Francja miała powody, by się wściec, gdy został zerwany przez Australię warty 37 mld dolarów kontrakt na zakup 12 francuskich okrętów podwodnych. Kryzys dyplomatyczny spowodowany takim posunięciem Canberry, związanym z zawarciem paktu Aukus przez Australię, USA i Wielką Brytanie, nadal trwa.
Paryż odwołał spotkanie brytyjsko-francuskich ministrów obrony i nakazał odwołanie francuskich ambasadorów w Waszyngtonie i Canberrze. Stany Zjednoczone przyznały, że Francja miała powody, aby okazać takie niezadowolenie. Waszyngton wraz z Londynem próbuje załagodzić sytuację.
Próba dialogu
Sany Zjednoczone poczyniły krok ku zażegnaniu kryzysu dyplomatycznego – uznały „znaczenie silniejszej i sprawniejszej obrony europejskiej” oraz „komplementarności z NATO”.
Z inicjatywy prezydenta Joe Bidena odbyła się rozmowa między nim a Emmanuelem Macronem. Głowy obu państw rozmawiały w środę 22 września. Efektem podjętego dialogu było ogłoszenie „zobowiązania” do odbudowy zaufania. Wydano w związku z tym komunikat, w którym napisano, że „zaangażowanie Francji i Unii Europejskiej w regionie Indo-Pacyfiku ma znaczenie strategiczne”
„Można sądzić, że Francja w pewnym sensie skapitalizowała amerykańskie dyplomatyczne faux pas wobec niej, aby uzyskać podczas tej wymiany telefonicznej zwiększenie wsparcia dla Sahelu, choć wydaje się, że nie jest ono określone w konkretach” – pisze „La Croix”.
„Pytanie brzmi, czy w perspektywie średnioterminowej Paryż będzie brany pod uwagę i bardziej zaangażowany” – zastanawia się gazeta.
Wspólny interes
Faktem jest, że oba państwa potrzebują siebie nawzajem, mają więc ważne powody, by dążyć do zażegnania kryzysu. Mają też swoje interesy w regionie Indo-Pacyfiku i powinny je między sobą uzgodnić w inteligentny sposób. Waszyngton, rywalizując z Pekinem, potrzebuje jak największej liczby sojuszników. A Francja może odegrać pewną rolę, będąc stałym członkiem Rady Bezpieczeństwa, a także posiadając w spornym regionie swoje terytoria. Dysponuje też 7 tys. żołnierzy i 2 mln obywateli. Także Paryż potrzebuje takiego sojusznika jak USA, aby kontrolować swoją ogromną wyłączną strefę ekonomiczną i umocnić swoją obecność.
Kryzys dyplomatyczny nie mógł oczywiście zmienić partnerstwa militarnego między Francją i USA w Sahelu. „Oba kraje mają zbieżne interesy w tym regionie świata. Francuska operacja Barkhane* w swojej obecnej formie potrzebuje amerykańskiego wsparcia, aby móc działać. Amerykańskie drony stale monitorują Sahel, dostarczając kluczowych informacji wywiadowczych dla operacji francuskich. W przypadku ostatniej operacji, wyeliminowania przywódcy ugrupowania Państwo Islamskie na Wielkiej Saharze Adn ana Abou Walida Al Sahraoui, francuska minister sił zbrojnych Florence Parly wprost wymieniła amerykańską pomoc w tej operacji” – przypomina gazeta.
USA finansują też częściowo operację Barkhane i dostarczają logistykę. Są im na rękę działania Francuzów w Sahelu. To dzięki tej francuskiej operacji w 2017 r. został uratowany w Nigrze amerykański patrol, który wpadł w śmiertelną zasadzkę w Tongo Tongo.
Dzięki Barkhane Amerykanie nie muszą też pojawiać się na pierwszej linii frontu w regionie. Waszyngton zyskuje tym w oczach opinii publicznej, bo nie naraża życia swoich żołnierzy, a równocześnie pozwala mu to zachować wizerunek u opinii afrykańskiej.
Z drugiej strony, Francja zdaje sobie sprawę, że Stany Zjednoczone militarnie poradziłyby sobie bez niej w Sahelu. Nie byłoby to dużym obciążeniem dla ich wojskowego budżetu. Francuska armia liczy tam zaledwie 5 tys. żołnierzy, jest tam też kilka instalacji i pół tuzina myśliwców Rafale. Amerykanie, chociaż mogliby, jednak nie zwiększą swoich sił wojskowych w tym regionie. Białemu Domowi bowiem na rękę jest taki podział ról, kiedy to Francja walczy na pierwszej linii frontu przeciwko terroryzmowi w Sahelu, przyjmując na siebie ciosy, a Stany Zjednoczone pozostają dyskretnie w drugiej linii.
„Można sobie również wyobrazić, że wejście Rosjan do sahelskiej gry wzmocni więzi pomiędzy głównymi międzynarodowymi aktorami bezpieczeństwa w Sahelu – przede wszystkim między Francją a Stanami Zjednoczonymi, przeciwko temu nowemu przybyszowi, który nie jest po ich stronie” – zauważa „La Croix”.
Wiele pozostaje jeszcze do zrobienia
Gdy zaczął się konflikt między Paryżem a Waszyngtonem, za Paryżem stanęli przywódcy UE – przewodnicząca Komisji Europejskiej Ursula von der Leyen i przewodniczący Rady Europejskiej Charles Michel.
Teraz USA próbują załagodzić kryzys. Francja dysponuje też oświadczeniem Stanów Zjednoczonych w sprawie obrony europejskiej. Jednak prawdziwą przeszkodą mogą stać się sami Europejczycy – nie będzie im łatwo mówić jednym głosem na poziomie strategicznym. Państwa członkowskie różnie postrzegają zagrożenia. Dla jednych większy problem stanowi Rosja, dla innych Chiny czy południowa część basenu Morza Śródziemnego. Naturalnie więc będą mieć odmienne zdanie w kwestii koncepcji obrony europejskiej, interwencji zewnętrznych i zwiększenia budżetów obronnych.
Jednak główna grupa państw europejskich chce kontynuować europejską obronę, ale pod warunkiem, że nie zaszkodzi ona NATO. Te kraje chętniej wesprą Amerykanów i poniosą wysiłek nawiązania kontaktów z Brytyjczykami, by podjąć z nimi współpracę w dziedzinie obronności.
Amerykanie i Francuzi nie zaprzestali dążyć do porozumienia. Przywódcy obu państw spotkają się po raz drugi, już nie tylko telefonicznie, w Europie, pod koniec przyszłego miesiąca.
* Operacja Barchan – ukierunkowana przeciw grupom terrorystycznym operacja w rejonie Sahelu w Afryce. Prowadzi ją Francja oraz państwa rejonu Sahel: Burkina Faso, Czad, Mali, Mauretania i Niger, wspierane przez Wielką Brytanię, Kanadę i Estonię.