fbpx

"Każdy rząd pozbawiony krytyki jest skazany na popełnianie błędów"

7.6 C
Warszawa
środa, 24 kwietnia, 2024

"Każdy rząd pozbawiony krytyki jest skazany na popełnianie błędów"

Spada zaufanie do szkolnictwa wyższego

W USA potrzebny jest egzamin kończący studia– przekonuje „The Wall Street Journal”

Warto przeczytać

Dyplomy mają coraz mniejsze znaczenie dla pracodawców – zauważa „WSJ”. Dzieje się tak dlatego, że od dłuższego czasu spada zaufanie do szkolnictwa wyższego. Inflacja ocen zmniejszyła wartość skumulowanej średniej ocen, a zarządzający firmami nie mogą być pewni, że studenci w trakcie nauki nabyli wystarczających umiejętności krytycznego myślenia.

Brak jest obecnie egzaminu kończącego studia, który rzuciłby światło na to, co absolwenci wiedzą – a czego nie. Na dodatek, jak twierdzi część liderów korporacji, miliony miejsc pracy wymagających dyplomu ukończenia uczelni mogą być wykonywane bez tego poziomu edukacji.

Ekonomista i profesor Uniwersytetu Ohio Richard K. Vedder uważa jednak, że taki egzamin jest niezbędny, bo „powiedziałby on potencjalnym pracodawcom wiele o tym, czego student naprawdę nauczył się w trakcie nauki”.

Dla Veddera, dyrektora i założyciela Center for College Affordability and Productivity w Waszyngtonie, ten sposób kończenia studiów byłby zbliżony do egzaminów licencyjnych w tak odległych dziedzinach, jak stomatologia i hydraulika. Mówi, że myślał o tym już około 2004 r. Poszukiwał wtedy sposobu na wprowadzenie większej przejrzystości i odpowiedzialności w szkolnictwie wyższym. Jego pomysłem na egzamin jest 3,5-godzinny test pozwalający zmierzyć umiejętność krytycznego rozumowania i pisania. Byłby on certyfikowany przez stronę trzecią.

Przystępujący do niego studenci musieliby przeanalizować informacje z różnych źródeł i napisać perswazyjny esej w celu zbudowania argumentu. Kolejny byłby dwugodzinny 100-pytaniowy test wielokrotnego wyboru, który mógłby ocenić umiejętności ucznia w zakresie matematyki (10 pytań), nauk przyrodniczych i biologicznych (10 pytań), statystyki i analizy danych (5 pytań), literatury (10 pytań), historii i rządu (10 pytań), ekonomii (10 pytań), wybranego przez ucznia języka obcego (10 pytań), psychologii (5 pytań) i geografii (5 pytań). Pozostałe 25 pytań dotyczyłoby przedmiotu wybranego przez studenta i zgodnego z jego kierunkiem studiów.

Egzamin miałby sporą wartość. Absolwenci mogliby umieszczać wyniki w swoich życiorysach. Prof. Vedder wybrał już nawet dla niego nazwę: National Collegiate Exit Examination (NCEE).

Nie tylko dla studentów

Korzyści z takiego egzaminu odnieśliby też uczniowie szkół średnich i same szkoły. Dałby on możliwość porównania jakości edukacji w poszczególnych placówkach.

„Wyobraźmy sobie, że dzieci z małej, położonej na uboczu szkoły osiągają lepsze wyniki niż uczniowie Harvardu czy Yale” – mówi Vedder.

Profesor przez lata rozmawiał o tym pomyśle z ustawodawcami i liderami biznesu. Tłumaczył, że szkolnictwo wyższe musi być bardziej odpowiedzialne i przejrzyste. Uważa, że obecnie nadszedł już czas, by taki egzamin zacząć przeprowadzać na uczelniach. Nie wierzy jednak, że większość szkół się na niego zdecyduje. Musieliby to wymusić na nich pracodawcy. Byłby on szczególnie przydatny dla tych zatrudniających świeżo upieczonych absolwentów szkół wyższych mających niewielkie doświadczenie zawodowe.

Cheryl A. Oldham, wiceprezes ds. polityki edukacyjnej w U.S. Chamber of Commerce (Amerykańska Izba Handlowa), tłumaczy, że pracodawcy polegają na dyplomach szkół wyższych, aby posortować kandydatów, częściowo dlatego, że są one dostępne. Niestety, są one dość tępym narzędziem. Oczekuje się więc wszelkich dodatkowych możliwości pozyskania danych, które pokazywałyby, co student naprawdę wie i potrafi zrobić.

Po rozmowie z profesorem Vedderem Izba Handlowa rozwinęła dalej ten pomysł. System zapewniania jakości miałby być opracowany przez samą branżę, aby osoby odpowiedzialne za zatrudnienie mogły dokładniej zorientować się, co potrafią absolwenci uczelni.

„W ten sposób pracodawcy mieliby lepsze wyczucie tego, co studenci wiedzą, gdy kończą studia. Wtedy mielibyście coś w rodzaju pieczęci zatwierdzającej, że spełniliście wymagania społeczności pracodawców” – przekonywał profesor. „Myślę, że to mogłoby być rewolucyjne pod względem zapewnienia innego sposobu patrzenia na edukację i szkolenia”.

Jednak, jak tłumaczyła Cheryl A. Oldham, Izba nie miała czasu ani personelu, aby zrealizować te pomysły. Jednak problem narasta: dług studencki się kumuluje, luka w umiejętnościach się powiększa, a czesne za studia wciąż rośnie. „Frustracja konsumentów może popchnąć nas coraz bardziej w kierunku ustalenia standardów jakiegoś rodzaju” – przyznaje Oldham.

Podobnie jak GED*, proponowany przez prof. Veddera NCEE stworzyłby również alternatywną ścieżkę dla studentów, którzy z jakichś powodów nie chcą lub nie mogą uczęszczać na zajęcia. Pozwoliłby on im zdobyć stopień naukowy na uniwersytecie.

Mniej chętnych na studia

Uniwersytety walczą o studentów po dziesięcioleciach podwyżek czesnego i nierównego zwrotu z inwestycji. Muszą ich przekonać, że uczęszczanie na zajęcia w ich murach ma sens i się opłaca. Zwłaszcza że coraz mniej młodych ludzi chce studiować. Sondaż Gallupa z 2019 r. przeprowadzony wśród 2333 dorosłych Amerykanów wykazał, że 51 proc. uważa, że wykształcenie wyższe jest „bardzo ważne”, co stanowi spadek z 70 proc. w 2013 r. Tylko 41 proc. osób w wieku od 18 do 29 lat uważa, że studia są ważne. Na dodatek pandemia przyczyniła się do gwałtownego spadku liczby chętnych do zapisywania się na uczelnie.

Uniwersalny egzamin może się nie sprawdzić

Lynn Pasquerella, prezes Stowarzyszenia Amerykańskich Szkół Wyższych i Uniwersytetów (Association of American Colleges and Universities), nie sądzi, że egzamin końcowy dokładnie zmierzyłby to, co student wie. „Musimy być wrażliwi na te obawy w czasie, gdy jesteśmy zagrożeni utratą następnego pokolenia studentów college’u” – ostrzega.

„Musimy być w stanie wyszkolić studentów do myślenia integracyjnego w różnych dyscyplinach i do stosowania wiedzy w rzeczywistych warunkach, które łączą program nauczania z karierą. Tego nie da żaden egzamin końcowy ani standaryzowany test” – mówi dr Pasquerella.

Uczelniom nie zależy na dodatkowej kontroli ze stron trzecich w zakresie wymagań dotyczących ukończenia studiów. „A uznane szkoły są izolowane od nowych konkurentów przez wysoką poprzeczkę dla akredytacji, która jest warunkiem uzyskania pomocy federalnej.

Wraz z upadkiem SAT i ACT** będzie jeszcze mniej standardów, według których można porównywać szkoły” – zauważa „WSJ”.

Prof. Vedder ostrzega, że bez takiej konkurencji i przejrzystości, jakość edukacji spada. Spada przy tym wartość stopnia naukowego.

Jednak jeden wystandaryzowany uniwersalny egzamin może nie zyskać uznania szkół. Według Jorge’a Gonzaleza, prezesa Kalamazoo College, prywatnej szkoły sztuk wyzwolonych w Michigan, większość college’ów i uniwersytetów odrzuciłaby go, ponieważ placówki te kładą nacisk na różne rodzaje myślenia, wiedzy i uczenia się.

„Zdecentralizowana natura systemu sprawia, że tak trudno jest wyobrazić sobie test, który będzie w stanie sprawiedliwie ocenić naukę, która ma miejsce w różnych segmentach” – tłumaczy dr Gonzalez.

Nic nowego?

Pomysł egzaminów końcowych nie jest żadną nowością. Taki system już kiedyś obowiązywał na niektórych uczelniach. Był okres, gdy Wayne State University wymagał od studentów zdania zarówno egzaminu z matematyki, jak i angielskiego, aby ukończyć szkołę, przypomina Laura Woodward, dyrektor ds. testowania i oceny w tej uczelni.

Egzaminowano z angielskiego i matematyki. W ramach języka studenci musieli napisać pięcioparagrafowy esej perswazyjny, a sprawdzian z matematyki składał się z godzinnego testu wielokrotnego wyboru. Obowiązek ten uczelnia zniosła jednak już ponad dziesięć lat temu, po tym, jak studenci, którzy ukończyli swoje kursy i byli na dobrej drodze do zdobycia dyplomu, nie zdali testów i nie mogli ukończyć szkoły. „To było żenujące dla uniwersytetu, a studenci skarżyli się, że to nie było sprawiedliwe” – wyjaśnia dr Woodward.

Mimo to idea testowania umiejętności studentów nie umarła – po prostu została przerzucona na barki zatrudniających. O tym, że coraz więcej potencjalnych pracodawców testuje na własną rękę chętnych do pracy absolwentów, mówi Seth Gershenson, który wykłada ekonomię i politykę publiczną na Uniwersytecie Amerykańskim i szeroko rozpisuje się na temat inflacji ocen.

W świecie, w którym miejsca pracy zmieniają się szybko, zdolność krytycznego myślenia i uczenia się nowych umiejętności są bardzo pożądanymi cechami pracowników. Testowanie tych umiejętności „stało się naprawdę częścią procesu rozmowy kwalifikacyjnej”, informuje Gershenson. „To jest dowód na słuszność tego pomysłu”.

* GED – General Educational Development – amerykański egzamin, powszechnie uznawany za odpowiednik dyplomu ukończenia szkoły średniej. Aby go zdać, należy uzyskać wynik lepszy niż 60 proc.

** SAT i ACT – testy będące odpowiednikami polskiej matury. Każde czteroletnie studia w USA wymagały zdanego egzaminu SAT lub ACT.

Więcej artykułów

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Wpisz komentarz!
Wpisz imię

Najnowsze artykuły

Translate »