Zachodnie demokracje stoją dziś w obliczu buntu wielu obywateli, którzy kwestionują obecny system polityczny. W ich opinii nie służy on już szerokim rzeszom obywateli, do czego przecież został powołany. Nie szanuje ich wartości oraz dąży do marginalizowania znaczenia jednych kosztem benefitów innych. Brexit, a następnie wybór oraz kadencja Donalda Trumpa, protest „żółtych kamizelek” we Francji itp. pokazały coś, co łączy te wydarzenia. Pomimo funkcjonujących w krajach Zachodu ustrojów demokratycznych, ludzie czują się pozbawieni bieżącego i realnego wpływu na życie polityczne i społeczne. Nie podoba im się też stosowany od lat „płodozmian” sprawowania władzy przez centrolewicę i centroprawicę. Widzą, że wpływ na rząd i polityków mają jedynie w okresie wyborczym. Po wyborach jest on już nikły lub wręcz żaden.
Koniec demokracji?
Zdaniem Gérarda Arauda te zdarzenia symbolicznie kończą czterdziestoletni cykl funkcjonowania dotychczasowego modelu demokracji świata angloamerykańskiego. Już na przełomie lat 80. XX wieku amerykański prezydent Ronald Reagan ostrzegał przed mogącą się pojawić stagflacją. Mniej więcej w tym samym czasie w Wielkiej Brytanii Margaret Thatcher zaproponowała prowadzenie polityki opartej na dyscyplinie budżetowej, na zaufaniu do mechanizmów rynkowych, drastycznym ograniczeniu roli państwa oraz wolnym handlu i priorytecie walki z inflacją. Tym samym myśl liberalna Miltona Friedmana zastąpiła myśl Keynesa.
Faktycznie odniesiono sukcesy. Wrócił zrównoważony wzrost. Ten wzrost wyciągnął setki milionów ludzi z biedy w krajach Trzeciego Świata. Wkrótce okazało się jednak, że i ta polityka ma swoje ograniczenia. Szczególnie w bogatszych krajach zachodnich zaostrzyła nierówności. Zneutralizowała wpływ szeregowych pracowników na firmy i gospodarkę, prowadząc także do likwidacji klasy średniej – a wszystko to pod szyldem globalizacji. Polityczne reperkusje tego przybrały formę populistycznej rewolty.
Trump wyczuł nastroje
Donald Trump był bodaj pierwszym politykiem, który zrozumiał podstawy tej rewolty i postanowił ją obrócić na własną korzyść. Umiał komunikować się z protestującymi i odpowiadać na ich potrzeby, gruntownie modyfikując program republikanów. Z klasycznej partii konserwatywnej stworzył ruch tożsamościowy, narodowy i wrogi elitom. Rzucił wyzwanie wszystkim obowiązującym, ortodoksyjnym zasadom. Podkreślał wagę wolnego handlu i dyscypliny budżetowej, a w codziennym życiu znaczenie szacunku dla przyzwoitości i prawdy. Radykalizując amerykańską prawicę, odmłodził ją i zmobilizował do nowej walki.
Czy to wszystko jest w stanie sprawić, że również lewica dokona u siebie swoistych przewartościowań? Czy będzie umiała to zrobić, zamiast wciąż ulegać syreniemu śpiewowi neoliberalizmu, tak wyraźnie obecnemu w stylu rządzenia proponowanym przez Billa Clintona i Baraca Obamę?
Nowy prezydent USA, Joe Biden, ogłosił już nowy plan infrastrukturalny, podwyżki podatków i wprowadzenie protekcjonizmu państwowego. Pokazuje w ten sposób, że państwo wróciło na swoje silne pozycje, ale jednocześnie jest bardzo aktywnym obrońcą mniejszości etnicznych i seksualnych. Obie amerykańskie partie, zarówno republikanie, jak i demokraci, stoją obecnie przed podobnymi wyzwaniami – chodzi o uświadomienie wyborców w kwestiach protekcjonizmu gospodarczego, sposobu uprawiania polityki zagranicznej oraz tożsamości narodowej. Muszą przy tym uwzględniać znany i ważny fakt, że Ameryka jest krajem bardzo zróżnicowanym.
Polityków – szczególnie z lewej strony sceny politycznej – czekają niewątpliwie wyzwania z zakresu walki z nierównościami, kryzysem klimatycznym i kryzysem zaufania obywateli do państwa. Jedno wydaje się pewne: amerykańskie życie polityczne przeżywa zasadniczy zwrot ideologiczny. Kończy okres zapoczątkowany przez Reagana i kontynuowany przez Clintona. Po nim nastąpi nowy cykl.
Receptura Trumpa sprawdza się w Europie
Co dzieje się z demokracjami europejskimi? One również przechodzą kryzys. Obecnie europejskie partie prawicowe zaostrzają swój kurs. Częściej niż niegdyś deklarują niechęć wobec emigrantów, podkreślają wagę utrzymania tożsamości narodowej oraz potrzebę stosowania protekcjonizmu w gospodarce. Opcja proeuropejska i liberalna ustępuje na rzecz nowego nacjonalizmu. Przy podejściu prawicowym i skrajnie prawicowym dochodzi przy tym do nieumiarkowanej krytyki „elit”, a emocje przeważają nieraz nad rozumem. Tymczasem Boris Johnson, z wyborów na wybory zdobywając głosy wyborców kosztem Partii Pracy, udowadnia, że „recepta Trumpa” może sprawdzić się także w Europie. Inni przywódcy z pewnością pójdą za jego przykładem.
Z kolei lewa strona europejskiej sceny politycznej wydaje się całkowicie rozbita. Europejskie partie socjaldemokratyczne nie mogą się pozbierać. Skrajna lewica jest niewiarygodna. Pozostają przy głosie jeszcze „zieloni”, ale wciąż bez znaczących wpływów politycznych (przynajmniej we Francji) i w pewien sposób monotematyczni, cechujący się brakiem doświadczenia i nierealistycznym podejściem do życia i gospodarki. Jeśli europejska lewica nie zweryfikuje swoich programów i nie zmieni używanego języka, może podzielić los Hillary Clinton czy brytyjskiej Partii Pracy.
Tak czy inaczej, zarówno w polityce, jak i w innych dziedzinach Stany Zjednoczone nadal będą wiodły prym.
Autor: Gérard Araud
Na podst.: https://www.lepoint.fr/monde/gerard-araud-cette-revolution-ideologique-venue-d-amerique-10-05-2021-2425734_24.php