Od strony kulturowo-ideologicznej mamy przyspieszenie wdrażania pomysłów skrajnie lewicowych, nazywanych liberalnymi, znowu w zakresie polityki gospodarczej obserwujemy niekończące się pasmo interwencjonizmu, które również nazywa się liberalnym. To wszystko oblane jest gęstym sosem troski o planetę. Zewsząd wyłaniają się różne grupy uznające się za pokrzywdzone i dyskryminowane, które coraz głośniej wykrzykują swoje „równościowe” postulaty.
Obraz świata zachodniego wygląda coraz bardziej absurdalnie, od ponad roku mamy coraz więcej głosów, które przygotowują społeczeństwo na zmiany. Mają one przekonać, że rozwój gospodarczy nie niesie za sobą niczego pozytywnego, a raczej generuje problemy społeczne i klimatyczne.
„Wielki Spisek”, czyli gra na emocjach
Wiele mówi się o tzw. Wielkim Resecie, który ma prowadzić do wysprzątania Stajni Augiasza, w postaci finansów państw Zachodu, a narzędziem służącym do osiągnięcia tego celu ma być „skubanie” obywateli. Jest faktem, że skala wzrostu zadłużeń przodujących gospodarek szybko rośnie, lecz czy naprawdę tak musi być? Niekoniecznie. Co więcej, niedawno pojawił się (kolejny po klimacie), straszak w postaci przewidywanej wielkiej inflacji, która może odebrać ludziom oszczędności, programowego „zamachu” na gospodarki dzięki epidemii Covid.
Wspomniane czynniki gry na emocjach, płyną z różnych, czasami wrogich sobie obozów. Nie stanowią więc żadnej formy zinstytucjonalizowanej akcji, jak chcą rzecz widzieć wyznawcy licznych teorii spiskowych.
Aby zorientować się w tym, czego możemy się spodziewać – warto przyjrzeć się byłemu azjatyckiemu tygrysowi, czyli Japonii. Po kilku dziesiątkach lat niesamowitego wzrostu, w latach 90., kraj doznał gospodarczej czkawki. Co więcej, w tym czasie bańka kryzysu na rynku nieruchomości spowodowała olbrzymi spadek wartości posiadanych przez obywateli nieruchomości. Wówczas rząd doszedł do wniosku, że wprowadzając do gospodarki olbrzymi zastrzyk pieniądza, wywoła impuls wzrostowy. Nie wywołał, Japończycy spłacali olbrzymie kredyty hipoteczne przekraczające wielkością wartość zabezpieczonych nieruchomości, a aktywność gospodarcza nie wzrosła, chociaż zyski instytucji finansowych miały się świetnie.
W ciągu ostatnich 20 lat sumarycznie gospodarka Japonii wzrosła o „kosmetyczne” 7-8 proc. (Polska w tym czasie urosła ponad 300 proc.).
Jak widać mamy w Japonii bardzo słaby wzrost gospodarczy, a szybkie zwiększenie zadłużenia nie spowodowało zmiany gospodarczej mizerii.
Warto dodać, że zjawisko znane jako QE (Luzowanie Ilościowe – ang. Quantitative Easing) zapoczątkowano formalnie właśnie w Japonii, poprzedzając je bardzo intensywną polityką finansową już w latach 90. Co jest kluczowe dla sprawy przykładu japońskiego i obecnej sytuacji na Zachodzie to fakt, że główny strumień „płynności” nakierowany był do instytucji finansowych. Dlatego nawet środki przeznaczone dla przedsiębiorstw, w celu redukcji zadłużeń, de facto adresowane były do banków.
Kolejnym istotnym czynnikiem jest model bardzo niskich stóp procentowych, jaki obowiązuje od lat dziewięćdziesiątych w Japonii, a udziałem Zachodu stał się od dekady.
Dlaczego Japonia nie bankrutuje?
Przy bardzo niskim oprocentowaniu papierów dłużnych sumaryczne koszty obsługi zadłużenia w budżecie są stosunkowo niedrogie (chociaż dzisiaj w Japonii zbliżają się do połowy całości wpływów podatkowych państwa). Co więcej w tamtejszej kulturze nie ma łatwej akceptacji dla bankructw, stąd zjawisko wymuszanych wchłonięć podmiotów w tarapatach przez inne oraz sieć nieformalnych związków, ocierających się o nepotyzm.
Wbrew kanonom monetaryzmu stale rośnie pula obligacji państwa zakupionych przez Bank Centralny Japonii. Dlaczego? Japończycy już wcześniej niż Zachód zauważyli, że ryzyko takiej polityki znacząco spadło. Co jeszcze bardziej istotne, w Japonii mamy stałe przeskoki między niewielką deflacją i niewielką inflacją.
Czym w swej istocie jest Quantitative Easing?
W sytuacji, gdy Bank Centralny znacząco obniża stopy procentowe, zbliżając je do zera, lub nawet wartości ujemnych, potrzebuje alternatywnych możliwości stymulacji. Podczas operacji otwartego rynku, Bank Centralny poprzez operacje REPO skupuje krótkoterminowe papiery wartościowe oraz poprzez Reverse REPO, gdzie emituje papiery, absorbując dostępny w bankach pieniądz. Wspomniane Operacje Otwartego Rynku nie mają jednak wpływu na rentowność papierów o długich terminach zapadalności, stąd sięgnięto po pomysły japońskie i nawet je rozwinięto. Banki centralne rozpoczęły na wielką skalę skup długoterminowych papierów, wzrost cen oznaczał spadek rentowności. W ten sposób rozpoczęła się era tłoczenia w systemy bankowe trudno wyobrażalnych wcześniej ilości pieniądza.
Jeszcze kilka dekad temu, banki centralne poprzez operacje wolnego rynku dosyć sprawnie wpływały na politykę kredytową i depozytową, a przez to na zachowania społeczeństwa i w końcu na inflację. Regulowały ilość i szybkość obiegu pieniądza w gospodarce. Za czasem ten wpływ zaczął wygasać. Dzisiaj trudno jest w jakimkolwiek kraju OECD znaleźć korelację pomiędzy stopami banku centralnego a polityką kredytową banków komercyjnych i inflacją.
Co się więc stało, że obecnie mamy szybującą w krajach Zachodu inflację, która bije kolejne rekordy?
Idąc tropem teorii monetarnych, można by było szybko przyjąć, że polityka niskich stóp wywołała inflację. Niestety nie da się zauważyć jednoznacznego jej wpływu na politykę kredytową banków. Skoro polityka niskich stóp i łatwego pieniądza trwa lata, skąd nagłe uderzenie inflacji?
Wyjaśnienie jest bardzo proste – obecna inflacja ma podłoże kosztowe, a czynników wpływających na jej wysokość jest bardzo wiele. Wyliczanie można rozpocząć od bardzo prozaicznych, jak np. polityka „zielonej energii”, która wymusza zwyżkę cen energii elektrycznej, a ta wpływa na niemal każdy produkt w indeksie CPI. Jednak najważniejszym wydaje się uzależnienie niemal całej wytwórczości Zachodu od dostaw z Chin, a te drożeją błyskawicznie. Co więcej, za kosztami zakupów szybko podążają podwyżki cen dostaw.
Wystarczy zapoznać się z rosnącymi kosztami zakupów wyrobów stalowych, chemicznych, elektronicznych, połączonych z ograniczeniami dostaw, aby sobie uzmysłowić, że „chińska fabryka” zmienia się w „chińską dojarkę” połączoną z pogonią za zyskiem zachodnich koncernów, która bezwzględnie wykorzystuje niedojrzałość zachodnich polityków.
Gdy sobie wyobrazimy, że przywódcy Zachodu w ramach walki z ociepleniem klimatu, będą swoimi działaniami prowadzić do zwiększania kosztów prowadzenia biznesu i w efekcie wypychania resztek przemysłu z Zachodu – to Chiny, będące „fabryką świata”, stają się beneficjentem takiej właśnie polityki Zachodu.
Skoro Banki Centralne nie posiadają narzędzi (poza agresywną eliminacją dostępności kredytu), dzięki którym mogą wpłynąć na wzrosty cen w gospodarce, a polityka oraz działania Chin będą skutkować proinflacyjnie, będziemy musieli oswoić się ze zjawiskiem inflacji.
Media Zachodu od kilku lat suflują oswajanie społeczeństw ze zmniejszeniem potrzeb konsumpcyjnych dla potrzeb klimatycznych. Od niedawna zjawisko to zaczęło nasilać się także i w Polsce. Lewacki „eko-przekaz” zdominował mainstream. Tzw. środowiska liberalne, wbrew głoszonym zasadom, prą coraz silniej do despotyzmu, którego emanacją wydaje się tyrania opartej na politycznej poprawności autocenzury. W efekcie już wkrótce nawet krytyka rzeczywistości może okazać się nielegalna.
Biorąc pod uwagę, jak wiele zagrożeń zaczyna nas otaczać, przyszłość trudno widzieć w różowych barwach, zasobność i przewagi cywilizacyjne Zachodu, na jego własne życzenie przechodzą do historii…