Niedawno powrócił pomysł utworzenia wspólnych europejskich sił szybkiego reagowania. Z taką propozycją wystąpiło czternaście państw Unii Europejskiej. Są to: Austria, Belgia, Cypr, Czechy, Niemcy, Grecja, Francja, Irlandia, Włochy, Luksemburg, Holandia, Portugalia, Słowenia i Hiszpania. Margaret Thatcher zawsze uważała to za zły pomysł. Słuszność jej poglądów potwierdziły konsekwentnie niskie przez lata wydatki UE27 na obronę.
„Powinniśmy rozwijać Unię Zachodnioeuropejską, nie jako alternatywę dla NATO, ale jako środek wzmocnienia wkładu Europy we wspólną obronę Zachodu. Przede wszystkim w czasie zmian i niepewności w Związku Radzieckim i Europie Wschodniej, musimy zachować jedność i determinację Europy, aby cokolwiek się wydarzy, nasza obrona była pewna” – powiedziała Thatcher w Brugii, 20 września 1988 r.
W 2002 r., gdy mówiono o planach stworzenia armii europejskiej, była już premier Wielkiej Brytanii, wykazała się dużym sceptycyzmem. „Nie sądzę, by celem było dzielenie tego samego pola z USA, ale konkurowanie z nimi. I to jest prawdziwy cel europejskich planów obronnych i Wielka Brytania nigdy nie powinna być jego częścią” – zaznaczyła.
W związku z ostatnim pomysłem 14 państw zwolennik Brexitu, poseł torysów Sir John Redwood przypomniał, że jeśli chodzi o potrzeby obronne, Europa już i tak jest silnie uzależniona od NATO i USA.
Prominentni włoscy eurosceptycy też nie zostawili na tym pomyśle suchej nitki. Nazwali go wprost „mrzonką”, która jedynie zrazi do siebie zarówno Londyn, jak i Waszyngton.
Gdy wysoki przedstawiciel UE do spraw zagranicznych i polityki obronnej Joseph Borrell, zasugerował, że chaotyczne wycofanie się USA z Afganistanu przyspieszy tylko decyzję Unii o ustanowieniu własnej stałej dywizji wojskowej, sprowokowało to włoskich eurosceptyków Bepiego Pezzulliego i Stefano Magniego do napisania krytycznego artykułu dla strony internetowej think tanku Facts4EU. Pierwszy z autorów jest redaktorem naczelnym „La Voce Repubblicana”, oficjalnego dziennika Partii Republikańskiej Włoch, drugi – dziennikarzem i eseistą, profesorem nadzwyczajnym geografii ekonomicznej na Wydziale Prawa Uniwersytetu w Mediolanie.
Według wstępnych doniesień Borrell chciał powołać ogromną pięćdziesięciotysięczną armię. To się jednak nie potwierdziło, gdyż podczas niedawnego spotkania ministrów obrony UE stwierdził on, że wystarczy 5 tys. żołnierzy, by stworzyć siły interwencyjne.
Wśród zwolenników armii UE znajduje się prezydent Francji Emmanuel Macron i Niemka – przewodnicząca Komisji Europejskiej Ursula von der Leyen. Jednak ani Francja, ani Niemcy nie przeznaczają na obronę zalecanych przez NATO dwóch procent PKB.
Według danych Eurostatu z 27 sierpnia 2021 r. średnie wydatki na obronność wśród państw UE27 wynosiły tylko 1,2 proc. PKB. Wydatki Niemiec były jeszcze niższe – 1,1 proc.
Potwierdził to Leigh Evans, przewodniczący Facts4EU. Przypomniał on Express.co.uk, że „przez wiele lat Facts4EU argumentował, że jeśli kraje UE27 nie mogą nawet zbliżyć się minimum NATO w wysokości dwóch procent PKB na obronę, jaką mają szansę na ustanowienie realistycznej własnej siły militarnej?”. Według niego przez ostatnie dekady, państwa te „były najwyraźniej niezdolne do płacenia za własną obronę”.
Nawiązując do artykułu Pezzulliego i Magniego, Evans stwierdził, że opublikowany tekst Włochów „wskazuje dziś UE na to, co oczywiste”. I że słuszna jest ich ocena, że jakakolwiek koncepcja związana z utworzeniem sensownych europejskich sił wojskowych to „gruszki na wierzbie”. Uważa on, że te państwa, które są członkami NATO, najpierw powinny zacząć płacić na NATO, „zanim zaczną bawić się w wyobrażenia o wielkości, które obecnie są daleko poza ich zasięgiem”.
W swoim artykule Pezzulli i Magni przywołali m.in. kilka historycznych uwag na temat idei armii UE autorstwa Margaret Thatcher. Przypomnieli także deklarację byłej premier z 2002 r., że Bruksela ustawia się w roli „konkurenta” zarówno dla Wielkiej Brytanii, jak i USA.
Napisali: „Lady Thatcher zamknęła tę sprawę dwie dekady temu. Z wojskowego punktu widzenia europejska obrona jest mrzonką. Z politycznego punktu widzenia służy ona oddzieleniu Europy od jej sojuszników po drugiej stronie Atlantyku i kanału La Manche. Prawda jest taka, że obrona Europy w dużej mierze opiera się na zaangażowaniu NATO i USA. UE musi wnieść większy wkład do NATO, jeśli chce wzmocnić swoją obronę”.
Thatcher, przemawiając w 1999 r. w związku z wojną w Kosowie, gdy ówczesny brytyjski premier Tony Blair nie sprzeciwiał się w zasadzie wspólnej europejskiej obronie, powiedziała: „Na pierwszy rzut oka brzmi to wspaniale, że Europejczycy chcą się teraz bardziej troszczyć o obronę kontynentu. Jednak prawdziwe dążenie do oddzielnej europejskiej obrony jest takie samo jak dążenie do wspólnej europejskiej waluty – mianowicie utopijne przedsięwzięcie stworzenia jednego europejskiego superpaństwa, które miałoby rywalizować z Ameryką na światowej scenie”.
W 2002 r., kiedy kwestia ta powróciła po atakach terrorystycznych 11 września 2001 r., była premier stwierdziła, że „gdyby Europejczycy naprawdę chcieli zwiększyć swój wkład do NATO, mogliby to teraz udowodnić. Mogą zwiększyć wydatki na wojsko. Mogą szybko przekształcić swoje armie w profesjonalne korpusy, takie jak brytyjski. I mogą nabyć bardziej zaawansowaną technologię”. Podsumowała, że jeśli chodzi o europejskie dążenie do stworzenia własnych sił zbrojnych, to tak naprawdę nie chodzi o obronę, a jedynie o konkurowanie z USA.