Wszystkie te sukcesy – zarówno prawdziwe, jak i urojone – nie pozwalają jednak Xi Jinpingowi zniwelować słabości chińskiego systemu. Warto zwrócić uwagę Zachodu na problemy stwarzane przez autorytarny rząd Chin, które rok wcześniej doprowadziły do rozprzestrzenienia się pandemii koronawirusa.
Przed objęciem władzy przez Xi Jinpinga Chiny wydawały się zmierzać ku liberalizacji, ale nowe rządy zakończyły ten trend, na powrót stawiając kraj na torach totalitarnego reżimu w chińskim wydaniu. Współczesne Chiny możemy nazwać techno-dyktaturą, w której zarządzanie przepływem informacji jest niezwykle skuteczne i porównywalne tylko z fikcyjnym światem wykreowanym przez George’a Orwella w powieści „Rok 1984”. Nowe technologie wykorzystywane przez Pekin pozwalają na kierowanie opinią publiczną.
Zaangażowanie sztucznej inteligencji do szerzenia rządowej propagandy pozwala cenzurować media społecznościowe, tłumić krytyczne opinie i zwiększać widoczność treści poprawnych ideologicznie. Przywódca kraju wcale się przed tymi zarzutami nie broni, sam przyznaje, że Chiny powinny „zbadać zastosowanie sztucznej inteligencji do zbierania, produkcji i rozpowszechniania wiadomości, aby kompleksowo zwiększyć swoją zdolność do przewodzenia opinii publicznej”.
Doskonałym przykładem manipulowania opinią publiczną za sprawą mediów, w tym Internetu, była sytuacja kryzysu koronawirusa. „ProPublica” i „New York Times” dotarły do tajnych chińskich notatek zawierających dyrektywy dotyczące przekazów medialnych. Kiedy media poinformowały o śmierci Li Wenlianga, lekarza ostrzegającego przed epidemią nowego wirusa, Administracja Cyberprzestrzeni Chin (Cyberspace Administration of China, CAC) nakazała „platformom społecznościowym stopniowe usuwanie jego nazwiska z popularnych wątków”, a także uaktywniła oddziały trolli internetowych, które pod doniesieniami publikowały fałszywe komentarze i nie pozwalały na rzeczową dyskusję. Doszło do tego, że administracja z jednego okręgu chwaliła się, że zaangażowanie 1500 „cyberżołnierzy” obserwowano nawet w zamkniętych grupach na WeChat.
Wydaje się jednak, że w dyktaturach niemożliwa jest pełna, a przy tym efektywna kontrola przestrzeni informacyjnej, ponieważ zachodzi duża rozbieżność pomiędzy tym, jak reżim postrzega rzeczywistość, a tym, jak sprawy mają się w rzeczywistości. Dzieje się tak głównie dlatego, że przepływ informacji od władz lokalnych do centrum jest wysoce nieefektywny. Władza nie jest świadoma okoliczności kształtujących procesy społeczne, a rządowa dezinformacja, choć kształtuje opinię publiczną, nie ma dostępu do faktycznej analizy informacji. Ten schemat jest typowy dla scentralizowanych reżimów i rodzi problem, którego Xi Jinping nie może tak po prostu zignorować.
„Wykorzystanie wiedzy w społeczeństwie” Hayeka
Rząd, władze lokalne, firmy czy osoby prywatne do podejmowania działań potrzebują wiedzy, a tę zdobywają z analizy odpowiednich danych. Tyle że „wiedza o okolicznościach, z której musimy skorzystać, nigdy nie istnieje w formie skoncentrowanej ani zintegrowanej, lecz wyłącznie jako rozproszone fragmenty niekompletnej i często sprzecznej wiedzy, którą posiadają wszystkie poszczególne jednostki”, jak napisał Friedrich Hayek w „Wykorzystaniu wiedzy w społeczeństwie”. Rodzi to uniwersalny społeczny problem wiedzy, polegający na niezdolności jednostki do skutecznego gromadzenia wszystkich istotnych danych, na podstawie których mogłaby podjąć właściwą decyzję.
Hayek rozróżnił dwa rodzaje wiedzy: naukową oraz „wiedzę o szczególnych okolicznościach czasu i miejsca”. Druga z nich jest niepewna, niewymierna, praktyczna i oparta na doświadczeniu, „nie może być przekazana żadnemu organowi centralnemu w formie statystycznej”. Chociaż „Wykorzystanie wiedzy w społeczeństwie” Hayeka często przytaczane jest w formie argumentów przeciwko centralnemu planowaniu i wolnemu rynkowi, to można zawarte w tekście spostrzeżenia odnieść także do polityki i zarządzania państwem.
Gdy mamy do czynienia z wolnym i otwartym społeczeństwem, władza jest rozproszona. Centralizacja informacji i władzy (która potrzebuje owych informacji do sprawnego działania) jest niemożliwa. Dzięki temu możliwość analizowania informacji oraz podejmowania decyzji mają także inne podmioty: władze lokalne, prywatne przedsiębiorstwa czy pojedynczy obywatele. Ich decyzje są zwykle skuteczniejsze, ponieważ oni sami znajdują się bliżej faktów, które poddają analizie.
Inaczej rzecz się ma w dyktaturach, w których władza jest scentralizowana. Koncentracja władzy nie zmienia faktu, że wiedza (szczególnie ta niemierzalna) nadal pozostaje rozproszona. Rząd nie dzieli się władzą z innymi podmiotami, choć regionalni przedstawiciele przekazują informacje do centrum, to zwykle nie mogą samodzielnie podejmować decyzji.
Konsekwencje problemu wiedzy
Centralizacja władzy jest dla dyktatury źródłem problemów. Cały system uzależnia się od decyzji jednej osoby lub wąskiej grupy, a decyzje te muszą być – przynajmniej częściowo – mylne. Tyle że w przypadku narzucania decyzji całemu krajowi skutki dotykają całego kraju. Widać to na przykładzie chińskiej polityki jednego dziecka, które okazały się katastrofalne. Byłyby znacznie łagodniejsze, a przynajmniej ich zasięg byłby znacznie mniejszy, gdyby polityka ta ustalana była na szczeblu lokalnym, powiedzmy – pojedynczych prowincji jako swego rodzaju eksperyment, który w zależności od skutków mógłby być rozciągany na większy obszar lub nie. Ale centralizacja władzy i decyzji sprawiła, że cały kraj odczuł skutki błędnej decyzji. Zresztą rozpoznawanie niepowodzeń to kolejny problem reżimu. Często po prostu nie ma podmiotu, który miałby te niepowodzenia wskazać. W wolnym społeczeństwie taką funkcję pełnią wolne media oraz społeczeństwo obywatelskie, których jednak brakuje w reżimie. Często zdarza się, że dyktatorzy nie otrzymują też negatywnych informacji zwrotnych, ponieważ władze lokalne wolą nie przekazywać do centrum faktów, które nie współbrzmią z przyjętą ideologią.
Ekonomista Xu Chenggang określił chiński system rządzenia „regionalnie zdecentralizowanym autorytaryzmem”, w którym – jak ujął to Branko Milanovic – „władze prowincji mają szerokie uprawnienia, o ile wykorzystują je do realizacji celów wyznaczonych przez centrum”. Zanim władzę przejął Xi Jinping, Chiny miały stosunkowo wysoki poziom autonomii władz regionalnych i lokalnych. Teraz jednak władza Pekinu wyraźnie wzrosła. Sebastian Heilmann z Trier University uważa, że liczba prowincjonalnych inicjatyw w Chinach spadła z 500 w 2010 r. do około 70 w 2016 r.
Im bardziej KPCh próbuje centralizować władzę i wiedzę, tym większe problemy napotyka. Przekazywanie informacji do centrum jest z natury nieefektywne, ale istnieje też dobry powód, dla którego przepływ negatywnych danych zostaje ograniczony. Nie chodzi tylko o chęć przypodobania się „górze”, ale także o konkretne nagrody dla władz lokalnych, które zależą od ich wyników. W historii Chin znajdziemy wiele przykładów nieudanych prób przezwyciężenia tego typu problemów.
Przypomnijmy choćby Wielki Skok, plan Mao Zedonga, żeby w szybkim czasie uczynić z Chin przemysłowe supermocarstwo. Centrum nałożyło wtedy na prowincje wygórowane wymagania produkcji zboża. Nie mogły one zostać spełnione, więc lokalni urzędnicy zaczęli prowadzić „kreatywną księgowość” i fabrykować wyniki. W efekcie nie tylko osiągnięto, ale i przekroczono zakładaną produktywność rolnictwa – oczywiście na papierze. Ale to wystarczyło Mao, by zachęcał swoich obywateli do hiperkonsumpcji i „jedzenia pięciu posiłków dziennie”, a nawet wyrzucania tego, czego nie zdołali zjeść. Oczywiście „nadmiar” zboża w większości przeznaczono na eksport. Niedługo potem 30 mln ludzi zmarło od głodu. Chiny nie wyciągnęły lekcji z tej tragedii, sprawę zaś wyciszono.
Na tej samej zasadzie problematyczny staje się wskaźnik PKB w Chinach. Nie ma on przełożenia na rzeczywistą aktywność gospodarczą, ponieważ opiera się na raportach lokalnych władz, zwykle zawyżonych. Brookings Institution uważa, że realny wzrost chińskiego PKB w latach 2008-2016 jest o 1,7 punktu procentowego niższy niż oficjalne dane. Dopiero niedawno zmieniono (to jest: scentralizowano) sposób zbierania danych o PKB.
Ten sam schemat zadziałał niedawno przy wybuchu epidemii koronawirusa. Choć łatwo napotkać opinie, że KPCh celowo milczał w sprawie rozprzestrzeniania się koronawirusa, a później specjalnie zaniżał dane, to bardziej prawdopodobną wersją jest to, że zatuszować sprawę próbowały lokalne władze Hubei, w obawie przed ewentualnymi karami czy sankcjami. Mielibyśmy więc ponownie do czynienia z tym samym problemem reżimu: rząd centralny nie zna prawdziwej sytuacji w kraju, ponieważ zawodzi system zbierania i analizowania informacji.
Nie ma więc znaczenia, że KPCh kontroluje przestrzeń informacyjną, świadomość sytuacji pozostaje ograniczona. Częściowo właśnie z powodu kontrolowania przestrzeni informacyjnej: krytyczne głosy, pesymistyczne prognozy czy negatywne fakty po prostu nie mogą wybrzmieć i dotrzeć do władzy. Stąd katastrofalne konsekwencje Wielkiego Skoku, nieprawdziwe dane PKB i pandemia koronawirusa. Rząd centralny nie może szybko i sprawnie reagować na pojawiające się zagrożenia, bo nie wie o nich – aż nie osiągną rozmiaru tragedii.
Amerykańska demokracja i chińska dyktatura wydają się dwiema skrajnościami, ale między nimi znajduje się półautorytarna Rosja. Ona także ma problem wiedzy, chociaż jego skala jest zdecydowanie mniejsza niż w Chinach, do czego przyczynia się większa wolność i otwartość społeczeństwa. Widać jednak przykłady negatywnego obiegu informacji, na przykład w maju 2020 r. w mieście Norylsk na skutek zawalenia zbiornika paliwa miał miejsce drugi co do wielkości wyciek ropy w historii Rosji. 17,5 tysiąca ton zalało 350 kilometrów kwadratowych. Rząd Rosji i stojący na jego czele prezydent Władimir Putin dowiedzieli się o wydarzeniu dopiero dwa dni później – z mediów społecznościowych.
Rozproszenie władzy oraz wolność i otwartość społeczeństwa nie pozwalają Rosji tak skutecznie kontrolować mediów i prowadzić kampanii dezinformacji, jak robią to Chiny. Oczywiście tym bardziej nie mogą tego robić Stany Zjednoczone, gdzie kluczowe informacje, jeśli są ukrywane przez rząd, prędzej czy później przedostają się do mediów i świadomości obywateli. Ale choć rząd traci część władzy, zyskuje krytykę jako narzędzie zmniejszające prawdopodobieństwo przyjęcia złej polityki – dyktatury tego narzędzia nie mają.
Rola propagandy w dyktaturach
Współistnienie dwóch rodzajów wiedzy utrudnia funkcjonowanie państw scentralizowanych. Choć mają one dostęp do wiedzy naukowej, nie jest ona wystarczająca do podejmowania trafnych decyzji. Brakuje wiedzy o „okolicznościach czasu i miejsca”, więc działania nie mogą być skuteczne.
Rodzi to jednak poważnie konsekwencje. Totalitarny rząd, nie mając wiedzy o tym, co myślą ludzie, próbuje samemu zatroszczyć się o to, samemu zdecydować, co ludzie mają myśleć. Wprowadzenie standardów myślenia i działania sprawia, że niepewny dla rządu element ludzkich doświadczeń znacząco się zawęża i przestaje niepokoić. Jak pisał Karl Popper w „Ubóstwie historyzmu” „nie mogąc ustalić, co jest w umysłach tak wielu jednostek”, centralny planista „musi próbować uprościć swoje problemy poprzez wyeliminowanie indywidualnych różnic: musi próbować kontrolować i stereotypizować interesy i przekonania poprzez edukację i propagandę”.
Tak też robi we współczesnych Chinach Xi Jinping, mobilizując krajowy system edukacyjny, zamieniając nauczycieli w „inżynierów duszy” i ułatwiając obywatelom „właściwe spojrzenie na historię”. Hannah Arendt w „Źródłach totalitaryzmu” wskazuje, że takie działania są konieczne dla wzmacniania dyktatury i chodzi w nich nie tylko o „wpajanie przekonań, ale także zniszczenie zdolności do tworzenia jakichkolwiek”. Natomiast David Deutsch w „The Beginning of Infinity” pisze, że totalitarna edukacja „zapewnia, że większość nowych idei, które byłyby w stanie zmienić społeczeństwo, nigdy nie zostanie pomyślana”.
Kształtując opinię publiczną przy użyciu sztucznej inteligencji, KPCh poznaje sposoby ingerowania w ludzkie uczucia. Zdobywa kontrolę nad ludzkimi działaniami. Tłumi kreatywność, ogranicza wolność. Słowem: pragnie zmienić ludzką naturę, by odpowiadała przyjętym przez reżim planom. W efekcie ludzie stają się narzędziami i zatracają swoją indywidualność. Ale w ramach takiego układu politycznego hamuje się także innowacyjność i postęp, co w konsekwencji musi doprowadzić do stagnacji i upadku.
Czy Chiny się zliberalizują?
Chiński system kolektywnego przywództwa wymyślił Deng Xiaoping. Zakładał on podział władzy pomiędzy sekretarza generalnego Partii Komunistycznej, premiera i Biuro Polityczne. Celem samego podziału było ograniczenie jednostkowej władzy Mao Zedonga. Xi Jinping na powrót skoncentrował władzę we własnych rękach, przez co opisany problem z gromadzeniem i przetwarzaniem informacji się nasilił. Żyjący w ciągłym strachu obywatele i urzędnicy wolą przypodobać się swoim przełożonym, niż podać im prawdziwe informacje. Im dłużej trwa ten stan, im bardziej się pogłębia ten rozdźwięk, tym większe oderwanie przywódców od rzeczywistości – i większy nacisk na propagandę umożliwiającą kontrolę społeczeństwa.
Dezinformacja i propaganda, które mają sztucznie zmniejszyć złożoność i różnorodność świata, zmieniają jedynie powierzchnię, a nie istotę rzeczywistości. Bez względu na skuteczność propagandy, centralna władza nie będzie postrzegała ogółu rzeczywistości takim, jakim jest. W wolnych społeczeństwach taka rozbieżność też się pojawia, ale stopień jej nasilenia jest nieporównywalnie mniejszy niż w przypadku dyktatur, ze względu na możliwość uobecnienia zdecentralizowanej wiedzy.
Centralne postrzeganie rzeczywistości i faktyczny stan rzeczy w reżimie oddalają się od siebie, aż osiągną stan krytyczny. Aby złagodzić problem, jest większa dystrybucja władzy. Wzmocnienie propagandy nie jest właściwym sposobem świętowania stulecia Komunistycznej Partii Chin. Byłoby nim raczej przyjrzenie się swoim błędom. Być może wtedy udałoby się zrozumieć, że to liberalizacja i prorynkowe reformy Deng Xiaopinga uczyniły z Chin potęgę gospodarczą i dalsza demokratyzacja i decentralizacja jest konieczna, by uniknąć problemów z wiedzą i ich poważnych konsekwencji.