesuwając wartość aktywów zarządzanych w ramach tych produktów na nowy, rekordowy poziom, wynoszący nieco ponad 1 mld USD”.
Oddzielne brytyjskie dane dotyczące napływu funduszy pochodzące z sieci transakcyjnej Calastone wykazały, że kwota nowych środków zainwestowanych w fundusze akcji ESG w okresie od kwietnia do lipca przekroczyła łączne wpływy z poprzednich pięciu lat.
Dotychczasowy niszowy status funduszy zrównoważonych oznacza, że ich udział w rynku jest wciąż niewielki w stosunku do 41 bilionów USD, które są w posiadaniu wszystkich funduszy inwestycyjnych na świecie.
Jednak rosnąca świadomość społeczna na temat kryzysu klimatycznego napędza sprzedaż funduszy ESG. Zakłócenia spowodowane przez Covid-19 przyspieszyły rozwój tego sektora, ponieważ inwestorzy poszukują zrównoważonych modeli biznesowych, które są w stanie wytrzymać wstrząsy rynkowe.
“W latach 2015 – 2017 w fundusze ESG (ang. Environmental, Social Justice, Government) zainwestowano niewiele lub nie zainwestowano żadnych nowych pieniędzy. Ale prawdziwy rozmach budował się w ciągu ostatnich dwóch lat w apetycie na produkty inwestycyjne, które są zgodne z etycznymi obawami oszczędzających” – powiedział Edward Glyn, szef globalnych rynków w Calastone.
Od tego czasu do funduszy ESG pieniądze ciągle płyną wartkim strumieniem. Czy rzeczywiście odzwierciedla to „etyczne obawy oszczędzających”, a nie ideologiczne zapędy, pychę lub chciwość tych, którzy zarządzają pieniędzmi oszczędzających? Tymczasem inni inwestorzy obserwują ten trend i niezależnie od ich poglądów na temat klimatu, po prostu wchodzą w to. To jak najbardziej racjonalna postawa. Kupowanie tego, co kupują inni, nie jest najgorszą strategią inwestycyjną – przynajmniej, jeśli można się z niej w porę wycofać.
Zielona droga do gospodarczego upadku
Nietrudno zaobserwować pewne analogie z trochę już zapominaną bańką internetową (ang. dot-com boom, dot-com bubble, IT buble). W tamtym okresie, który charakteryzował się zbyt dużą liczbą inwestycji w absurd, magnesem przyciągającym pieniądze był fantastyczny wprost urok możliwości, wynikających z zastosowań dynamicznie rozwijającej się technologii internetowej. Trudniej jest o to w przypadku wydatków na ekologię. Pieniądze inwestorów są często niewłaściwie kierowane. O wiele większy strumień powinien zasilać fundusze przeznaczone na adaptację, która przyniosłaby korzyści niezależnie od tego, co stanie się z klimatem. W wielu innych przypadkach, środki finansowe przeznacza się na opłacenie instalacji przedwczesnych (i prawie nieuchronnie mniej wydajnych) zamienników technologii, które na razie działają doskonale.
Z kolei, Bjorn Lomborg pisze w New York Post, że: „Zmiany klimatyczne to rzeczywisty problem spowodowany przez człowieka. Ale ich wpływ jest znacznie mniejszy niż sugerowałyby to pozbawione zapału raporty klimatyczne. Panel klimatyczny ONZ stwierdza, że jeśli nic nie zrobimy, całkowity skutek klimatu w latach 70 tych XXI wieku będzie równoważny zmniejszeniu dochodów o 0,2 – 2 procent. Biorąc pod uwagę, że do tego czasu każda osoba ma być o 363 procent bogatsza niż dziś, zmiana klimatu oznacza, że będziemy „tylko” o 356 procent bogatsi. Nie jest to jednak koniec świata”. Ponadto bogatszy świat będzie o wiele lepiej przygotowany do radzenia sobie ze skutkami zmian klimatycznych niż świat, który, (jak się wydaje) osoby kierujące polityką klimatyczną chcą teraz stworzyć – ponury, biedniejszy, nadzorowany”.
Zielona fascynacja i pośpiech (nadmierny) w kwestii entuzjastycznego transferowania olbrzymich kwot na realizację eko–przedsięwzięć może wywołać wiele niepożądanych skutków ubocznych. Taka polityka klimatyczna zamiast zapewnić wzrost jest w stanie wywołać spowolnienie gospodarcze. Bogate społeczeństwa, finansujące transformację energetyczną odczują jej ciężar w najbardziej drastyczny sposób. Zwiększone wydatki na politykę klimatyczną obniżą inwestowanie w inne dziedziny gospodarki, zmniejszą konkurencyjność cenową oraz pewność wzrostu poziomu życia następnych pokoleń. W najbogatszych krajach, obywatele przyzwyczaili się do stałego wzrostu zamożności. Nie należy wykluczyć, że taka sytuacja mogłaby doprowadzić do wybuchu niezadowolenia społecznego.
Dla bogatych krajów niższy wzrost oznacza większe ryzyko protestów i załamania politycznego. Nie jest to zaskakujące. Jeśli żyjesz w rozwijającej się gospodarce, wiesz, że w nadchodzących latach tobie i twoim dzieciom będzie się żyło znacznie lepiej. Jeśli wzrost gospodarczy jest prawie nieobecny, świat zamienia się w model równowagi. Lepsze warunki dla innych oznaczają prawdopodobnie gorsze warunki dla ciebie, co powoduje utratę spójności społecznej i wiary w wartościową przyszłość. Protesty żółtych kamizelek przeciwko podatkom ekologicznym, które od 2018 r. wstrząsają Francją, mogą stać się stałą cechą wielu lub większości bogatych społeczeństw.
Mimo to politycy obsesyjnie skupiają się na klimacie. Zabijające wzrost gospodarczy wydatki na wątpliwe z punktu widzenia efektywności ekonomicznej projekty, poparte opiniami szeregu pewnych swoich posad naukowców, ucieszyłyby szerokie grono entuzjastów teorii ocieplenia klimatu, ale doprowadziłyby do tragicznych skutków dla zwykłych ludzi – niezgody, stagnacji i sporów.
Większość wyborców nie jest skłonna płacić za te ekstrawaganckie rozwiązania klimatyczne. Podczas gdy Biden proponuje wydanie równowartości 1500 dolarów przez przeciętnego Amerykanina rocznie, to niedawny sondaż Washington Post wykazał, że ponad połowa tego społeczeństwa nie jest skłonna zapłacić nawet 24 dolarów.
I po co? Gdyby wszystkie bogate kraje świata ograniczyły emisję dwutlenku węgla do zera jutro i przez resztę stulecia, wysiłek ten spowodowałby niemal niezauważalne obniżenie temperatury do 2100 roku.
Niemcy już płacą podwójnie
Liczba firm na całym świecie, które uwzględniają wskaźniki ekologiczne lub społeczne przy podejmowaniu decyzji o nagrodach dla kadry kierowniczej, podwoiła się od 2018 roku. Zgodnie z raportem ISS ESG, około jedna piąta, spośród 6500 zbadanych przedsiębiorstw, oceniając swoich managerów, bierze obecnie pod uwagę te czynniki.
„Zielona” polityka w Niemczech podwoiła rachunki dla gospodarstw domowych, podczas gdy cena wytwarzania energii hurtowej spadła. W 2017 r. nadal ponad 52 proc. koszyka energii elektrycznej i 88 proc. zużycia energii pierwotnej pochodziło z paliw kopalnych. Niemiecka „transformacja energetyczna” od 2000 roku kosztowała już ponad 243 mld euro w formie podatków i „dotacji do odnawialnych źródeł energii”, a emisje gazów cieplarnianych od 2009 roku są niemal identyczne. Co gorsza, wpływ tej polityki na tworzenie miejsc pracy netto w sektorze energetycznym jest negatywny. „Między utratą miejsc pracy w tradycyjnych firmach, a bankructwami lokalnych firm solarnych, tworzenie miejsc pracy przybrało negatywny obrót. Niemcy postawiły sobie kiedyś za cel stworzenie 500000 miejsc pracy w sektorze zielonej energii do 2020 roku. Po osiągnięciu szczytu na poziomie nieco poniżej 380 000 kilka lat temu, liczba ta zbliża się obecnie do 350 000, a to oznacza, że efektem netto (zatrudnienia)… będzie utrata 20000 miejsc pracy” – przewiduje Bjorn Lomborg w New York Post.
Sektor energetyczny jest kluczowy w procesie dekarbonizacji, ale nie osiągnie go poprzez przewrotne bodźce i skumulowane koszty, które powodują karanie wydajnych na rzecz nieefektywnych, subsydiowanie drogich i opodatkowanie konkurencyjnych…
Najlepszym technologicznym narzędziem do poprawy stanu środowiska jest połączenie gazu ziemnego, energii jądrowej, wodnej i odnawialnej. Jednak źródła odnawialne są nieregularne, podczas gdy zużycie energii jest stałe. Nie możemy zapominać o miliardach potrzebnych na połączenia sieciowe i wsparcie, aby utrzymać tę nieregularną i zmienną kombinację.
Polityka energetyczna Stanów Zjednoczonych musi być zgodna z zasadami bezpieczeństwa, dywersyfikacji i konkurencyjności. Wszystko to może mieć miejsce tylko przy większej liberalizacji i konkurencji, a nie mniejszej.
Zastąpienie technologii i transformacja energetyczna, powinny zostać osiągnięte poprzez konkurencję, niższe koszty i wydajność w taki sam sposób, w jaki ropa naftowa zastąpiła olej wielorybi – nie dlatego, że zadecydowała o tym jakaś komisja, ale dlatego, że koszty były niższe, a korzyści dla konsumentów oczywiste.
Bezpieczeństwo dostaw należy również osiągnąć dzięki elastycznemu i zróżnicowanemu koszykowi energetycznemu, który musi być tani i wydajny, nie poprzez dotacje i wyższe koszty stałe, ale poprzez wprowadzenie zachęt podatkowych, które zapobiegają „fałszywym sygnałom popytu” i nadmiernej zdolności produkcyjnej.
Energia jest kamieniem milowym przyszłości każdego narodu. Zniszczenie konkurencyjności, prawdopodobnie pogłębiłoby obecny kryzys. Stany Zjednoczone dysponują odpowiednimi narzędziami i wykorzystując wszystkie technologie są w stanie zapewnić obfite i tanie dostawy energii. Inna polityka energetyczna, doprowadziłoby do powtórzenia błędów, które Europa popełniła kilka lat temu.
Czy USA powtórzą błędy UE? Przystąpienie do porozumienia paryskiego było wystarczająco głupie, lecz teraz czeka nas znacznie więcej głupoty (jak widzimy na przykładzie decyzji w sprawie Keystone i dzierżawy ropy i gazu).
Wierząc w zmiany klimatyczne oraz widząc rolę dla wydatków, Lomberg dostrzega, że „klimatyczni wojownicy” źle się do tego zabrali i wyjaśnia:
„Powinniśmy wydawać dziesiątki miliardów na innowacje, aby cena zielonej energii była niższa niż paliw kopalnych. Wydawanie bilionów na ogromne i przedwczesne redukcje emisji to niezrównoważone i nieefektywne podejście rodem z Pierwszego Świata. Jest to również podejście zakorzenione, podobnie jak zbyt duża część ruchu klimatycznego, w przednowoczesnej ascezie, jak również, oczywiście, w odwiecznym pragnieniu klasy rządzącej (lub oczekującej klasy rządzącej), aby kontrolować ludzkie zachowanie”.
Jeśli chodzi o przykłady tego, jak objawia się zielona bańka, wystarczy otworzyć prasę finansową. Pojazdy elektryczne! Fundusze SPAC, które będą inwestować w pojazdy elektryczne! Elektryczne taksówki powietrzne! Jest jeszcze wiele innych do wyboru, w tym ten podwójnie pouczający przykład, „podwójnie”, ponieważ wielu eko-bojowników, przynajmniej tych w rządzie, lubi twierdzić, że rozwiązania rynkowe dostarczą wielu odpowiedzi na rozwiązanie problemu klimatu.
Zielona hossa, limity CO2 … i bessa
Jak informuje Bloomberg Green, Unia Europejska rozważa ograniczenia spekulacji na największym na świecie rynku emisji dwutlenku węgla, gdzie rekordowe ceny zwabiły fundusze inwestycyjne w poszukiwaniu zysków.
Unijne pozwolenia na emisję skoczyły do rekordowego poziomu 40,12 euro, powiększając zyski do około 70 proc. w ciągu ostatniego roku. Wzrost ten, częściowo zawdzięczamy spekulującym na dużą skalę inwestorom. Europejski program ograniczeń emisji, rozpoczęty w 2005 roku, jest kluczowym narzędziem polityki regionu w celu ograniczenia zanieczyszczeń.
Według źródeł dobrze poinformowanych, Komisja Europejska, organ regulacyjny UE, może wprowadzić limit liczby przydziałów emisji CO2, które mogą być przechowywane przez inwestorów w centralnym rejestrze systemu zarządzania emisjami. Zapobiegłoby to zbytniemu wpływowi inwestorów finansowych na rynek. Można to zrobić podczas przeglądu dyrektywy w sprawie rynkowych instrumentów finansowych, planowanego w tym roku.
Ustalenie ceny za emisję dwutlenku węgla, zachęca energochłonne gałęzie przemysłu do przejścia na technologie mniej zanieczyszczające środowisko. Jeśli jednak ceny skoczą zbyt szybko, zagraża to płynnemu przejściu na gospodarkę opartą na czystej energii.
Unia Europejska, która chce stać się neutralna dla klimatu do 2050 roku w ramach swojej ambitnej strategii Zielonego Ładu, przygotowuje obecnie przepisy mające na celu wdrożenie bardziej rygorystycznego celu redukcji emisji dwutlenku węgla do 2030 roku. Nowe regulacje mają wzmocnić system EU, zwiększając deficyt pozwoleń. Spekulacje inwestorów finansowych niosą ze sobą ryzyko zwiększenia obciążeń dla przedsiębiorstw i mogą wywołać sprzeciw wobec przyspieszenia reformy ochrony środowiska.
Dekarbonizacja w skali i tempie planowanym przez UE, Wielką Brytanię i bez wątpienia USA pod przywództwem J. Bidena – nie może zostać osiągnięta w ramach konwencjonalnego wolnego rynku. W przyszłości czeka nas, wysoki stopień centralnego planowania i nieuchronny natłok regulacji, który się z tym wiąże. To z pewnością będzie stanowić bogate żniwo dla bardziej zręcznych lub dobrze powiązanych poszukiwaczy zysków. Nie jest to jednak, delikatnie mówiąc, idealne środowisko dla inwestorów.
Ross Clark w “The Spectator” zauważa, że prędzej czy później po „zielonej bańce” nastąpi bessa. „Scottish Widows (brytyjska firma zajmująca się ubezpieczeniami na życie i emeryturami) jest zaangażowana w politykę „zerowego zysku netto”. Przez lata polisa ubezpieczeniowa, którą posiadałem w tej firmie, była warta tyle, ile do niej wpłaciłem. Chociaż, po namyśle, może Maria Nazarova-Doyle, szef inwestycji emerytalnych w Scottish Widows, nie odnosiła się do zwrotów z polis, kiedy powiedziała w tym tygodniu: ”Przejście do zerowego poziomu netto ochroni oszczędności przed ryzykiem i niepewnością związaną z klimatem oraz zapewni długoterminowy zrównoważony wzrost poprzez dostęp do możliwości przejścia na gospodarkę niskoemisyjną”. Firma twierdzi, że jako cel pośredni chce zmniejszyć o połowę emisje ze swojego portfela akcji do 2030 roku. Co dokładnie przez to rozumie, nie wiadomo. Nie jestem pewien czy mój portfel akcji w ogóle prowadzi jakiekolwiek emisje – tekturowa teczka z wyszczególnieniem moich inwestycji leży w moim biurze i nie widać na niej żadnych oznak utleniania się. Jeśli jednak Scottish Widows ma na myśli to, że chce zmniejszyć o połowę deklarowane przez siebie wartości emisji spółek ze swojego wartego 170 miliardów funtów portfela inwestycyjnego, co brzmi dość łatwo: należy sprzedać spółki naftowe, kopalnie, wysokoemisyjnych producentów i kupić takie firmy jak farmy wiatrowe. Czy to jednak pomoże naszej planecie, czy tylko spowoduje powstanie mnóstwa przewartościowanych firm zajmujących się zieloną energią?” – pyta Ross Clark.
– „Jestem pewna, że przyszłość należy do czystej energii. Tak samo jak pod koniec lat 90. przyszłość należała do Internetu. Nie oznaczało to jednak, że przyszłość wielu firm z branży internetowej, których akcje były wykupywane bez opamiętania przez żądnych wrażeń inwestorów, nie miała przyszłości. Kilka z tych firm przetrwało i rozkwitło, stając się dzisiejszymi gigantami. Większość niestety zbankrutowała. Nie wątpię, że tak samo będzie z firmami zajmującymi się czystą energią. Kilka z nich, których akcje w ostatnich miesiącach przeżywają boom, stanie się wielkimi graczami, większość splajtuje. I każdy może zgadywać, która z nich będzie którą.
Podejrzewam jednak, że to, co widzieliśmy do tej pory, będzie tylko początkiem boomu, który potrwa kilka lat. To nie jest Gamestop, który spłonie w ciągu kilku dni. Zielona energia na pewno ma więcej nóg niż Bitcoin. Jednak, kiedy nadejdzie bessa, będzie ona duża – większa, być może niż bessa na rynku Internetu. Nie będzie to więc przypadek utraconych aktywów, ale takich, które z dnia na dzień znikną. Spójrzcie tylko na obietnicę firmy Scottish Widows: “ochrona oszczędności przed ryzykiem związanym z klimatem”. Zauważam, że nie ma ani słowa o ochronie oszczędności przed trendami inwestycyjnymi” – przestrzega Ross Clark.
„A to (wraz z w dużej mierze bezsensownymi lub niewłaściwie ukierunkowanymi regulacjami klimatycznymi) jest zdecydowanie największym ryzykiem związanym z klimatem dla systemu finansowego, a tym samym dla gospodarki. Niestety, zarówno decydenci czy też ryzykanci, którzy używają „ryzyka” jako uzasadnienia dla tak wielu swoich działań, nie zamierzali tego Państwu powiedzieć.
Pęknięcie bańki nigdy nie jest ładnym widokiem, ale pęknięcie tej konkretnej bańki może okazać się pouczające” – konkluduje Ross Clark.
Oprac. na podst. https://www.nationalreview.com/2021/02/the-green-bubble/