fbpx

"Każdy rząd pozbawiony krytyki jest skazany na popełnianie błędów"

7.5 C
Warszawa
wtorek, 16 kwietnia, 2024

"Każdy rząd pozbawiony krytyki jest skazany na popełnianie błędów"

„Polska będzie musiała zmierzyć się z dwoma falami presji inflacyjnej” – mówi dr Stanisław Kluza

O wyzwaniach stojących przed polską gospodarką w obliczu wysokiej inflacji z dr. Stanisławem Kluzą prezesem Instytutu Debaty Eksperckiej i Analiz – Quant Tank, rozmawia dr Janusz Grobicki.

Warto przeczytać

W grudniu 2021 r. przeciętne wynagrodzenie w sektorze przedsiębiorstw wzrosło o 11.2 proc. r./r. Był to najszybszy wzrost od lipca 2008 r. Jednak wyścig cen i płac jest groźny dla stabilności gospodarki. Dlaczego stymulowany jest popyt, a kontroli podlegają marże?

W tym pytaniu zawarte są dwie kwestie, które należy rozdzielić. To są dwie rozłączne sprawy, które mogą mieć pewną część wspólną, ale nie są idealnie przyczynowo skutkowe. Zacznijmy od tego, że bardzo wzrosły płace. Jeśli rosną płace, to należałoby się zastanowić, co jest tego źródłem? Otóż realnie płace powinny rosnąć w stabilnej gospodarce, mniej więcej tak, jak rośnie jej produktywność. Jeżeli nie dostrzegamy, że w tym momencie wzrosła w porównywalnym stopniu produktywność, to nadmierny nominalny wzrost płac, niemający uzasadnienia w realnym wzroście wartości wytworzonych dóbr i usług jest co do zasady inflacjogenny. Jeżeli zjawisko to narasta i osiąga coraz wyższe poziomy, to skutkuje to ryzykiem pojawienia się spirali płacowo-cenowej. Jeżeli weźmiemy pod uwagę okres trzydziestu lat transformacji, a szczególnie jej pierwsze dziesięciolecie, to zauważymy, że spirala płacowo-cenowa była jednym z największych problemów, z którymi borykała się wtedy polska gospodarka. Działo się tak dlatego, że wysokie płace kreowały wysokie oczekiwania inflacyjne. W rezultacie wysoka inflacja kreowała wzrost oczekiwań płacowych. W mojej ocenie wysoka inflacja była jedną z większych, o ile nie największą barierą rozwojową i spowalniaczem – barierą utrudniającą przemiany gospodarcze i rozwój w latach dziewięćdziesiątych.

Jednak wtedy walka z inflacją się powiodła…

Pierwsza Rada Polityki Pieniężnej, która powstała w 1998 roku, jako cel postawiła sobie dezinflację. W ciągu sześciu lat sprowadziła inflację z poziomu dwucyfrowego do poziomu, który zawierałby się w dzisiejszej „wstędze”. Był krótki „wyskok inflacyjny” w momencie, gdy Polska wstępowała do Unii Europejskiej, ale wynikało to z tego, co można nazwać „skorygowaniem cenowym”, towarzyszącym wejściu w nowy, większy system makrogospodarczy.

Było to zjawisko przejściowe i nie uruchomiało spirali płacowo-cenowej. Natomiast dzisiejszy wzrost płac w połączeniu z oczekiwaniami inflacyjnymi jest niebezpieczny. Dlatego, że inflacja jest najwyższa od przeszło dwudziestu lat. Ostatnio tak dużą inflację mieliśmy na przełomie XX i XXI wieku – w pierwsze fazie funkcjonowania, pierwszej Rady Polityki Pieniężnej. Z drugiej strony, warto pamiętać, że jeżeli inflacja jest zbyt niska (ujemna lub bliska zeru), to też niesie ona z sobą ryzyka negatywnych zjawisk. Według reguły Howitta deflacja lub utrzymywanie się zbyt niskiej inflacji może spowalniać wzrost gospodarczy przez efekt nominalnej sztywności płac w dół, a więc nie zawsze opłacalne jest zbytnie ograniczanie tempa wzrostu cen. Jednak jest to zdecydowanie mniejsza bolączka od szybko rosnącej inflacji.

W grudniu sprzedaż detaliczna rosła wolniej od oczekiwań. Czy oznacza to, że ludzie zaczęli bardziej kontrolować swoje wydatki w obawie przed wzrostem stóp procentowych, choć realne stopy są ujemne?

Sprzedaż detaliczna jest zmienną, na którą nie należy patrzeć, ani interpretować ją z perspektywy jednego miesiąca, chyba że doszłoby do jakiegoś bardzo dużego zaburzenia. Dlatego z perspektywy dłuższego horyzontu czasu wydaje się, że sprzedaż detaliczna – konsumpcja prywatna podtrzymywała w miarę dobrą koniunkturę przez dwa lata w okresie pandemii. Analiza dokonana z perspektywy tylko jednego miesiąca niesie za sobą groźbę wpadnięcia w pułapkę błędu oceny w odniesieniu do całości zachodzących procesów przez wnioskowanie w zbyt krótkim okresie. W mojej ocenie, wskaźniki sprzedaży detalicznej w roku 2022 i 2023 będą miały inny charakter niż w poprzednich dwóch, pandemicznych latach.

Uważam, że tym razem podwyższona inflacja nie będzie sprzyjać nadmiernym zakupom, zwłaszcza że ludzie mimo nominalnego wzrostu płac, wcale nie czują się zamożniejsi, a wiele zakupów zapobiegawczych dokonali już wcześniej. Ceny produktów w najbliższym czasie mogą znacząco wzrosnąć, ponieważ rosną również koszty wytworzenia. Być może tej presji nie dostrzeżemy jeszcze przez styczeń, luty i marzec. W miesiącach zimowych na rynku pracy jest sezonowo najgorsza sytuacja, a jednocześnie w tym czasie podwyżki cen mają umiarkowany charakter. Można powiedzieć, że to wzrost „korygujący”. Z drugiej strony początek roku to moment podwyżek cen regulowanych np. energia, woda, śmieci, używki, etc. W lutym zapewne inflacja trochę przystopuję w związku z oddziaływaniem rządowych tarcz antyinflacyjnych, choć może to być przejściowe.

Kiedy skutki inflacji będą już wyraźnie odczuwalne?

Obawiam się, że Polska będzie musiała zmierzyć się z dwoma falami presji inflacyjnej. Pierwsza fala – kosztów wytworzenia w produkcji rolno-spożywczej. W tej branży ewaluacji kosztów dokonuje się regularnie, jednak kluczowy może być drugi kwartał, kiedy już są roztopy, w końcu marca-kwietnia do akcji rusza sprzęt polowy. W tym czasie zapadają ostateczne decyzje o tym, co się sieje, na jakim obszarze, planuje się zużycie nawozów, metody ochrony roślin. Planuje się zakres wykorzystania maszyn oraz pracę ludzi, którzy będą ten sprzęt obsługiwać. Okaże się na przykład, że w marcu, kwietniu i maju ceny nawozów będą kilkukrotnie wyższe, podobnie będą również kształtować się ceny środków ochrony roślin, na wyższym poziomie będą koszty nośników energii w rolnictwie. Wzrosną także koszty pracy robotników sezonowych. Mogą oni zażądać stawek, większych niż o kilkanaście procent w stosunku do wynagrodzeń z wiosny roku ubiegłego. W momencie, gdy dojdzie do corocznego oszacowania kosztów wytworzenia w rolnictwie, a najczęściej odbywa się to w drugim kwartale, to prawdopodobnie również wtedy na rynek trafią pierwsze produkty rolne już po zupełnie nowych cenach. Będzie temu towarzyszyć tzw. efekt nowalijek – wielkanocny wzmożony popyt na pierwsze warzywa, nowalijki, etc. Zaraz potem pojawią się owoce miękkie. Te produkty będą oferowane w cenach uwzględniających nowe, wyższe koszty wytworzenia. Właśnie okres nowalijek będzie według mnie przełomowy dla produkcji rolno-spożywczej.

Co będzie zwiastować drugą falę inflacji?

Natomiast drugi znamienny okres przypadnie na trzeci kwartał. Wtedy dochodzi do ewaluacji kosztów i cen w produkcji przemysłowej o charakterze detalicznym. Zwykle w lipcu firmy produkujące na przykład chemię gospodarczą, ale również przybory szkolne, ubrania etc. – przystępują do planowania finansowego. Po wynikach za pierwsze półrocze przygotowuje się ceny na miesiące powakacyjne oraz przygotowuje się strategię sprzedażowo-handlową na następny rok. W tym procesie będziemy mieli do czynienia z efektem inflacji kosztowej. Ponieważ energia i półprodukty będą droższe, jak i również czynnik pracy będzie droższy. Koszt wytworzenia będzie więc po prostu wyższy. Opóźnienie dzisiejsze we wzrostach cen w dużych sieciach sprzedaży detalicznej i u dużych producentów wynika trochę z tego, że jeszcze „czyszczone” są magazyny z zapasów pochodzących z dawnej produkcji i cen wynegocjowanych w kontraktach sprzed pandemii, gdy te ceny jeszcze były niższe. W momencie, gdy wszystko będzie już po nowych cenach, może nas zaskoczyć nawet dwucyfrowa inflacja.

Inflacja „zjada” rosnące wynagrodzenia, część konsumentów nie oszczędza i robi impulsywnie zakupy, sprzedaż ciągle utrzymuje się na stabilnym, wysokim poziomie. Czy wystarczy to, aby ochronić gospodarkę przed spowolnieniem gospodarczym?

Z punktu widzenia koniunktury gospodarczej najkorzystniejsza jest niewielka, stabilna inflacja. Dla Polski została ona przyjęta jako tzw. cel inflacyjny bądź wstęga celu inflacyjnego. Natomiast badania ekonomiczne pokazują, że wyjście poza poziom stabilnej inflacji jest co do zasady niekorzystne dla koniunktury gospodarczej. Te poziomy są różne, można troszeczkę poza ten cel wyjść – jeżeli ten cel w Polsce jest określony na 2,5 proc., to plus-minus 1 pkt proc., to wstęga stanowi przedział między 1,5, a 3,5. Jeżeli w krótkim okresie ta inflacja byłaby między 3,5 a 5 proc., prawdopodobnie nie byłoby to jakimś drastycznym zdarzeniem. Inaczej jest, jeżeli taki stan trwa dłużej lub wychodzimy z tego przedziału 3,5-5 proc. do przedziału 5-10 proc. Wtedy możemy już mówić, że będzie to miało jakieś negatywne konsekwencje dla stabilności makrogospodarczej – dla rozwoju gospodarczego. W krótkim okresie ludzie „uciekają z pieniędzy”, ale w dłuższej perspektywie zwiększa to premię za ryzyko, koszty zaciągnięcia kredytu nie tylko konsumpcyjnego, ale przede wszystkim zaciągniętego na inwestycje. Z kolei te inwestycje muszą być bardziej opłacalne. Więc, jakie muszą być stopy zwrotu z tych inwestycji, jeśli mamy dużo większe koszty wynikające z inflacji, a do tego dochodzi jeszcze drogi pieniądz? Jest to bardzo niekorzystne dla koniunktury. W momencie, gdy wkraczamy już na poziom dwucyfrowej inflacji, to niestety jest to już wysoka inflacja. Jeśli przekroczylibyśmy kolejne poziomy, tak jak to się dzieje w ostatnim czasie w Turcji – możemy zmierzyć się wręcz z ryzykiem hiperinflacyjnym.

Czy są jakieś odniesienia historyczne do podobnej sytuacji, gdy świat zalewa nadmiar taniego pieniądza?

Historia gospodarcza świata pokazuje, że nadmiernie wysoka inflacja nie sprzyja koniunkturze. Czy możemy jednak znaleźć jakieś analogie do dzisiejszej sytuacji w przeszłości? Idealnych analogii oczywiście nie ma, choć adekwatną w pewnym zakresie może być okres lat siedemdziesiątych. Wówczas, tak jak w ostatnich latach występowała w globalnej gospodarce i w kluczowych gospodarkach świata bardzo wysoka nominalna monetyzacja. Polegało to na tym, że było bardzo dużo pieniędzy z handlu ropą (petrodolarów) i na skutek polityki banków centralnych. Pieniędzy było dużo, a w rezultacie ten pieniądz był tani. Duża podaż taniego pieniądza sprawiła, że wiele krajów się wtedy mocno zadłużyło. Dotyczyło to Ameryki Południowej, Afryki, a nawet dwóch krajów z tzw. obozu socjalistycznego – Polski i Rumunii. U nas ten okres nazwano „Epoką Gierka”, a w Rumunii „Epoką Ceaușescu”. Kraje wysoko rozwinięte i silne gospodarczo w momencie tzw. zwrotu monetarystycznego z nastaniem lat osiemdziesiątych (w USA był to początek prezydentury Ronalda Reagana) mimo trudności podźwignęły się ze spowolnienia. Natomiast słabsze gospodarki doświadczyły bardzo głębokich kryzysów jak na przykład gospodarka chilijska i argentyńska. Żeby nie szukać daleko, wystarczy przypomnieć głęboki kryzys w Polsce i w Rumunii. Polski kryzys zaczął się nieco wcześniej i w latach osiemdziesiątych doprowadził kraj do niewypłacalności. Natomiast Ceaușescu w Rumunii do samego końca próbował bronić wypłacalności kosztem niesamowitego zubożenia społeczeństwa.

Jednak mimo to zarówno Polska, jak i Rumunia wciąż utrzymywała zagraniczną wymianę handlową…

Zwróćmy uwagę, że w takich czasach najczęściej bardzo psują się relacje handlowe w gospodarce światowej. To, co jest dzisiaj naszą strukturą handlu, nie musi być idealnie odzwierciedlone w przyszłości. Najczęściej silne gospodarki stają się w czasie kryzysu bardziej protekcjonistyczne, obrót handlowy się zmniejsza, marże na rynkach światowych są mniej atrakcyjne. Łatwiej handlować towarami prostymi i surowcami, choć marże w tym segmencie są niewielkie. Dlatego Polska, eksportując węgiel w latach osiemdziesiątych, nie zbiła na tym fortuny. Podobnie było z Rumunią, która też eksportowała surowce. Zyski nawet nie wystarczały na obsługę długu. Jak pokazała historia, w sytuacji, gdy społeczeństwa w obliczu inflacji i kryzysu gospodarczego zmuszone są do „zaciskania pasa”, dochodzić może nawet do polityczno-ekonomicznych zmian systemowych, takich jak w Polsce i Rumunii w 1989 roku. U nas zmiana miała łagodny przebieg, a w Rumunii wiązała się z egzekucją Nicolae i Eleny Ceaușescu. Ten historyczny przykład pokazuje, że czasy, gdy mamy nadmiar pieniądza nie trwają zawsze, a gdy się kończą, są bardzo brutalne dla krajów słabszych.

Czy „Polski Ład” zatrzyma popyt konsumpcyjny, czy go rozpędzi?

„Polski Ład” będzie miał z pewnością pewien wpływ na popyt konsumpcyjny, chociaż uważam, że jest to temat równoległy. „Polski Ład” bardziej związany jest z pewnym pomysłem na zarządzanie państwem niż pomysłem na zarządzanie inflacją i krótkookresową równowagą między popytem a podażą. Poszukiwanie takiego związku to próba interpretacji pewnego „narzędzia” w kontekście, z którym nie jest ono bezpośrednio powiązane.

Więcej artykułów

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Wpisz komentarz!
Wpisz imię

Najnowsze artykuły

Translate »