Izraelscy politycy podkreślają dziś przynależność do tradycji żydowskiej. Inicjują uroczystości religijne nawet w krajach tradycyjnie muzułmańskich. Niedawno minister spraw zagranicznych Yair Lapid, w asyście rabina i w kipie na głowie, umieszczał mezuzy w Zjednoczonych Emiratach Arabskich. Pierwszą w Dubaju, w nowej ambasadzie, a drugą dzień później w Abu Dhabi.
Nie jest on zresztą jedynym politykiem pokazującym się w trakcie uroczystości religijnych. Minister ds. diaspory, Nachman Shai śpiewał zaledwie kilka dni wcześniej haftarę z Biblijnych Ksiąg Proroków w postny dzień 17 Tamuz. Było to w synagodze w Bal Harbor na Florydzie, po tym, jak przybył do Miami, aby wesprzeć lokalną społeczność żydowską po tragicznym zawaleniu się wieżowca, w którym wielu z nich mieszkało.
W Izraelu judaizm coraz częściej przenika życie codzienne. „Wciąż istnieje wiele kwestii spornych między państwem a religią, a debata polityczna będzie nam towarzyszyć jeszcze przez wiele lat. Istnieje duża szansa, że nowy rząd może próbować obniżyć standardy religijne, co postawi wielu tradycyjnych Żydów w trudnej sytuacji. Jednak ton się zmienił. Judaizm przekształcił się z czegoś, co wcześni przywódcy syjonistyczni chcieli zastąpić marką świeckiego nacjonalizmu, w nieodłączny wymiar współczesnego społeczeństwa izraelskiego” – zauważa David Eliezrie.
Powrót do religii?
Dziś inaczej podchodzi się do judaizmu niż w czasach, gdy Menachem Begin został premierem w 1977 roku. Wtedy nie umieszczano mezuzy na drzwiach Kancelarii Premiera. Begin jako pierwszy w rządzie zauważył jej brak. Nie przejął się tym faktem żaden z jego pięciu poprzedników – ani David Ben-Gurion, ani Moshe Sharett, Levi Eshkol, Golda Meir czy Yitzhak Rabin. Bliski im wszystkim był socjalistyczny syjonizm, który klasyczny judaizm wolałby zastąpić świeckim żydowskim nacjonalizmem. To Begin jako Żyd, zakorzeniony w tradycji, mówiącej o związku jego ludu z Bogiem prowadzącym do Ziemi Obiecanej, wziął po prostu młotek, wyrecytował błogosławieństwo, a następnie założył mezuzę.
Rozpoczęła się w tym momencie dla kraju nowa era – judaizm stał się bardziej naturalny dla izraelskiego społeczeństwa. „Uderzyło mnie to w tygodniu poprzedzającym Szawuot, kiedy oglądałem lokalne wiadomości na moim iPadzie, śledząc polityczne napięcia w Izraelu. Wydawało się, że każdy produkt mleczny, jaki można sobie wyobrazić, był reklamowany w dniach poprzedzających święto” – pisze David Eliezrie.
Dla Izraelczyków to upamiętniające nadanie Tory na górze Synaj, święto jest bardzo ważne. Jest też na tyle popularne, że lokalne firmy wykorzystują je w swoich reklamach. Stąd tyle spotów związanych z nabiałem, gdyż spożywanie go w tym czasie jest tradycją religijną. Na Synaju – Żydzi, którzy nie poznali jeszcze zasad koszernego uboju – jedli właśnie nabiał. Jak wynika z badań, obecnie, z powodów religijnych czy dla tradycji, aż 82 proc. Izraelczyków je nabiał w Szawuot.
Niechciany judaizm
Pierwsi przywódcy syjonistyczni na ogół walczyli z tradycyjnym judaizmem. „Każdy religijny Żyd zna nikczemną historię, od zabójstwa Jacoba Dahana w 1924 przez Haganę, do historii dzieci z Teheranu w erze przedpaństwowej. Później z dziećmi, z Jemenu, i wysiłkami we wczesnych dekadach, aby umieścić imigrantów z przestrzegających prawa rodzin w świeckich szkołach. Kiedy politycy tacy jak Ben-Gurion szli na kompromis w kwestiach religijnych, wynikało to bardziej z politycznej potrzeby niż z chęci zintegrowania żydowskich wartości ze społeczeństwem” – przypomina rabin Eliezrie.
Wrogość wobec tradycji można znaleźć wśród polityków i dziś. Dotyczy to szczególnie politycznej lewicy, Sądu Najwyższego, środowisk akademickich i mediów. W sądzie można spotkać arabskich sędziów, nigdy nie było w nim jednak sędziego haredi.
Coś się zmieniło
Powoli jednak następują zmiany – w telewizji pojawiają się religijni prezenterzy czy komentatorzy, tacy jak Sivan Rahav Meir i Amit Segal. Izrael wciąż się zmienia. Nie ma już takiego kraju, jaki wymarzyli sobie socjalistyczno-syjonistyczni pionierzy. Historią stały się czasy, gdy politycy nie chcieli mieć mezuzy przy drzwiach. Dziś premier nosi kipę i nawet partie zakorzenione w sekularyzmie nie mogą oddzielić się od rdzenia żydowskiej tożsamości.
W Izraelu jest całkiem inaczej niż np. w USA. Amerykański nieortodoksyjny Żyd ma 70 proc. szans na zawarcie intermariażu. Jeśli z judaizmem łącza go słabe więzi, prawdopodobnie zostaną w końcu zerwane. Natomiast w Izraelu intermałżeństwa prawie się nie zdarzają. Młodzi są też znacznie bardziej związani z tradycją – 30 proc. Izraelczyków przestrzega szabatu, a kolejne 30 proc. uważa się za tradycyjnych. Zaledwie 28 proc. deklaruje, że nie są wierzący.
„Jeśli młody Izraelczyk ma aspiracje polityczne, będzie musiał nauczyć się błogosławieństwa mezuzy i mieć pod ręką kipę, by móc ją założyć w zagranicznej ambasadzie” – podsumowuje rabin.