Netanjahu rozegrał sprawę sprytnie. Przez cały okres kampanii sprawiał wrażenie polityka bardzo odpowiedzialnego, niemalże męża stanu. Celowo wymijająco i nieprecyzyjnie odpowiadał na pytanie, czy przewiduje radykalne zmiany w ustawodawstwie, jeśli zostanie premierem. To wszystko spowodowało, że zbagatelizowano jego sojusz ze skrajnie prawicowym Itamarem Ben-Gewirem.
W tym okresie wyróżniał się szczególnie jeden billboard wyborczy, „ten o ponurym wyglądzie, z napisem »To już koniec. Mamy dość«” – pisze „Haaretz”. To przesłanie najwyraźniej mocno dotarło do serc i umysłów zwolenników Likudu, Religijnego Syjonizmu i partii ultraortodoksyjnych, pozwalając Netanjahu wygrać wybory. Dominowała tu polityka tożsamości. Popierano też walkę Netanjahu z systemem prawnym, który rzekomo go prześladuje. W dniu wyborów wybrzmiał jednak jeszcze jeden czynnik: nienawiść do Arabów i chęć odsunięcia ich od władzy. Były premier bowiem potrafi bardzo umiejętnie grać na rasistowskich nastrojach. Rozpowszechniał na przykład kłamstwa, że rząd Bennetta-Lapida-Gantza rzekomo przekazał 53 mld szekli (15 mld dolarów) Bractwu Muzułmańskiemu i Hamasowi.
Przeczytaj także:
- Izrael stosuje zbrodnicze praktyki wobec Palestyńczków
- Izrael jest za – a nawet przeciw
- Izraelska polityka nie dzieli się na lewicę i prawicę
- “Economist”: spór Izraela z Libanem o złoża gazu może przerodzić się w wojnę
Prawdą natomiast jest, że to właśnie w maju 2021 r., pod koniec ostatniej kadencji Netanjahu jako premiera, nasiliły się w miastach strach i nienawiść do arabskich Izraelczyków. Związane to było z zamieszkami podczas wojny powietrznej Izraela ze Strefą Gazy. Skokowo wzrosła wówczas arabska przestępczość wobec Żydów, głównie w Galilei i na Negewie. Te negatywne zjawiska nasiliły się jeszcze bardziej w ciągu ostatniego roku. Wśród arabskich Izraelczyków powszechne jest poczucie utraty kontroli i bezpieczeństwa osobistego. Problem ten natomiast mniej dotyczy Palestyńczyków na ich terytoriach. Likud korzysta z nastrojów i nastawienia „tradycyjnych” religijnych syjonistów i ultraortodoksyjnych Żydów, którzy uważają, że „Arabowie w rządzie to czerwona szmata, z którą trzeba walczyć ze wszystkich sił” – pisze „Haaretz”.
Podczas kampanii wyborczej Netanjahu umiejętnie zawierał porozumienia, umacniając swój obóz. Jego przeciwnicy natomiast popełnili mnóstwo błędów, wystarczy tu wspomnieć katastrofalną arogancję liderki Partii Pracy Meraw Micha’eli czy tarcia wśród partii arabskich.
Netanjahu sprawował urząd premiera dwukrotnie, w sumie przez 15 lat. W tym czasie pokazał wiele różnych twarzy. Jego wojownicza retoryka nierzadko rozmijała się z jego działaniami, a groźby wobec wrogów Izraela nie przekładały na działania militarne. Także jego ataki na system prawny nie zaowocowały jeszcze próbami fundamentalnej zmiany izraelskiej demokracji.
„Tym razem jednak okoliczności są inne. Mamy do czynienia ze zbiegiem potrzeb (ustawodawstwo unieważniające proces korupcyjny Netanjahu) i możliwości (nowy skrajnie prawicowy rząd z partnerami, którzy chętnie ograniczyliby władzę Sądu Najwyższego, policji i prokuratury)” – zauważa izraelski dziennik.
Były premier wypowiadał się już kilkakrotnie na temat możliwych reform prawnych. Wspominał przy tym o komisji, która miałaby rozpatrzyć sprawę i przedstawić zalecenia, i której cele oraz członkowie zostali prawdopodobnie już ustaleni. To pozwoliłoby na zawieszenie procesu Netanjahu. Problem w tym, że towarzyszące temu ustawodawstwo prawdopodobnie fundamentalnie zmieniłoby izraelską demokrację.
Lewica usiłowała straszyć konsekwencjami wyboru jej przeciwników, jednak wbrew temu, co głoszono, „nie ma co liczyć na zamknięcie izraelskich gazet, zrzucenie z dachów członków społeczności LGBTQ czy utworzenie obozów koncentracyjnych dla przeciwników reżimu. Ale to, co jest planowane, jest wystarczająco złe” – ostrzega „Haaretz”.
Trzeba pamiętać, że istotnie wzrosło znaczenie partii, której połowa członków to zwolennicy głoszącego rasistowską ideologię Me’ira Kahane’a. Do władzy dojdą wkrótce politycy, na których żydowski wydział służby bezpieczeństwa Szin Bet ma grube akta. Teraz szef Szin Bet Ronen Bar i jego ludzie mogą być zmuszeni do dzielenia się z nimi poufnymi informacjami.
„Decyzje gabinetu bezpieczeństwa, które potencjalnie mogą doprowadzić Izrael na skraj wojny, będą podejmowane z udziałem urzędników, których związek ze służbą wojskową, nie mówiąc już o misjach bojowych, jest bardzo niepewny” – zauważa gazeta. Spora część wyborców partii wchodzących w skład zjednoczonej prawicy w ogóle nie służyła w wojsku. Dotyczy to zdecydowanej większości głosujących na Zjednoczony Judaizm Tory czy Szas i liderów tych ugrupowań.
Sojusz Religijnego Syjonizmu ma z kolei przywódców, którzy odbyli skróconą służbę wojskową lub mieli ją odroczoną (w przypadku tych, którzy odbyli ścieżkę łączącą służbę wojskową i studia w jesziwie lub pracowali jako nadzorcy kaszrutu). Wielu wyborców radykalnych partii zostało nieopuszczonych do wojska w związku ze swoimi ekstremistycznymi poglądami. W ostatnich tygodniach wzrosło zainteresowanie sprzecznymi relacjami Lapida na temat jego służby wojskowej. Służył on w nieistniejącym już wojskowym magazynie Bamahane.
„Mimo to, w porównaniu z niektórymi członkami nadchodzącego gabinetu bezpieczeństwa, Lapid jest prawie generałem. A w tworzącym się gabinecie szefowie Religijnego Syjonizmu są postrzegani jako gotowi do walki” – zauważa „Haaretz”.
Gazeta twierdzi, że stanowi to przeszkody, które „Netanjahu będzie musiał rozważyć w przyszłości, ale oczekuje się, że priorytetem będzie dopiero system sądowniczy. Netanjahu mógłby rozważyć mianowanie emerytowanego generała Jo’awa Galanta na ministra obrony, ale mógłby chcieć zachować dla siebie duży wpływ na ministerstwo. W takim przypadku nominacje Netanjahu na doradcę ds. bezpieczeństwa narodowego i dyrektora generalnego Ministerstwa Obrony nabierają dużego znaczenia”.
Gazeta też przypuszcza, że dwaj urzędnicy zajmujący obecnie te stanowiska nie pozostaną na nich długo. Eyala Hulata i Amira Eshela zastąpi prawdopodobnie któryś z wymienianych kandydatów: Meir Ben-Shabbat doradca ds. bezpieczeństwa narodowego przy Netanjahu czy jeden z generałów rezerwy – Eyal Zamir albo Amikam Norkin.
W styczniu Herzl Halevi obejmie stanowisko szefa wojska, a szef Szin Bet Ronen Bar i szef Mossadu David Barnea pozostaną na swoich stanowiskach. Halevi i Bar zostali mianowani przez ustępujący rząd, podczas gdy Likud próbował przeszkodzić w mianowaniu Haleviego przez rząd tymczasowy.