fbpx

"Każdy rząd pozbawiony krytyki jest skazany na popełnianie błędów"

8.1 C
Warszawa
środa, 24 kwietnia, 2024

"Każdy rząd pozbawiony krytyki jest skazany na popełnianie błędów"

Arnaud Teyssier zastanawia się, co może pomóc odrodzić się francuskiej prawicy

Ci Francuzi, którzy wierzyli w gaullizm i którzy uważają go za konieczny dla Francji, nie powinni tracić nadziei. Jednak, aby prawica mogła się odrodzić, musi zdecydowanie zerwać z modelem odziedziczonym po latach Chiraca i poważnie zastanowić się nad własną historią – twierdzi francuski historyk i eseista Arnaud Teyssier na łamach Gaullisme.fr.

Warto przeczytać

Francuska prawica jest zagrożona, znajduje się w rozpadzie. Chociaż uniknęła masowego poparcia dla Macrona przed wyborami parlamentarnymi, to jej przyszłość nie jawi się w jasnych barwach – zauważa Teyssier w swoich rozważaniach.

Jednak, mimo że Valérie Pécresse, kandydatka prawicy w wyborach prezydenckich, poniosła sromotną klęskę, eseista nie uważa tego za „sygnał śmierci dla prawicy”. Twierdzi, że Francja znajduje się „po prostu na końcu cyklu politycznego, który rozpoczął się ponad trzydzieści lat temu”. „Jeśli chodzi o wyborców, to oni nie zniknęli. Część z nich przesunęła się w stronę zwodniczego centrum Emmanuela Macrona. Inna część, prawdopodobnie najważniejsza, skierowała się w stronę Marine Le Pen i Érica Zemmoura” – tłumaczy Teyssier.

Prawica weszła w okres, w którym ujawniły się znowu jej klasyczne wady. Ponownie „została zredukowana ona do partii wykonawców, związku wybranych urzędników” Pokazuje to najdobitniej, przemówienie Valérie Pécresse w Zénith. Zamiast „wizji, zaproponowała inwentarz”. Wiele też czasu poświęciła w trakcie swojej kampanii ponownemu uruchomieniu decentralizacji. Kiedyś lider gaullistów Philippe Séguin powiedział: „Wybraliśmy decentralizację, a nie dezintegrację!” Pécresse zdawała się nie zauważać, że od sześćdziesięciu już lat prezydent Francji nie jest wybierany przez notabli, tylko naród francuski. Jednak wyborcy po okresie pandemii, podczas której państwo zastosowało wiele ograniczeń w ich życiu codziennym, dotknięci dziś informacjami dotyczącymi wojny toczącej się w Ukrainie, nie pragną decentralizacji. Potrzebują, by państwo się nimi opiekowało, chroniło ich i uspokajało. Macron to zrozumiał i dzięki temu wygrał wyścig o fotel prezydenta Francji.

Przeczytaj także:

Historia udziela wielu lekcji. „Prawica zawsze miała problemy ze wcielaniem się w przywódców i kształtowaniem się w organizacjach partyzanckich. Zawsze brakowało jej jasnej doktryny i dostatecznej uwagi poświęcanej ludowi” – zauważa eseista. Już w okresie III Republiki walczyła o przetrwanie. Dominowały wtedy silne partie o strukturze ideologicznej, takie jak SFIO (Francuska Sekcja Międzynarodówki Robotniczej) i socjologicznej, np. liberalna Partia Radykalna. Trudno się też było prawicy odrodzić w okresie IV Republiki. Część elit poszła wówczas na kompromis z reżimem Vichy. Siłę wyborczą zyskały wtedy partie, które „wyłoniły się z ruchu oporu lub zostały ożywione jego walkami – MRP i Partia Komunistyczna”. Nawet de Gaulle musiał znaleźć wówczas jedyne możliwe rozwiązanie. „Prawica musiała być czymś więcej niż prawicą. Musiała zebrać się poza swoimi granicami i odnaleźć głęboką jedność narodu francuskiego” – wyjaśnia Teyssier.

Cała V Republika została stworzona wokół tej idei. Zastąpiono podzielony na frakcje parlamentarne rząd bardziej scentralizowaną demokracją z silniejszym urzędem prezydenta, który wcześniej pełnił jedynie funkcje reprezentacyjne. V Republika dysponuje potężnymi instytucjami, silną władzę wykonawczą, wspieraną przez solidną i szanowaną administrację. Obywatele mogą podejmować decyzje w drodze referendów.

André Malraux tłumaczył kiedyś, dlaczego de Gaulle chciał sprawiedliwości społecznej. „Nie było to podyktowane ani chrześcijaństwem, ani sprawiedliwością. On uważał, że Francja może stać się ponownie Francją tylko na terenie, na którym będzie istniała sprawiedliwość społeczna” – wyjaśniał francuski pisarz.

Jednak ostatecznie zwyciężyła retoryka walki klas. Nie zapobiegły temu podejmowane przez Georges’a Pompidou i Valéry’ego Giscarda d’Estainga próby przedłużenia i odnowienia gaullistowskiego przedsięwzięcia. „Na początku lat 70. François Mitterrand oparł odrodzenie Partii Socjalistycznej na tym nieaktualnym już dyskursie. Mitterrand ostatnich lat sprawił, że zapomnieliśmy o człowieku, który 10 maja 1981 r., w momencie swojego wstąpienia na urząd, powiedział: »Większość polityczna Francuzów właśnie utożsamiła się ze swoją większością społeczną«” – pisze Teyssier.

Mitterrand reprezentował lud lewicowy. Zerwał „z przeszłością, z serią masowych nacjonalizacji. Zerwał z obietnicą radykalnej transformacji instytucji i wprowadzenia decentralizacji, która miała rozbić dwa wieki istnienia państwa francuskiego”. Od połowy lat 80. porzucił jednak tę linię, dzięki której został wybrany. Zmusiła go do tego rzeczywistość gospodarcza. Wówczas w większości państw zachodnich triumfy święcił neoliberalizm. Ostatecznie Mitterrand opowiedział się „za deregulacją gospodarczą, za Jednolitym Aktem Europejskim i za Europą techno-liberalną. Opowiedział się za Bernardem Tapie i za »piątką« Silvio Berlusconiego”.

Jacques Chirac w 1976 r. chcąc, by powróciła idea jedności, stworzył RPR. Jednak po tym, jak Mitterrand zmienił swoje nastawienie ideologiczne w latach 1984-1985, prawica „dała się złapać w potrójną pułapkę”.

Teyssier tłumaczy, na czym według niego te pułapki polegały.

„Pierwsza z nich została zastawiona na samych siebie. Pod wpływem polityki Thatcher i Reagana – której wymiar narodowy i patriotyczny w dodatku zostały zaniedbane – wszystko się pomieszało i obrany cel daleko wykraczał poza ówczesny socjalistyczny etatyzm, istotę samego państwa, państwa świeckiego de Gaulle’a, które było nie tylko regalistyczne, ale także socjalne i planistyczne (ale nie w sensie socjalistów).

Druga pułapka była dziełem Mitterranda. Praktykując wojenną kohabitację w latach 1986-1988, zmusił on swoich przeciwników do zaakceptowania jako systemu rządów tego, co powinno być jedynie krótkotrwałym epizodem – władzy wykonawczej toczącej wojnę z samą sobą.

Trzecia, znów mitterrandowska, była polityczna do głębi. Otwarcie sprzyjając wzrostowi znaczenia Frontu Narodowego i jego siarczystego, charyzmatycznego przywódcy – FN uzyskał 11 proc. głosów już w wyborach europejskich w 1984 r. – wpędziła prawicę w straszliwą aporię wyborczą, wystawiając ją na łaskę powszechnej moralnej dezaprobaty, gdy tylko poruszyła drażliwe tematy, na przykład imigrację i skazując ją na niezliczone kosztowne trójstronne rywalizacje we wszystkich rodzajach wyborów”.

Od tego momentu zaczęła się nakręcać nieubłagana spirala, której etapy są dobrze znane – pisze eseista. Poczynając od nowej kohabitacji w latach 1993-1995, poprzez katastrofalne rozwiązanie z 1997 r., którego cel był taktyczny, ale charakter był sprzeczny z duchem instytucji, i które otworzyło drogę do najdłuższej kohabitacji w historii w latach 1997-2002; aż po pięcioletnią kadencję, która wyrównała polityczną tymczasowość i zlikwidowała subtelne przesunięcie kalendarza, które Konstytucja z 1958 r. przewidywała w celu ochrony Prezydenta Republiki przed wpływem polityki partyjnej.

Cały ten proces urzeczywistniły wybory w 2002 r. Wówczas to Jacques Chirac, odchodzący prezydent, mimo że znajdował się w najgorszym punkcie swojej popularności, wygrał zdecydowanie w drugiej turze z Jean-Marie Le Penem. Nie wyciągnął on jednak wniosków z istniejącej sytuacji politycznej i nie zaniepokoił się rosnącym rozczarowaniem elektoratu. Gdyby stało się inaczej, może miałby szansę odwrócić jeszcze bieg wydarzeń. Wrócił jednak do normalnego rytmu politycznego, „umożliwiając tym samym kontynuację nieuchronnego rozkładu politycznego rozpoczętego piętnaście lat wcześniej”.

Pod jego przywództwem gaullistowska prawica definitywnie porzuciła pomysł zjednoczenia się w UMP. Wtedy to też Partia Socjalistyczna, będąca w jakimś stopniu ofiarą działań Mitterranda, zaczęła ciążyć w kierunku centrum. To wszystko spowodowało, że polityka francuska zaczęła pogrążać się w „euroliberalnym bagnie”. W efekcie, wielu wyborców podążyło w stronę skrajności lub zaczęło wstrzymywać się od głosu.

W 2007 r. Francuzi mieli prawo wierzyć, że Nicolas Sarkozy wreszcie odwróci sytuację. Jego kampania z tego roku i postawiona przez niego diagnoza były dobre. Jednak gdy wygrał, wybory szybko zatracił ten słuszny instynkt.

W swoim znakomitym eseju „La France morcelée” z 2008 r. Jean-Pierre’a Le Goff napisał, że „prezydenturę Sarkozy’ego od razu naznaczyło zniesienie prezydenckiego superego i niemal ontologiczny wyścig prawicy ku przepaści. Gwałtowny pęd, który charakteryzuje politykę skoncentrowaną na pilnym i pospiesznym dostosowaniu się do świata, który najwyraźniej stał się chaotyczny i nie do opanowania”.

Sarkozy nie dążył do odrodzenia prawicy. Za jego czasu dokonała się mutacja UMP. Zamieniła się „w czysty aparat promocji lidera i rozdawania lenn, co w drugiej fazie miało doprowadzić do katastrofalnego eksperymentu z prawyborami”.

Rewizja konstytucji z 2008 r. pozbawiła V Republikę jej energii życiowej „na rzecz jurysdykcji złożonej głównie z byłych polityków. Pogłębiła zmiany spowodowane przez kilkadziesiąt lat praktyki instytucjonalnej”. W tym okresie Francuzi chcieli odmowy ratyfikacji projektu Konstytucji Europejskiej. Zostało to jednak ominięte przez głosowanie połączonych izb. Pokazało to pogłębiającą się słabość demokracji bezpośredniej.

Ostatecznie wybór Emmanuela Macrona wypełnił cykl zapowiedziany wcześniej przez Philippe’a Séguina. Jako jeden z nielicznych polityków już w połowie lat 80. dostrzegał cały mechanizm, który nazwał degaullizacją RPR. Jego pamiętne przemówienie na temat Traktatu z Maastricht w 1992 r. w przejrzysty sposób ukazywało toczący się proces rozkładu. Séguin przepowiadał wówczas Frontowi Narodowemu 40 proc. i przegraną partii, „które nie miały duszy ani ambicji, które zdawały się oddawać los kraju w ręce pozbawionego twarzy federalizmu”.

Macron umiejętnie przechwycił na swoją korzyść „z jednej strony, centro-euro-liberalny tygiel przekazany przez prawicę, a z drugiej strony doksę społeczną, która pozostała jedynym realnym śladem lewicy”. Jako nowy prezydent sprowadził walkę polityczną do pojedynczej konfrontacji z FN, przemianowanym w międzyczasie na Zjednoczenie Narodowe.

Prawica może wciąż się odrodzić. Wymaga to jednak całkowitego zerwania z modelem odziedziczonym po latach prezydentury Chiraca. Musi też przeprowadzić poważną i uczciwą analizę własnej historii. „Musi na nowo odkryć ludzi, kwestię społeczną, bezwzględną potrzebę społeczeństwa i terytorium opartego na solidarności”. To oznacza też konieczność przywrócenia demokracji bezpośredniej i referendów, co gwarantowała obywatelom Konstytucja z 1958 r. „Niech na nowo odkryje znaczenie silnego i bezstronnego państwa, bez którego nie może się ostać ani dokonać integracja, bez którego żadna forma gospodarki liberalnej – zwłaszcza w nowym, nieprzewidywalnym świecie, który odkrywamy – nie może trwale przetrwać ani się rozwijać. Wreszcie, aby zjednoczyć Francję, której tkanka społeczna i terytorialna z każdym dniem coraz bardziej się rozpada, powinna ona pamiętać, że jest związana z V Republiką i ze wszystkimi jej instytucjami, tak niesłusznie potępianymi, które zostały stworzone po to, by rządzić, a nie chronić rządzących” – podsumowuje Teyssier.

* Arnaud Teyssier to były student École normale supérieure. Jest on autorem biografii Richelieu, Ludwika Filipa, Charlesa Péguy’a i Lyautey’a. Opublikował również książki „Philippe Séguin. Le Remords de la droite” (2017), „De Gaulle, 1969. L’autre révolution” (2019) i „L’Énigme Pompidou-de Gaulle” (2021). Arnaud Teyssier zredagował ostatnio wspólnie z Hervé Gaymardem pracę zbiorową „Où va la Ve République?” (2022).

Więcej artykułów

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Wpisz komentarz!
Wpisz imię

Najnowsze artykuły

Translate »