fbpx

"Każdy rząd pozbawiony krytyki jest skazany na popełnianie błędów"

15.1 C
Warszawa
czwartek, 28 marca, 2024

"Każdy rząd pozbawiony krytyki jest skazany na popełnianie błędów"

Euro – waluta, która nie spełniła oczekiwań

Okres 20 lat od wprowadzenia euro we Francji ocenia dla „Le Figaro” Maxime de Blasi. Autor jest absolwentem ENA*, byłym profesorem inżynierii elektrycznej, eseistą i autorem tekstów piosenek.

Warto przeczytać

Do strefy euro należy obecnie 19** z 28 państw członkowskich Unii Europejskiej. Francja ostatecznie zrezygnowała z franka i przeszła na euro 1 stycznia 2002 roku. Zdecydowana większość francuskiej klasy politycznej – od skrajnej lewicy po prawicę – kiedy głosowała w 1992 roku za przyjęciem traktatu z Maastricht ratyfikującego przejście na euro, obiecywała korzyści związane z jednolitą walutą. Warto przypomnieć, że Francuzi przyjęli traktat bardzo niewielką większością – 51 proc. głosów.

Powszechnie uważano, że euro będzie czynnikiem wzrostu PKB, konwergencji i nadrabiania zaległości przez państwa członkowskie. Nowa waluta, zarządzana przez niezależny Europejski Bank Centralny (EBC), miała gwarantować stabilność cen, liczono też, że jako waluta międzynarodowa będzie skutecznie konkurować z dolarem. Przedstawiana była także jako sposób na zakończenie kryzysów kursowych i dewaluacji, które wpływały na handel pomiędzy krajami EWG.

Maxime de Blasi, oceniając 20 lat funkcjonowania wspólnej europejskiej waluty we Francji, korzysta z danych pochodzących z Banku Światowego i OECD. Wyciąga druzgocące wnioski:żaden z zapowiadanych celów nie został osiągnięty – ani wzrost gospodarczy, ani konwergencja, obniżenie inflacji czy status międzynarodowy.

Euro czynnikiem wzrostu gospodarczego i dobrobytu?

Nic bardziej mylnego. Nie dość, że euro nie przyczyniło się do wzrostu gospodarczego we Francji, to stało się wręcz przeciwnie – od czasu wprowadzenia nowej waluty zmniejszył się on o połowę. Podczas gdy średni wzrost francuskiego PKB w ujęciu ilościowym (bez inflacji) wynosił 2,2 proc. rocznie w latach 1980-2000, to w ciągu ostatnich 20 lat było to jedynie 1,1 proc. rocznie (z wyłączeniem skutków kryzysu subprime w 2008 r. i COVID-19 w 2020 r.). Na dodatek ta słabość wzrostu dotyczy całej strefy euro – od 2002 r. wynosi on zaledwie 1,5 proc. rocznie. To 2-4 razy mniej niż w przypadku największych potęg gospodarczych, takich jak Chiny czy USA. Z kolei Wielka Brytania, z którą Francja była zrównana w latach 90., odnotowała w tym okresie podwójny wzrost, pozostając poza strefą euro.

Euro jako czynnik konwergencji i nadrabiania zaległości między państwami?

Również w tym przypadku nadzieje okazały się płonne. Dla przykładu – Niemcy od czasu wprowadzenia euro odnotowują wzrost o 2 proc. rocznie. Tymczasem dla Włoch rok 2002 oznaczał bezprecedensowy spadek wzrostu w porównaniu z sąsiadami, z 1,7 proc. w latach 90. do 0 proc. od 2002 roku. W rezultacie, gdy w ciągu 20 lat PKB Niemiec wzrosło o 40 proc., to PKB Francji wzrosło o połowę mniej, PKB Włoch uległo stagnacji, a PKB Grecji spadło o 10 proc. Oznacza to, że wbrew oczekiwaniom nie wyrównano różnic między państwami, a wręcz przeciwnie – te gospodarki jeszcze bardziej się rozeszły. Co gorsza, rozbieżność ta zachodzi również wewnątrz poszczególnych krajów: podczas gdy przemysłowa północ Włoch odnotowuje wzrost o 1 proc. rocznie, południe znajduje się w ciągłej recesji wynoszącej -1 proc. rocznie. We Francji można zaobserwować taką samą rozbieżność między stałym wzrostem Ile-de-France a wzrostem regionów, w których następuje deindustrializacja.

Wspólna waluta wcale więc nie wyrównała szans – najbogatsze kraje i regiony stają się jeszcze bogatsze, a najbiedniejsze jeszcze biedniejsze. Są one poddane bezpośredniej konkurencji na dużym rynku wewnętrznym, bez możliwości przywrócenia równowagi i nadrobienia zaległości, jaką dają działania w zakresie kursu waluty krajowej, z których z kolei w pełni korzystają obszary już konkurencyjne. Wcześniej konkurencyjne dewaluacje walut narodowych pozwalały francuskim czy włoskim firmom wyrównywać różnice w produktywności w stosunku do niemieckich landów poprzez konkurencyjność cenową. Od czasu wprowadzenia euro jest to niemożliwe. Pozostały wymuszone cięcia płac lub emigracja do obszarów wzrostu.

To wszystko przewidział ekonomista Robert Mundell, laureat Nagrody Nobla. Ostrzegał on, że strefa euro nie jest optymalnym obszarem walutowym z powodu ogromnych różnic w strukturze gospodarczej i konkurencyjności między państwami, a w obrębie samych państw – między regionami. Przy wspólnej walucie różnice te muszą się więc pogłębiać. To z kolei powoduje migrację pracowników z obszarów kurczących się do rozwijających się, co jest bardzo widoczne np. we Włoszech. Taka sytuacja nie jest niczym nowym: zjednoczenie monetarne Włoch w 1860 roku i Deutscher Zollverein (Niemiecki Związek Celny) w 1834 roku nie zniwelowały istniejących wcześniej różnic między regionami, a wręcz przeciwnie. Wspólna waluta dodatkowo wystawia na próbę solidarność między państwami europejskimi, które z niej korzystają, a pozostałymi, spoza strefy euro.

Koniec kryzysów walutowych dzięki euro?

W przypadku wspólnej waluty kryzysy walutowe z definicji nie istnieją, ponieważ parytety zostały ustalone raz na zawsze. „Czy jednak stanowiło to problem, skoro przedsiębiorstwa mogły łatwo zabezpieczyć się przed wahaniami stóp procentowych na rynkach finansowych? Co gorsza, te kryzysy kursowe zostały w ciągu 20 lat zastąpione znacznie poważniejszymi kryzysami budżetowymi, ponieważ postawiły państwa w sytuacji bankructwa i buntu” – zauważa Maxime de Blasi. Wystarczy wziąć za przykład kryzys grecki. Powszechnie krytykuje się tu zaniedbania Greków. Jednak kryzys w 2010 roku pojawił się właśnie dlatego, że walutą Grecji jest euro – a to kraj, który wytwarza 1 proc. PKB strefy euro i nie spłacił jeszcze swojego długu. Prawda jest taka, że gdyby Grecja zachowała dawną walutę, to ten kryzys nigdy by się nie wydarzył. Mając drachmę, Grecy mogliby ją zdewaluować, przywracając równowagę budżetową i handlową w kraju. Podobnie kryzys hiszpański w 2010 r. nie mógłby wystąpić bez nadmiernego napływu płynności związanej ze strefą euro.

Euro walutą międzynarodową?

Wbrew oczekiwaniom, euro ma udział w rynku ściśle równy udziałowi walut, które zastąpiło. Nie zyskało nawet odrobiny siły dolara, będącego niekwestionowaną walutą międzynarodową przez ostatnie 50 lat. Dolar pozwala Stanom Zjednoczonym zmuszać resztę świata do finansowania przepaści, jaką jest ich podwójny deficyt budżetowy i handlowy, ponieważ wszystkie światowe banki centralne posiadają rezerwy i aktywa w dolarach. Są zatem zobowiązane wspierać tę walutę, aby zapobiec załamaniu jej wartości. Również z tego punktu widzenia euro jest porażką: jego udział w światowych rezerwach walutowych wynosi 20 proc., podczas gdy dolar nadal stanowi 62 proc. Co więcej, 50 proc. światowego handlu nadal odbywa się w dolarach, zwłaszcza jeżeli chodzi o handel surowcami i ropą.

Euro gwarancją stabilności cen?

Misją EBC, zgodnie z postanowieniami traktatów europejskich, jest kontrolowanie inflacji poprzez działania w zakresie stóp procentowych. W tej kwestii zmiana jest minimalna: w latach 1986-2001 inflacja we Francji wynosiła 2,1 proc. rocznie, a od czasu wprowadzenia euro – 1,5 proc. rocznie. Chociaż oficjalnie inflacja jest pod kontrolą, to odczucia Francuzów, a także wielu mieszkańców innych państw strefy euro, są zupełnie inne. Większość z nich ma poczucie utraty siły nabywczej w stosunku do swojej dawnej waluty narodowej, zwłaszcza w odniesieniu do podstawowej, codziennej konsumpcji i cen energii. Według sondażu przeprowadzonego dla portalu Money Vox, 80 proc. mieszkańców Francji uważa, że zmniejszyło to ich siłę nabywczą. Należy zauważyć, że zmniejszenie wzrostu o połowę od 2002 r. z pewnością przyczyniło się do takiego efektu w równym stopniu co inflacja.

Strefa euro dzisiaj

Oczekiwania i cele związane z wprowadzeniem wspólnej waluty nie zostały osiągnięte. Korzyści natomiast są niewielkie: brak konieczności wymiany waluty przy przemieszczaniu się w strefie euro, brak opłat za wymianę, brak wahań kursów. Mimo wyraźnej porażki większość Francuzów nie chce powrotu franka. Euro wydaje się tematem tabu również w kampanii prezydenckiej. Żaden z kandydatów na prezydenta nie opowiada się za wyjściem ze strefy, co pozwoliłoby Francji odzyskać suwerenność walutową i dało możliwość dewaluacji waluty w celu poprawy konkurencyjności cenowej.

„Ale jak możemy powoływać się na «wspólne życie» w kontekście ukrytego kryzysu spowodowanego słabym wzrostem, którego doświadczamy od 20 lat, oraz w kontekście wzrostu nierówności społecznych i przestrzennych, które euro uwydatnia? Poza codziennym zarządzaniem, gdzie leży odwaga polityczna i wizja interesu narodowego w perspektywie średnio- i długoterminowej? Ocena 20 lat tej polityki w odniesieniu do osiągniętych wyników jest wszystkim, czego się od nich oczekuje” – pisze autor.

Euro jest postrzegane domyślnie jako wymuszone dostosowanie do konkurencyjności jakościowej produktów, a nie konkurencyjności cenowej. EBC nie lubi przy tym słów „dewaluacja” i „inflacja”, które są jednak instrumentami polityki gospodarczej powszechnie stosowanymi przez Stany Zjednoczone, Chiny, Japonię i Rosję.

Strefa euro składająca się z 19 krajów o skrajnie różnych strukturach gospodarczych i społecznych jest catch-all, imperium bez środka. Jednak polityki monetarnej nie da się oddzielić od solidarności politycznej, a ta ostatnia wymaga funkcjonowania jednorodnych systemów. Tymczasem te kraje nie są do siebie podobne. Francja różni się od większości z nich, szczególnie że dominuje w nich tradycyjny cel stabilności cen i kontroli deficytu. Jest on na porządku dziennym w Niemczech, Austrii i Holandii, tymczasem nigdy nie był stosowany we Francji w perspektywie długoterminowej.

Co więc należałoby zrobić? Maxime de Blasi uważa, że coś przeciwnego: „stworzyć wspólną walutę tylko z ograniczoną liczbą krajów o niekonkurujących ze sobą strukturach gospodarczych, zgadzających się na transfery budżetowe i cel pełnego zatrudnienia, przypisując walucie jej rolę polityczną i gospodarczą, na wzór celu pełnego zatrudnienia, który pojawia się w statutach amerykańskiego banku centralnego FED i tak, jak robią to wszystkie największe gospodarki świata”.

W praktyce rozbieżność w trajektoriach wzrostu państw strefy euro nie jest możliwa do utrzymania w perspektywie średnioterminowej. Szczególnie dotyczy to Włoch, które wytwarzają 10 proc. PKB strefy, a które od 20 lat cierpią z powodu stagnacji i rosnącej rozbieżności między Północą a Południem. „Obecny artefakt euro wcześniej czy później zostanie potępiony przez historię, która nie bierze pod uwagę średnich. I nie będzie to katastrofa zapowiadana przez niektórych, chcących zakazać jakiejkolwiek debaty: kapitał ludzki, przemysł i know-how będą zawsze obecne, niezależnie od waluty” – podsumowuje autor.

* École nationale d’administration – francuska uczelnia, w której kształcą się elity polityczne kraju.

** Austria, Belgia, Cypr, Estonia, Finlandia, Francja, Grecja, Hiszpania, Irlandia, Litwa, Luksemburg, Łotwa, Malta, Niderlandy, Niemcy, Portugalia, Słowacja, Słowenia i Włochy.

SourceLe Figaro

Więcej artykułów

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Wpisz komentarz!
Wpisz imię

Najnowsze artykuły

Translate »