Obecnie jednak podobne zagrożenie dotyczy brytyjskich Liberalnych Demokratów. Oni też zostali w powolny sposób przejęci. Dużo wolniej niż Partia Pracy, bo przejęcie Demokratów trwało nie dziesięciolecia, a całe pokolenia. Miało ono zupełnie pokojowy charakter, nie przybrało absolutnie formy spisku, wydaje się nawet, że intencje, które stały za tymi przeobrażeniami, były dobre. W efekcie jednak partia, która kiedyś była źródłem brytyjskiego liberalizmu, teraz stała się pełna lewicowych ustępstw i miękkości.
Wśród Liberalnych Demokratów nadal można znaleźć dobrych ludzi, ale ich wysiłki są źle kierowane, robią zbyt dużo uników w trudnych tematach wymagających twardego stanowiska i zdecydowanego działania. Zajmują się za to potrzebującymi. Czy to źle? Nie, ponieważ potrzebujemy pracowników socjalnych, empatyków, dobrych słuchaczy, wolontariuszy czy lokalnych radnych zaangażowanych w problemy małych społeczności. Jednak Liberalni Demokraci składają się obecnie w większości z takich przedstawicieli. Tymczasem prawdziwa, wielka polityka stawia przed prawdziwymi dylematami. To często kwestie, które muszą komuś zaszkodzić, krytyczne wybory między wyboistymi ścieżkami. Dawniej partia liberalna była bezkompromisowa, ale po wyrzuceniu Nicka Clegga, utracie Davida Lawsa czy śmierci Paddy’ego Ashdowna, zniknęła wśród nich tradycja polityczna, która pozostawiała miejsce na stanowczość, szorstkość, może nawet oschłość.
Oczywiście liberalizm jako „trzecia strona” – pomiędzy lewicą a prawicą – zawsze nieco się uchylał, zawsze próbował występować jako „coś pomiędzy”, swego rodzaju kompromis. Tak samo szczodra ręka do wydawania publicznych pieniędzy, jaką dziś mają Liberalni Demokraci, nie jest nowością w tym środowisku. W końcu to Lloyd George wymyślił ubezpieczenie społeczne, a starym liberałom pomoc potrzebującym zawsze leżała na sercu. Jednak to wiara w wolność i indywidualizm spajała niegdyś partię liberalną, która przeciwstawiała się socjalistom. Były to wartości łączące skądinąd różnych przywódców politycznych, takich jak Jo Grimond, Jeremy Thorpe, później Paddy Ashdown, czy wreszcie liberałowie „Pomarańczowej Księgi” i koalicja 2010-2015. Wtedy było nie do pomyślenia, aby liberalna polityka przekształciła się w umiarkowaną Partię Pracy. Sojusz liberałów z socjaldemokratami nie był możliwy. Dziś? Dziś jest inaczej, a ci drudzy są bardziej nieustępliwi w swoich postulatach niż liberałowie.
W efekcie, jeśli spojrzymy na zeszłoroczny program wyborczy tej partii, zobaczymy postulaty „prawda do pożywienia”, zniesienie przepisów ograniczających świadczenia socjalne, zwiększenie zasiłku dla osób osieroconych, podniesienie podatku dochodowego od osób prawnych oraz „bezpłatną, wysokiej jakości opiekę nad dziećmi od dziewięciu miesięcy dla wszystkich pracujących rodziców”. To bardzo szczytne idee, niektóre może udałoby się zrealizować. Jednak nie ma wśród nich zwycięskiego planu bitwy.