Renault FT, który trafił do Polski wraz z hallerczykami, był na ówczesne czasy niezwykle nowoczesnym czołgiem. Debiutujący na frontach I wojny światowej w roku 1918 pojazd miał wszystkie cechy broni pancernej we współczesnym tego słowa rozumieniu. Charakterystyczna, obła sylwetka na potężnych gąsienicach, zwieńczona obrotową wieżą, przywodzi na myśl dzisiejszego Abramsa czy Leoparda niż monstrualne konstrukcje z czasów Wielkiej Wojny, jak choćby brytyjski Mark I, który kilkanaście miesięcy wcześniej zapoczątkował epokę broni pancernej na światowych frontach.
Spośród blisko 4 tysięcy sztuk, wyprodukowanych przez zakłady w podparyskim Billancourt, 120 trafiło do utworzonego w ramach Błękitnej Armii 1 Pułku Czołgów, będącego pierwszą jednostką pancerną w dziejach polskich sił zbrojnych. Zaledwie kilka tygodni po powołaniu do życia, jednostka wraz z całą armią gen. Józefa Hallera przetransportowana została do Polski, gdzie czekał ją chrzest bojowy na polach wojny polsko-bolszewickiej.
Polscy pancerniacy odpierali ataki nieprzyjaciela między innymi pod Bobrujskiem i Dyneburgiem, wywołując przerażenie wśród sowieckich żołnierzy. Pojazdy Renault FT pozostawały na wyposażeniu polskich sił zbrojnych aż do września 1939 i nie był to bynajmniej wyjątek na skalę europejską. Także i wojska francuskie wchodziły w II wojnę światową z pokaźnym zapasem „renówek”, broni tego typu używali również Finowie podczas wojny zimowej z ZSRR.
To chyba najbardziej namacalny dowód, iż nabywając uzbrojenie dla wojska, warto postawić na konstrukcje tyleż sprawdzone, co na wskroś nowoczesne, które nie zdezaktualizują się w ciągu zaledwie kilku lat od zakupu, a renoma i doświadczenie producenta pozwoli nie tylko na utrzymaniu pojazdów w stałej gotowości bojowej, ale również na ich modernizację, z uwzględnieniem najświeższych doświadczeń z pól bitewnych, jak i poligonów.
Dziś, w przeciwieństwie do sytuacji sprzed stu lat, kiedy to francuska broń pancerna trafiła nad Wisłę wraz z powracającymi z obczyzny polskimi żołnierzami, decyzja o wyborze optymalnego uzbrojenia dla czołgistów zapadła nad Wisłą. Podobnie jednak jak wówczas, potencjał obronny polskiego wojska zwiększa się o pokaźną liczbę pojazdów najnowszej generacji, produkowanych przez dostawcę, zaopatrującego najważniejsze siły zbrojne na czele z US Army.
Abramsy, w najnowocześniejszej wersji SEPv3, zastąpić mają w pierwszej kolejności przestarzałe, pamiętające jeszcze czasy Układu Warszawskiego czołgi T-72, których służba w Siłach Zbrojnych RP, pomimo niezbędnych modernizacji, dobiega powoli końca. Także i część czołgów PT-91 Twardy, bazujących de facto na konstrukcji T-72, ustąpi miejsca nowoczesnym, amerykańskim maszynom.
W kabinach Abramsów zasiądą pancerniacy z 18 Dywizji Zmechanizowanej, której dumne hasło brzmi „Defendere Patriam Lex Nostra” (Obrona Ojczyzny naszym prawem). Najnowocześniejszy sprzęt sprawi, iż żołnierze będą w stanie wypełniać swą dewizę nie tylko z ofiarnością i poświęceniem, ale nade wszystko skutecznie. Zwłaszcza, iż same pojazdy to tylko część znacznie szerszego przedsięwzięcia, którego realizacja, zgodnie z rządową uchwałą z dnia 3 sierpnia wdrażającej wieloletni program „Wyposażenie Sił Zbrojnych Rzeczypospolitej Polskiej w czołgi”, kosztować ma blisko 23 mld zł. W tej kwocie zawierać się będą zakupy amunicji, szkolenie załóg, a także niezbędna infrastruktura oraz logistyka.
Rządowy dokument wskazuje, iż nie należy lekceważyć realnego ryzyka wybuchu konfliktu zbrojnego, a jedynym sposobem na jego uniknięcie jest antyczna paremia „Si vis pacem, para bellum” (chcesz pokoju, szykuj się do wojny). „Obowiązująca Strategia na Rzecz Odpowiedzialnego Rozwoju do roku 2020 (z perspektywą do 2030 r.), przyjęta przez Radę Ministrów 14 lutego 2017 r., zakłada działanie władz państwowych, mające na celu zapewnienie zdolności państwa do obrony oraz przeciwstawienia się agresji, w tym zdolności odstraszania oraz modernizację techniczną Sił Zbrojnych RP, przez zwiększanie nasycenia nowoczesnym sprzętem wojskowym” – czytamy w uchwale. 250 Abramsów wpisuje się doskonale w te założenia.
Zakup nowoczesnych pojazdów bojowych istotny jest choćby z tej przyczyny, że broń pancerna od samego początku stała się istotną siłą rodzimej armii. Za sprawą 120 maszyn Renault FT, przybyłych do Polski z Hallerczykami, nasze wojsko zajęło piątą pozycję wśród pancernych potęg ówczesnego świata. Także i dziś oscylująca wokół tysiąca sztuk liczba czołgów na stanie Sił Zbrojnych RP robi wrażenie, rzecz w tym, że ilość jakże często nie przechodzi w jakość. Ćwierć tysiąca na wskroś nowoczesnych i zaawansowanych jednostek, stacjonujących przy wschodniej granicy, stanowić będzie realną siłę odstraszającą. Zwłaszcza, iż uwarunkowania terenowe wręcz wymuszają dysponowanie odpowiednim potencjałem pancernym i zmechanizowanym – polskie krajobrazy są z pewnością piękne i malownicze, ale nie stwarzają szczególnych problemów potencjalnemu nieprzyjacielowi. W tym kontekście rozważania, czy lepiej kupować czołgi, czy może wzmacniać obronę przeciwlotniczą i antyrakietową, sprowadzić można do starego porzekadła – „czy myć ręce, czy nogi…?”.
Warto też przypomnieć po raz wtóry, iż same pojazdy – zarówno czołgi, jak i też maszyny wsparcia technicznego, o których jakże często się zapomina – to zaledwie część szerszego projektu modernizacji rodzimych sił pancernych. Szkolenie żołnierzy przez najwyższej klasy fachowców czy rozbudowa infrastruktury to działania nie mniej ważne niż same dostawy pojazdów bojowych na przestrzeni nadchodzących kilku lat.
Dochodzą do tego nowe możliwości dla polskiego przemysłu zbrojeniowego, i to właśnie w obszarach, gdzie może się on poszczycić nader udanymi rozwiązaniami. Wystarczy wspomnieć, iż stosowany w Abramsie system komunikacji pojazdowej to nic innego, jak polski Fonet, produkowany na licencji przez amerykańskiego potentata L3Harris Technologies.
Względy stricte militarne to nie jedyna przyczyna, przesądzająca o potrzebie zakupu uzbrojenia właśnie od Stanów Zjednoczonych. W obecnym świecie, który w coraz większym stopniu odchodzi od modelu dwubiegunowego na rzecz bardziej złożonych zależności, jedynie USA są i w dalszym ciągu mogą być realną siłą, tak militarną, jak i polityczną, cywilizacji euroatlantyckiej.
Zdecydowanie się na amerykańską ofertę, podobnie jak swego czasu zakup myśliwców F-16, stanowi wybór nie tylko samego pojazdu, ale włącza nasz kraj w ściślejsze zależności wojskowe ze Stanami Zjednoczonymi. Nie bez znaczenia jest tu w szczególności możliwość dysponowania tym samym sprzętem przez żołnierzy polskich i amerykańskich, stacjonujących na polskiej ziemi w ramach zobowiązań sojuszniczych NATO.
Istotą sojuszu, który do dziś jest najsilniejszą gwarancją bezpieczeństwa Polski, jest wszak stara, muszkieterska zasada „Jeden za wszystkich, wszyscy za jednego”. Dysponując jednym rodzajem broni, łatwiej tę szlachetną dewizę wprowadzać w życie…