fbpx

"Każdy rząd pozbawiony krytyki jest skazany na popełnianie błędów"

13.4 C
Warszawa
piątek, 29 marca, 2024

"Każdy rząd pozbawiony krytyki jest skazany na popełnianie błędów"

Amerykańską prawicę dzieli opinia na temat Chin i losów Tajwanu

Czy dzisiejsza sytuacja Tajwanu to „moment monachijski”? Opinia z „The American Conservative”

Warto przeczytać

Określenie „monachijski moment” odnosi się do ustępstwa Wielkiej Brytanii wobec Adolfa Hitlera. W polityce używano go tak często, że dziś niewiele zostało z jego znaczenia. Niedawno pojawiał się często w kontekście wojny w Iraku, a ostatnio w krytyce konfliktu w Afganistanie. Obecnie zaś z „monachijskim momentem” możemy mieć do czynienia w kwestii Tajwanu.

Stany Zjednoczone nie są dziś w dobrej kondycji – zmęczone wewnętrznymi konfliktami politycznymi i pandemią, a na dodatek spłukane. Jednak to właśnie teraz zdają sobie sprawę ze skali zagrożeń, jakie niosą Chiny.

Niedawno na łamach „Timesa” pojawiła się recenzja autorstwa Rossa Douthata, która dotyczyła książki Elbridge’a Colby’ego „The Strategy of Denial: American Defense in an Age of Great Power Conflict”. Wspomniał on w niej o sytuacji w Waszyngtonie po 9 września: „Wszystko w moim zawodzie kręciło się wokół wojny z terrorem. Wszyscy, których znałem, a którzy byli choć trochę konserwatywni (do tej kategorii zaliczało się wielu Demokratów), byli gotowi na inwazję na Irak – a prawdopodobnie także na Syrię i Iran. Wszyscy z wyjątkiem jednego kolegi z college’u, Elbridge’a Colby’ego, wówczas świeżo posadzonego w Departamencie Stanu”.

Douthat opisuje dalej, jak Colby wyrażał swe przekonanie, że warto bronić Tajwanu: „Tylko Chiny zagrażają amerykańskim interesom w głęboki sposób, poprzez konsolidację siły ekonomicznej w Azji, która zagraża naszemu dobrobytowi i sile militarnej, co mogłoby rozbić nasz system sojuszy. Dlatego też amerykańska polityka powinna być tak zorganizowana, aby odmówić Pekinowi regionalnej hegemonii i powstrzymać wszelkie militarne awanturnictwo – przede wszystkim poprzez silniejsze zaangażowanie w obronę Tajwanu”.

Colby już wtedy przypuszczał, że temat Chin może podzielić amerykańską scenę polityczną. I miał rację. Choć amerykańska prawica zjednoczyła się wokół byłego prezydenta Donalda Trumpa, obecnie dzieli ją opinia na temat Chin i losów Tajwanu.

Oczywiście kłótnie i rozłamy w amerykańskiej polityce zdarzały się już wcześniej. I kwestie etniczne często bywały tych kłótni powodem. W tym kraju długo ścierały się różne europejskie grupy etniczne, a niemiecka propaganda w czasie wojen światowych przekonywała, że tak podzielony kraj nie jest w stanie zjednoczyć się w stworzeniu zwartej siły bojowej. Wynik był jednak odmienny – to Berlin upadł, a Ameryka wyszła w 1945 r. dużo bardziej połączona.

Teraz jednak sytuacja jest inna. Jeśli weźmiemy pod uwagę siłę gospodarczą – Chińczycy dorównują Amerykanom, podczas gdy nazistowska gospodarka była o połowę mniejsza, nie wspominając już o radzieckiej, która w jej najlepszym momencie stanowiła tylko 44 proc. amerykańskiej siły produkcyjnej. Nawet jeśli Amerykanie w latach 80. obawiali się podobnego zagrożenia ze strony Japonii, to i tym razem są w odmiennej sytuacji – Chiny są i większe, i bardziej ludne, i agresywniej nastawione, a do tego otwarcie krytykują zachodnią kulturę. Wspomina się, że obecna sytuacja Chin nie jest najlepsza, ale to niewielkie pocieszenie, bo w momencie kłopotów politycy częściej podejmują pochopne decyzje. I jeśli dojdzie do eskalacji konfliktu, to tym razem USA staną wobec równego sobie przeciwnika.

A Tajwan może być tu zarzewiem konfliktu. Samodzielnie nie poradzi sobie z obroną przed Chińską Armią Ludowo-Wyzwoleńczą, ma zbyt małą siłę militarną. Powstanie na wzór Iraku także nie wchodzi tu raczej w grę. Dlatego musi polegać na sojusznikach. Prawicowi komentatorzy w USA wskazują czasem, że ze względu na niską dzietność i akceptację wartości LGBTQ byłoby lepiej, gdyby Tajwan pozostawić Chińczykom, ale to skrajna złośliwość, bo przecież polityka jednego dziecka i przymusowa aborcja nie są praktykami, którym należałoby przyklasnąć.

Sami Tajwańczycy wyraźnie opowiadają się za swoją odrębnością, a idzie za tym wzrost popularności Demokratycznej Partii Postępu (DPP), która z założenia jest bardzo proamerykańska. Chińczycy tłumaczą chęć aneksji tak samo, jak kiedyś tłumaczył ją Hitler, a zbieżności idą dalej, bo przecież Pekin do dziś ma obozy koncentracyjne.

W rzeczywistości Tajwańczycy nie chcą być Chińczykami, przynajmniej nie obecnymi komunistycznymi Chińczykami. Zresztą do końca II wojny światowej rządzili nimi Japończycy. Oczywiście Amerykanie nie są w stanie walczyć wszędzie i ciągle, ale nie powinni pozwolić Chinom na bombardowanie Tajwanu, zwłaszcza w momencie, gdy reszta świata może nie mieć środków na stanowcze reakcje.

Niestety Pekin czuje się coraz bardziej bezkarny, bo widzi brak stanowczości u Bidena i jego miękką politykę wobec Chin. Wyjście z Afganistanu mogło zresztą tę chińską śmiałość podsycać. Jednak obrona tej wyspy może być istotna nie tylko dla Bidena, ale dla całych Stanów Zjednoczonych.

Więcej artykułów

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Wpisz komentarz!
Wpisz imię

Najnowsze artykuły

Translate »