fbpx
11 lipca, 2025
Szukaj
Close this search box.

"Każdy rząd pozbawiony krytyki jest skazany na popełnianie błędów"

Czy we Francji możliwa jest reindustrializacja? I czy któryś z kandydatów na prezydenta jej podoła? Opinia z „Le Figaro”

Redakcja
Redakcja

Nowy Świat 24 | Redakcja

reindustrializacja, przemysł, odbudowa, siły wytwórcze, produkcja, gospodarka francuska
Czy odbudowa francuskiego potencjału przemysłowego pozostaje jedynie w sferze marzeń?

Francuski przemysł zaczął upadać w połowie lat 70. XX wieku, na fali pierwszego szoku naftowego. Jacques Chirac i Valery Giscard d’Estaing po 30 latach dobrobytu nie potrafili poradzić sobie z narastającym bezrobociem. Zmienił się też ekonomiczny paradygmat, w którym odchodziło się od produkcji powszechnych dóbr na rzecz usług, turystyki, a także produktów ekskluzywnych, ale za tą zmianą stały mechanizmy społeczne i gospodarcze, które w tamtym czasie nie były zrozumiałe. Każda gospodarka jest mechanizmem bardzo złożonym, który trzeba traktować całościowo, natomiast Francuzi wielu zależności nie uwzględniali, nie zwracali też uwagi na gospodarcze zrównoważenie. W efekcie ruszyło błędne koło: bezrobocie napędzało deficyt, w konsekwencji rosły różnego rodzaju opłaty i podatki, co pociągało za sobą bankructwa, kurczenie się przemysłu, kolejne deficyty handlowe, ubóstwo, ograniczenia w usługach publicznych i tak dalej.

Kolejni prezydenci i kolejne rządy, które dochodziły do władzy od tamtego czasu, nie zdołały stworzyć warunków dla rozwoju (a często choćby utrzymania) przemysłu. Mogło to wynikać z ich niekompetencji albo naiwności, mogło być efektem naprzemiennego faworyzowania i wykluczania klasy robotniczej – która zresztą czuła się zdradzona tak samo przez lewicę Mitterranda, jak i związki zawodowe – mogło to być wreszcie wynikiem pojawiających się ideologii globalistycznych czy europeistycznych. Podpisywano rozmaite traktaty o wolnym handlu, bez zrozumienia konsekwencji, które za nimi stały i dotknęły całe sektory francuskiego przemysłu, a wraz z tym miliony zatrudnionych w nim pracowników, inżynierów i menedżerów. Tej dezindustrializacji dało się jednak uniknąć – Francja, będąca wtedy jedną z głównych gospodarek na rynku konsumenckim, mogła ochronić swój przemysł.

Przeczytaj także:

W 1995 r. za czasów Jacques’a Chiraca premierem był Alain Juppé (który później stał się mentorem dla Edouarda Philippe’a i Valérie Pécresse). Potrzebował środków w państwowej kasie i obniżenia deficytu do poziomu 3 proc, PKB, bo takie były wymogi Unii Europejskiej. Zaczął więc wyprzedawać przemysł. Prywatyzacja Pechiney dała zaledwie 3,8 mld franków i zaostrzyła rządowy apetyt. Sprzedano więc Usinor-Sacilor – za 10 mld, choć francuski przemysł stalowy kosztował ponad 100 mld. W dalszej kolejności rząd wyprzedał pierwsze francuskie przedsiębiorstwo żeglugowe (CGM) – za 20 mln franków, ale dofinansował je w wysokości 1,2 mld. Jeszcze „lepszy” interes próbowano ubić z południowokoreańskim Daewoo, któremu za symbolicznego franka oferowano technologiczną firmę Thomson, wkładając w nią wcześniej 11 mld państwowych pieniędzy. Transakcja nie doszła jednak do skutku. Tę samą politykę utrzymywały Stany Generalne Przemysłu z 2010 r., którymi zawiadywał Nicolas Sarkozy, a które doprowadziły do upadku kilku sektorów francuskiego przemysłu. Lista firm wykończonych przez byłego ministra gospodarki François Hollande’a oraz jego następców jest bardzo długa.

Emmanuel Macron podąża tą destrukcyjną drogą, która zaczęła się przed prawie pięcioma dekadami. Chce w ten sposób zadowolić ekologów i Brukselę. Przykładem może być przejście na pojazdy elektryczne, które Unia chce wymusić na przemyśle samochodowym. Nie wiadomo jeszcze czy ta transformacja doprowadzi do likwidacji 100, czy 200 tys. miejsc pracy w Europie w najbliższych latach, ale może doprowadzić do zamknięcia resztek motoryzacyjnego sektora we Francji. Pojawią się też problemy z zaspokojeniem rosnącego popytu na energię elektryczną – do którego samochody napędzane w ten sposób dokładają swoją cegiełkę. Francuska energetyka jądrowa – pozbawiona dotacji – nie da rady tego wzrostu zaspokoić. Francja nie jest przygotowana do zabezpieczenia i zaspokojenia potrzeb energetycznych także dlatego, że poprzednie rządy wolały odwracać oczy od narastającego problemu i zadowalać Brukselę zachowywaniem limitu długu publicznego na poziomie 3 proc. PKB.

Widać też, że działania rządu nie realizują żadnego projektu reindustrializacji, ponieważ dziś do odbudowy przemysłu wytwórczego konieczna jest suwerenność energetyczna, tymczasem Francja prywatyzuje ENGIE i zamierza likwidować EDF (Herkules).

Paradoksalnie wszyscy kandydaci we francuskich wyborach prezydenckich uważają, że kraj powinien zostać ponownie uprzemysłowiony. Tego zdania jest nawet Yannick Jadot, którego program jest pełen sprzeczności, bo przecież partyjnie ekolog ten opowiada się za degrowth, większą ilością podatków i regulacji, które z pewnością przemysłowi nie pomogą.

Frazesy o odbudowie przemysłu, o reindustrializacji Francji odmieniane są na wszelkie sposoby, ale spójrzmy prawdzie w oczy. Zarówno Valérie Pécresse, jak i Emmanuel Macron mają już dość polityki w stylu Thatcher, natomiast wyznają kult europeizmu i federalizmu. A masowy plan odbudowy przemysłu byłby nie do zrealizowania w ramach europejskich struktur.  Valérie Pécresse obiecuje 10-proc. wzrost płac, który miałby zrównoważyć inflację. Zapomina jednak, że podnoszenie płac może być czynnikiem inflację napędzającym, a przy okazji zwiększającym bezrobocie przez zamykanie małych, a czasem też średnich przedsiębiorstw. Kto na tym zyska? Chiny, ponieważ to z Chin Francja sprowadza najwięcej dóbr konsumpcyjnych.

Jeśli francuskie wybory ponownie wygra Macron, to też nie będzie zapowiadało zwrotu w deindustrializacji. Jest on prezydentem od maja 2017 r., ale dopiero w październiku 2018 r. powołał sekretarza stanu do spraw przemysłu, jakby ta kwestia nie była wcale tak paląca. Valérie Pécresse tymczasem, była uczona przez Jacques’a Chiraca i Alaina Juppé, pracowała później z Nicolasem Sarkozym i trudno się spodziewać, że jej wybory polityczne będą znacząco odbiegać od tamtych.

Teraz dla poprawy wizerunku Macron jak zwykle składa obietnice – że nowoczesne fabryki zagwarantują utrzymanie miejsc pracy. Nie zagwarantują, bo w nowoczesnych fabrykach pracuje średnio po 20-30 osób, tymczasem sprzedano Alstom (65 tys. pracowników), Alcatel (62 tys. pracowników) i Technip (37,5 tys. pracowników). W plany ponownego uprzemysłowienia Francji do 2030 czy 2050 r. wyborcy już nie wierzą.

Rządy próbują tłumaczyć się pokrętnie i pokazywać zmanipulowane statystyki, ale przemysł wytwórczy we Francji po wszystkich tych latach praktycznie nie istnieje. I można łatwo zyskać na to dowody empiryczne, próbując kupić jakiś produkt wyprodukowany we Francji. Mówienie o reindustrializacji czy choćby relokacji przemysłu to tylko wyborcze frazesy, slogany mające przyciągnąć wyborców. Francuski minister gospodarki Bruno Le Maire zapowiada przywrócenie dodatniego bilansu handlowego w perspektywie najbliższej dekady. Brzmi świetnie, ale zupełnie inaczej niż działania Emmanuela Macrona, który od 2012 r. był kolejno doradcą François Hollande’a w Pałacu Elizejskim, ministrem gospodarki i prezydentem. Aurélien Taché, były deputowany z ramienia La République en marche (LREM), opublikował w „Mariannie”, oświadczenie, w którym pisał: „obietnica Macrona o emancypacji poprzez sukces ekonomiczny została zmiażdżona przez technokratyczną wizję gospodarki”. Mistrzem tej technokracji miałby być Alexis Kohler – sekretarz generalny Prezydencji. „Kohler wpisuje Francję w proces neoliberalnej globalizacji wyobrażonej przez mózgi w Brukseli, w którym lwią część udziałów biorą wielkie międzynarodowe koncerny, niekoniecznie francuskie”.

W tej chwili większość francuskiego przemysłu jest już zniszczona, a produkcja uzależniona jest od globalnych łańcuchów dostaw. Nie ma też dostępu do edukacji, którą dawniej oferowały szkoły inżynierskie i różne specjalistyczne szkolenia. Zanika też przekazywany z pokolenia na pokolenie know-how, bo zamykane są fabryki i ludzie przenoszą się do innych sektorów.

Jeśli francuskie firmy z sektora małych i średnich przedsiębiorstw oferują nawet konkurencyjne produkty, to koszty wyszkolenia pracowników są wysokie, a inwestycje tego rodzaju ryzykowne, ponieważ nie ma pewności, że pracownicy pozostaną w firmie. Przedsiębiorstwa borykają się więc z trudnościami ze znalezieniem wykwalifikowanych kandydatów, ale też rosnącą konkurencją, która znowu utrudnia inwestowanie w rozwój pracowników. Ta zależność sprawia, że model przemysłu opartego na wykwalifikowanej pracy jest już niemożliwy do utrzymania. Pokazywane w mediach obrazy zrozpaczonych robotników opuszczających zamykane fabryki też nie zachęcają do inwestowania we francuski przemysł.

Co można zrobić? Przede wszystkim wdrożyć strategię rozwoju. Trzeba wcześniej przygotować rzetelne analizy, bo te, które poczyniono przez kilkoma laty, dziś przynajmniej częściowo się zdezaktualizowały. Za strategiami musi jednak stać wola działania, nie same puste frazesy.

Na początku XXI wieku roczny deficyt handlowy Francji wynosił 58,5 mld euro. Obecnie (a dokładnie na koniec 2021 r.) wzrósł do 100 mld euro. Mimo to Emmanuel Macron (po pięciu latach swojej kadencji!) i Valérie Pécresse nadal trzymają się dogmatów i przekonań, które skłaniają ich raczej ku bezruchowi, stagnacji oraz uległości wobec polityki unijnej, która dla Francji – zaczynając od jej dogorywającego przemysłu – może okazać się śmiertelnie niebezpieczna. Pod tym względem idą w ślady swoich poprzedników – realizując politykę na małą skalę, zamiast konstruktywnych wizji przyszłości. W ten sposób może zamaskują własną bezsilność, ale Francuzów zostawią z miliardowymi rachunkami.

Przeczytaj także:

NAJNOWSZE: