fbpx

"Każdy rząd pozbawiony krytyki jest skazany na popełnianie błędów"

17.7 C
Warszawa
wtorek, 8 października, 2024

"Każdy rząd pozbawiony krytyki jest skazany na popełnianie błędów"

„Afgańskie kobiety” to karta przetargowa talibów

Odkąd talibowie przejęli kontrolę nad Afganistanem, po wycofaniu się z tego kraju Stanów Zjednoczonych, narzucili mieszkającym tam kobietom wiele ograniczeń – między innymi zabronili pracy czy podróżowania na większe odległości bez towarzystwa mężczyzn. Dziewczętom umożliwiono kształcenie jedynie na podstawowym poziomie, nie mogą dłużej uczyć się w szkołach średnich. W maju do tych ograniczeń doszło kolejne – od teraz afgańskie kobiety muszą nosić burkę, strój zakrywający całe ciało, choć nie jest on wcale tradycyjnym strojem afgańskim – alarmuje portal Foreign Policy.

Warto przeczytać

Talibowie w Afganistanie na każdym kroku łamią prawa człowieka, jednak ich sposób traktowania kobiet nie wywołuje tych samych reakcji, co podobne sytuacje w innych regionach. Dlaczego tak się dzieje?

Minęły już przeszło dwie dekady od terrorystycznego ataku na World Trade Center. Temat „ratowania afgańskich kobiet” – obecny wtedy w mediach – powraca, jednak niewiele poprawia sytuację, w jakiej te kobiety się znajdują. A to także za sprawą tego, że samo określenie „afgańskie kobiety” jest konstrukcją polityczno-ekonomiczną, która służy instrumentalizacji kobiet z Afganistanu. Konstrukcję tę tworzą od 20 lat kraje Zachodu, przywódcy Afganistanu, a nawet – w pewnym zakresie – same kobiety z Afganistanu.

„Kobiety afgańskie” to teraz termin-pudełko. Faktyczne kobiety, by móc się w nie wpasować, muszą być ofiarami przemocy, apelować o pomoc, nosić określone stroje, szczególnie zaś – muszą być ambitne, by ludzie z Zachodu je uratowali. Taki model „afgańskich kobiet” to okazja do ubicia interesów.

Taka instrumentalizacja nie jest czymś nowym. Prawa kobiet w Afganistanie były wykorzystywane do polityki i handlu już na początku XX wieku, za panowania króla Amanullaha Chana. Afgański władca próbował odwzorować reformy przeprowadzone przez ówczesnego władcy Turcji – Mustafy Kemala Atatürka. Wraz z reformami kobiety zyskały więcej swobód.

Przeczytaj także:

Powstała wtedy pierwsza afgańska szkoła dla dziewcząt – i to z inicjatywy królowej Sorayi Tarzi. W 1919 r. kobiety zyskały prawo do głosowania. Wszystko to (i jeszcze nieco więcej) trwało jednak stosunkowo krótko. Wielka Brytania uznała bowiem, że król Amanullah wsparł antybrytyjskie powstanie w Indiach. Wsparła więc bunt przywódców plemiennych i duchowych w Afganistanie, przez co Amanullah został w 1929 r. zdetronizowany.

Kolejna instrumentalizacja kobiet miała miejsce w latach 80. XX wieku, gdy Afganistanem targała wojna domowa. Mudżahedini wspierani przez USA walczyli z komunistycznym rządem. Posługiwali się gwałtami i przemocą seksualną wobec kobiet z prokomunistycznych rodzin. Gwałcone przez mudżahedińskich żołnierzy kobiety opuszczały następnie kraj wraz z rodzinami, część z nich zaś popełniała samobójstwa.

Na początku XXI wieku, zaraz po zamachu z 11 września 2001 r., doszło do kolejnej instrumentalizacji afgańskich kobiet. Tym razem to Amerykanie potrzebowali je, by mieć komu nieść ratunek przeprowadzaną przez siebie inwazją. Terminem „afgańskie kobiety” szafowali wtedy wszyscy zachodni politycy, łącznie z przedstawicielami ONZ i innych humanitarnych organizacji. Dzięki temu można było przedłużać amerykańską interwencję.

„Afgańskie kobiety” (jako termin, oczywiście, nie jako realne osoby) przeniknęły do organizacji humanitarnych, na uniwersytety, konferencje i do globalnego dyskursu. Kobiety z Afganistanu mogły w zasadzie uczynić głównym zajęciem reprezentowanie swojego kraju – i wiele faktycznie wybrało taką drogę.

Spotkań na temat „afgańskich kobiet” było na Zachodzie bardzo dużo – organizowały je państwowe agencje i rozmaici darczyńcy. Wśród publiczności zaś zasiadali przede wszystkim biali mężczyźni. Problem „afgańskich kobiet” chcieli zwykle rozwiązać finansowaniem kobiecych organizacji, za czym jednak stały różne warunki. Zdanie samych zainteresowanych – to znaczy kobiet z Afganistanu – nie miało tam wielkiego znaczenia.

Zachodni darczyńcy stawiali się za każdym razem w pozycji ludzi „rozwiniętych” i „cywilizowanych”, których pozycja pozwalała dyktować afgańskim kobietom, co jest dla nich dobre. Nie chcieli słuchać, jaka pomoc jest faktycznie potrzebna, oferowali tylko taką, jaką sami uznali za stosowną. Żeby było im łatwiej, wrzucili do jednego worka – z etykietą „afgańskie kobiety” – 15 mln ludzi. Wszystkie kobiety w Afganistanie postrzegane były jako biedne i potrzebujące.

Oczywiście bogate mocarstwa mogą i powinny wspierać biedniejsze kraje. Ale wsparcie to musi odpowiadać na realne potrzeby, a ci, którzy je otrzymują, muszą rozwiązywać problemy we właściwy dla nich sposób.

Ciągle mówiono (i pisano) o „afgańskich kobietach”, ale rzadko dopuszczano je do głosu. Dlatego model ofiary rzadko mógł być konfrontowany ze stanem faktycznym. A przecież nie wszystkie kobiety z Afganistanu były w stanie zaakceptować taką tożsamość. Składa się na nią mentalność ofiary, niewielka możliwość decydowania o sobie czy czymkolwiek innym, brak uczestnictwa w sferze publicznej czy nierówność wobec prawa. Nie wszystkie kobiety w Afganistanie znajdowały się w takiej sytuacji, ale nie udało im się zwalczyć tego stereotypu.

Być może niewystarczający opór wobec narzucanej przez zachód tożsamości „afgańskich kobiet” brał się – przynajmniej po części – z tego, że określenie to stało się wygodne i otwierało różne drzwi. Dzięki plakietce „afgańskich kobiet” można było nie tylko zyskać pomoc różnych organizacji, ale także stypendia czy darmowe szkolenia. Zyskiwało się też medialne zainteresowanie. Aby utrzymać te profity, należało odgrywać wyznaczoną rolę.

Niektóre studentki z Afganistanu wolały przyjmować rolę „biednej Afganki”, ponieważ obawiały się, że zaprezentowanie siebie jako silnej kobiety, która nie była ofiarą, zmniejszy ich szansę na dostanie się na zagraniczne uczelnie. Zasługiwały na swoje akademickie miejsca, ale czuły, że Zachód oczekuje od nich pewnych postaw, które nie opierały się na inteligencji czy zdolnościach.

Podobnie sytuacja wygląda w organizacjach pomocowych. Potrzebują one afgańskich kobiet i etykietki, którą usilnie im doklejają, ponieważ dzięki temu mogą zdobywać finansowanie dla swoich projektów, co wiąże się z utrzymaniem miejsc pracy i przepływu finansów. Była urzędniczka afgańskiego rządu, Salma Alokozai, przyznała kiedyś: „Określenie »afgańskie kobiety afgańskie« dusi mnie, ponieważ reprezentuje nieszczęście i odnosi się do biznesu, z którego korzystają jego interesariusze. Nie opisuje ani kobiet w Afganistanie, ani tego, co z nimi związane”.

Także po stronie Afganistanu przywódcy – i to zarówno politycy, przywódcy plemienni, jak i talibowie – wykorzystują model „afgańskich kobiet” jako narzędzie w relacjach z zachodnimi krajami. Przez ostatnie dwie dekady afgański rząd stworzył niewiele programów skierowanych do kobiet, a te, które powstały, miały na celu przyciąganie darczyńców.

Zagraniczne finansowania pozwalały też zmniejszyć wydatki budżetowe Afganistanu na rzecz kobiet. Tworzono też iluzję zmiany – na przykład włączano kobiety do jednostek policyjnych, ale nie wykorzystywano ich do faktycznego zwalczania przestępczości, miały tylko poprawiać wizerunek rządu i umożliwiać dostęp do kolejnych funduszy. Zresztą kobiety chętnie były wciągane w rozmaite struktury społeczne i do różnych programów właśnie po to, by za ich sprawą zdobyć dostęp do nowych środków.

Talibowie, którzy rok temu przejęli władzę nad państwem, także znają wartość karty przetargowej „afgańskich kobiet” i wykorzystują ją w negocjacjach z zachodnimi rządami. Chcieli na przykład zdobyć miejsce w Organizacji Narodów Zjednoczonych w zamian za opuszczenie dziewczynek do podstawowej edukacji.

Choć zabraniają kobietom pracy biurowej, to nie przeszkadza im, kiedy żebrzą one na ulicach – w tym nie dopatrują się naruszania zasad islamu. Uczestnictwo kobiet w edukacji jest do pewnego stopnia dozwolone, ale muszą uczęszczać na lekcje w czarnym hidżabie. Paradoksalnie kobietom w Afganistanie wolno (pod pewnymi warunkami) studiować, nie mogą tylko uczęszczać do szkół średnich – co de facto uniemożliwia im, dostanie się na uczelnie wyższe. Ciężko doszukać się w tym logiki, ale nie o logikę tutaj chodzi, a na utrzymanie tematu „afgańskich kobiet” na ustach światowej publiczności, bo to jedyny sposób zwrócenia międzynarodowej uwagi na problemy tego kraju.

Za ten stan rzeczy współodpowiedzialna jest część kobiet w Afganistanie. Nauczyły się one wykorzystywać przypisaną im etykietkę. W efekcie przestano zwracać uwagę na ich realne potrzeby, a zaczęto je kreować w zgodzie z oczekiwaniami darczyńców.

Kobiety umieszczano na stanowiskach kierowniczych w rozmaitych instytucjach i organizacjach – zarówno na szczeblu krajowym, jak i międzynarodowym. Ale nie mogły na nich wiele zdziałać, bo stanowiska te miały zwykle symboliczny charakter – były wyłączone z realnego procesu decyzyjnego. Były jednocześnie na tyle atrakcyjne dla zajmujących je kobiet, że te bardzo rzadko wyrażały jakikolwiek protest.

Część zabierała głos. Były to jednak nieliczne wyjątki, którym udało się uzyskać dostęp do tej czy innej międzynarodowej platformy medialnej. Jednostki te tworzyły jednolity obraz ogółu kobiet w Afganistanie – tak jakby 15 mln z nich miało taką samą sytuację, te same poglądy polityczne i społeczne.

„Afgańskie kobiety” stały się specyficznym plemieniem, do którego przynależność uwarunkowana jest odgrywaniem wyznaczonej przez etykietkę roli. Gdy któraś z nich uzyskiwała niezależność i na przykład wykształcenie, traciła swoją plemienną identyfikację, nie była już ofiarą potrzebującą pomocy i zostawała „Afganką z diaspory”.

Uprzedmiotowienie Afganek poskutkowało także tym, że znacząco ograniczono zakres ich politycznej pracy. W zasadzie przez ostatnie dwie dekady jakikolwiek kobiecy aktywizm w Afganistanie koncentrował się jedynie na prawach i problemach kobiet – zupełnie porzucając wszystkie inne kwestie społeczno-polityczne. Było to jednocześnie zgodne z dominującą narracją: skoro „afgańskie kobiety” nie miały świadomości bycia instrumentalizowanymi, były zbyt słabo zorientowane, by móc działać na innych polach.

Czy Afganki miały w ogóle możliwość zaprotestowania przeciwko narzuconej im etykietce? Możemy dziś uznać, że tak, jednak powstrzymywał je lęk przed utratą środków zapewnianych przez zagranicznych darczyńców – dotacji, stypendiów itd.

Specjalna wysłanniczka Stanów Zjednoczonych do spraw afgańskich kobiet, dziewcząt i praw człowieka, Rina Amiri, na swoim koncie na Twitterze najczęściej pisze o tym, jak talibowie łamią prawa kobiet. Popełnia przy tym istotny błąd, ignorując problemy ekonomiczne czy państwowe kraju. To błąd, który Zachód popełnia od 20 lat. Kobiety z Afganistanu nie żyją w oderwaniu od swojego kraju i nie są jedyną grupą społeczną, której prawa są łamane przez talibów.

Część kobiet z Afganistanu próbowała walczyć z wykreowanym przez Zachód stereotypem. Kształciły się, zajmowały istotne role w społecznościach i rodzinach, uprawiały sport – słowem: rosły w siłę. Nie stawiały się w roli ofiar i szukały dostępu do globalnej społeczności silnych kobiet. Ceną, jaką musiały zapłacić, była utrata wsparcia darczyńców. Likwidowano stanowiska pracy i projekty organizacji pozarządowych zajmujących się „wyrównywaniem szans”, bo wydawało się, że te zostały już wyrównane przynajmniej na tyle, by kobiety nie potrzebowały dłużej ratunku.

To znaczy, nie potrzebowały go do roku 2021, bo wtedy cały bohaterski wcześniej świat Zachodu, tak troszczący się o „afgańskie kobiety”, dobrowolnie oddal je w ręce terrorystycznej grupy, która na nowo pozbawiła je praw. Teraz kobiety, które przez ostatnie dwie dekady zyskiwały siłę i możliwość działania, nie mogą pracować, kształcić się czy uczestniczyć w życiu publicznym.

Afgańska działaczka Mina Sharif twierdzi, że granie kartą „afgańskich kobiet” musi być dopasowywane do budżetów państw niosących pomoc. „Kobiety w Afganistanie muszą być uciskane przez jakiś czas, żeby znów stały się przedsiębiorstwem dla gospodarki pomocowej” – oceniła.

„W 2001 r. Amerykanie i ich sojusznicy najechali Afganistan, aby wzmocnić pozycję afgańskich kobiet, a po 20 latach wygląda na to, że jesteśmy zbyt silne, aby nas słuchać” – twierdzi z kolei afgańska artystka Rada Akbar.

Kobiety w Afganistanie potrzebują faktycznej pomocy. Jednak nie powinny jej dostawać za cenę poniżania i ograniczania możliwości działania. Muszą zostać uznane za równe – najpierw przez społeczność międzynarodową, by mogły tego samego wymagać od talibów. Dopóki będą uprzedmiotawiane, dopóty talibowie będą próbowali politycznie nimi handlować.

Więcej artykułów

ZOSTAW ODPOWIEDŹ