Minęły dwa lata od upaństwowienia ratownictwa medycznego. Zgodnie z nowelizacją ustawy o Państwowym Ratownictwie Medycznym, od 1 kwietnia 2019 r. Narodowy Fundusz Zdrowia mógł podpisać umowę tylko z samodzielnym publicznym zakładem opieki zdrowotnej, jednostką budżetową lub spółką kapitałową z co najmniej większościowym udziałem Skarbu Państwa.
Firmy prywatne przestały więc działać. Przeciwko tej zmianie protestowała znaczna część lekarzy związanych z ratownictwem.
„Wejście na rynek prywatnego pogotowia, przede wszystkim Falcka, duńskiego giganta, który działa na wielu rynkach europejskich, wymusiło poprawę jakości w państwowych karetkach. Żeby być konkurencyjnym dla Duńczyków, polskie podmioty również musiały inwestować w nowoczesny sprzęt, dbać o wyszkolenie ratowników i zatrudniać lekarzy ze specjalizacją z medycyny ratunkowej. To wszystko odbywało się z korzyścią dla pacjenta” – mówił wtedy w rozmowie z Rzeczpospolitą anestezjolog, od 20 lat jeżdżący w karetce.
Przeciwne było też Polskie Towarzystwo Medycyny Ratunkowej. „Od początku byliśmy przeciwni upaństwowieniu ratownictwa medycznego, które eliminuje konkurencję, wymuszającą jakość wyposażenia karetek, usług medycznych i wyższe kwalifikacje personelu. Dziś na rynku króluje monopolista, który będzie dyktował swoje warunki, co może doprowadzić do obniżenia się jakości świadczeń i szybszego generowania wyższych kosztów” – mówił prof. Juliusz Jakubaszko, członek zarządu Polskiego Towarzystwa Medycyny Rodzinnej.
Konkurencja została wyeliminowana
Jak teraz, po dwóch latach, prof. Jakubaszko ocenia tę zmianę? Czy faktycznie pogorszyła się jakość usług?
„Byliśmy – jako środowisko specjalistów medycyny ratunkowej – przeciwni upaństwowieniu ratownictwa medycznego, bo to wprowadzało monopol pogotowia ratunkowego jako jedynej instytucji obsługującej system ratownictwa medycznego. Wcześnie było kilka podmiotów, które tym się zajmowały. Dobrą konkurencję robił, chociażby Falck, który miał ponad 200 karetek. Wszyscy zostali wyeliminowani z rynku, bo byli konkurencją. Bo zdarzało się tak, że pogotowie inwestuje, a jak przychodzi do konkursów z NFZ, to przegrywa” – mówi prof. Juliusz Jakubaszko.
„Jeden z postulatów podnoszonych przez nas do ustawodawców to wprowadzenie, jako stałego elementu, monitorowania jakości usług ratownictwa medycznego, tak jak to się dzieje na świecie. W cywilizowanych krajach są wskaźniki, które się monitoruje i na ich podstawie ocenia się jakość funkcjonowania systemu. U nas tego nie ma. Więc nie można powiedzieć czy teraz jest lepiej, czy gorzej, nie można porównać różnych regionów kraju, nie można porównać Polski z innymi krajami” – dodaje prof. Jakubaszko, były prezes PTMR, członek Zarządów Europejskiego Towarzystwa Medycyny Ratunkowej (EUSEM), a także Międzynarodowej Federacji Medycyny Ratunkowej (IFEM).
Wątpliwości eksperta dotyczące oceny jakości usług, podziela Najwyższa Izba Kontroli. W raporcie „NIK o funkcjonowaniu systemu ratownictwa medycznego” opublikowanym w marcu tego roku czytamy m.in. „Pomimo wprowadzonych zmian i próby reorganizacji systemu Państwowego Ratownictwa Medycznego oraz zwiększenia nakładów na jego funkcjonowanie, nie wyeliminowano najważniejszych, istniejących od wielu lat problemów. NIK ocenia, że w okresie objętym kontrolą (lata 2018-19) Minister Zdrowia oraz wojewodowie odpowiedzialni za organizowanie, planowanie, koordynowanie i nadzór nad systemem, nie stworzyli warunków do jego sprawnego funkcjonowania”.
Deficyt lekarzy ze specjalizacją medycyny ratunkowej
Prof. Jakubaszko zwraca uwagę na inny ważny aspekt działalności polskiego ratownictwa medycznego, czyli permanentne braki kadrowe.
„Z jednej strony brakuje lekarzy ze specjalizacją medycyny ratunkowej, z drugiej dysponenci jednostek ratownictwa, czyli dyrekcje pogotowia ratunkowego idąc w kierunku obniżenia kosztów, zmniejszają liczbę zespołów z lekarzem, czyli zespołów „S” i w to miejsce wprowadzano zespoły „P”, czyli podstawowe. Od dawna apelujemy, żeby choć w połowie zespołów byli lekarze. Obecnie może w jednej czwartej są lekarze. Jednocześnie nie jest spełniony wymóg, żeby w zespole ratownictwa medycznego były co najmniej trzy osoby. Teraz najczęściej są zespoły dwuosobowe – ratownik plus pielęgniarka albo dwóch ratowników, z których jeden jest kierowcą” – mówi Jakubaszko.
Co na to NIK?
„Stałym od lat problemem Państwowego Ratownictwa Medycznego są niedobory kadrowe. W 2018 r. zatrudnionych było ponad 1 tys. lekarzy ze specjalizacją z medycyny ratunkowej, co według konsultanta krajowego w tej dziedzinie, stanowiło zaledwie 39 proc. zapotrzebowania na tę grupę specjalistów” – czytamy w raporcie Najwyższej Izby Kontroli.
„Deficyt lekarzy powodował niepełną obsadę szpitalnych oddziałów ratunkowych i zespołów ratownictwa medycznego. Zatrudnieni w SOR lekarze pełnili kilkudziesięciogodzinne – nieprzerwanie nawet przez blisko 80 godzin – dyżury bez odpoczynku. Zdarzały się przypadki, że na oddziałach ratunkowych dyżurował tylko jeden lekarz i to nie zawsze specjalista medycyny ratunkowej, albo nieobsadzone było stanowisko ordynatora takiego oddziału. Co więcej, lekarze w Zespołach Ratownictwa Medycznego pracowali, jedynie z godzinną przerwą, nawet 144 godziny” – informuje NIK.
Pogrążanie systemu ratownictwa medycznego
„To nie tylko kwestia pieniędzy, to także brak lekarzy specjalistów. Ustawodawcy i grupy lobbujące doprowadziły do tego, że za specjalistę może być uznany każdy lekarz. W nowelizacji z 2006 r. ustawy o ratownictwie medycznym wprowadzono zapis, że w jednostkach może być zatrudniony „lekarz systemu”. I potem pojawiła się definicja „lekarza systemu”. Na świecie lekarzem, który może pracować w oddziałach ratunkowych, SOR-ach czy ambulansach, jest specjalista medycyny ratunkowej. A u nas „lekarzem systemu” może być każdy lekarz, nawet bez specjalizacji, który przepracował co najmniej 3 tys. godzin w jednostce pogotowia ratunkowego” – mówi prof. Jakubaszko.
„Ten wymóg specjalizacji miał być wprowadzony już dawno, ale cały czas jest przesuwany w kolejnych nowelizacjach, teraz jesteśmy w trakcie obowiązującej kolejnej i jest presja, żeby ten termin znowu przedłużyć, czyli umożliwić lekarzom bez specjalizacji medycyny ratunkowej pracę w zespołach ratownictwa medycznego, a nawet awansować na ordynatorów oddziałów ratunkowych. To jest pogrążanie systemu ratownictwa medycznego, bo nie da się uprawiać specjalistycznej i trudnej dyscypliny medycznej, nie mając specjalizacji. To jest ciągłe obniżanie standardów leczenia pacjentów w nagłym zagrożeniu zdrowotnym oraz zniechęcanie lekarzy do podejmowania tej specjalizacji. Jednocześnie – jest to naruszenie dyrektywy Unii Europejskiej, zalecającej krajom członkowskim dbałość o rozwój medycyny ratunkowej jako ważnej składowej bezpieczeństwa zdrowotnego jej obywateli” – podkreśla były szef prezes PTMR.
Z jednej strony trudno stwierdzić, że pozostawienie firm prywatnych na rynku polepszyłoby znacznie sytuację w polskim ratownictwie medycznym i pozwoliłoby m.in. uniknąć awarii wspomnianej na wstępie. Z drugiej jednak widać, że upaństwowienie usług nie powstrzymało procesu pogarszania się standardów i jakości w tej branży. Jak widać mimo zmian systemowych, kwestia polskiego ratownictwa medycznego wciąż pozostaje problemem, który wymaga pilnego i efektywnego rozwiązania.