fbpx
23 maja, 2025
Szukaj
Close this search box.

"Każdy rząd pozbawiony krytyki jest skazany na popełnianie błędów"

„Wejście do strefy euro byłoby szaleństwem”. Kto mógł to powiedzieć?

Kamil Goral
Kamil Goral

Nowy Świat 24 | Redakcja

Czasami najtrudniej jest dostrzec rzeczy zupełnie oczywiste. Bywa tak głównie dlatego, że ktoś nie chce się narazić na krytykę, boi się ostracyzmu ze strony swojego środowiska, czy sam tak jest przywiązany do swojej opinii, że nie dopuszcza do siebie dowodów na to, że jest ona niezgodna z faktami. Coś takiego ma miejsce jeśli chodzi o dyskusję dotyczącą strefy euro. Wydaje mi się, że zdroworozsądkowa analiza tego przedsięwzięcia powinna prowadzić do jednoznacznego wniosku, że nie ma ono żadnego ekonomicznego sensu. Ot grupa państw, które różnią się między sobą pod bardzo wieloma względami postanawia przyjąć wspólną walutę, jakby chcąc w ten sposób zanegować dorobek teorii ekonomii. Dzięki politycznej determinacji dochodzi do powołania obszaru jednolitej waluty i zaledwie po kilku latach okazuje się, że jest on zupełnie niewydolny, a znaczna grupa jego członków ewidentnie traci na tym, że zrezygnowała z walut narodowych.

Tak jest dokładnie ze strefą euro. Jedne państwa należące do strefy mają potężne problemy fiskalne, inne ich nie mają. Jedne są bardzo konkurencyjne w ujęciu międzynarodowym, inne zaś o takiej konkurencyjności mogą tylko pomarzyć. Jedne nie mają kłopotów z sytuacją na rynku pracy, inne od lat zmagają się z bardzo wysokim bezrobociem. I tak dalej i tym podobne. Patrząc na strefę euro okiem ekonomisty, trudno tych różnić nie dostrzec i nie wyciągnąć z nich zupełnie klarownego wniosku: to nie jest optymalny obszar walutowy. Jak z kolei mówią podręczniki do ekonomii międzynarodowej, jeśli dane państwa nie tworzą takiego obszaru, to nie powinny mieć tej samej waluty. Tak, to takie proste. Wielu jednak nie chce tego przyznać. Głównie dlatego, że na strefę euro patrzą jako na projekt już nie ekonomiczny, ale polityczny. W tym sensie, ma to być kolejny krok do integracji nie tyle gospodarczej, co politycznej właśnie. Stąd zanegowanie istnienia jednolitej waluty uważane jest za skandal, który prowadzić może w niektórych kręgach do towarzyskiego ostracyzmu. Dlatego dyskusja o fundamentach strefy euro jest bardzo powierzchowna i nie odnosi się do zupełnych podstaw tego przedsięwzięcia. Gdyby się bowiem do nich odnieść, trzeba by jasno przyznać, że euro to ekonomiczny błąd.

Niezbyt często, ale jednak w tej mainstreamowej narracji o strefie euro zdarzają się pewne wyłomy. Hans Hoogervorst, były minister finansów Holandii, w cytowanym m.in. przez portal interia.pl wywiadzie, jakiego udzielił dziennikowi “De Telegraf” mówi o tym temacie tak: „Gdyby Holandia miała przystępować obecnie do strefy euro i przyjmować wspólną walutę, byłoby to szaleństwo”. W rozmowie z dziennikiem wyjaśnia na czym opiera tak śmiałą tezę. Chodzi m.in. o potężne zadłużenie państw południowej Europy należących mających euro, a także o to, że EBC finansuje zadłużenie mających trudności fiskalne członków tego zgrupowania.

Czy tezy pana Hoogervorst są specjalnie odkrywcze? Nie, nie są. On powiedział to, co wie każdy kto zajmował się kiedyś tematem tej konkretnej unii walutowej. Są to zatem sprawy nienowe i znane powszechnie. Niemniej fakt, że wypowiada jest polityk, który był w Holandii ministrem finansów i należał do politycznego mainsteramu, budzić musi zdziwienie. Wszak to rzadkość. Taki wstrząs jest jednak czasem potrzebny, w Polsce np. wciąż w debacie ekonomicznej niezbyt często mówi się np. o kwestii przetrwania strefy euro. Tymczasem jej istnienie w dalszej perspektywie czasowej, wcale nie jest oczywiste. Co więcej, realne jest zagrożenie, że w horyzoncie kilkunastu lat ta waluta nie przetrwa. To z kolei oznacza, że perspektywa członkostwa w tym obszarze gospodarczym wiązać się musi ze znaczącym ryzykiem makroekonomicznym. To ryzyko trzeba brać pod uwagę i dokładnie analizować. Tymczasem raczej się tego nie robi, przetrwanie strefy euro uznając za coś zupełnie oczywistego. To zaś wcale takie oczywiste nie jest, i wie to każdy, kto zdaje sobie sprawę z tego jakie strefa euro ma problemy.

Unia walutowa, jaką stworzono na kontynencie europejskim, nie ma podstaw ekonomicznych, co więcej, można nawet powiedzieć, ze strefa euro istnieje wbrew elementarnym założeniom ekonomicznym. W tym kontekście słowa byłego holenderskiego ministra finansów, że wchodzenie do tego obszaru należy uznać za szaleństwo, są zupełnie uzasadnione. W Polsce, gdzie wciąż toczy się żywa dyskusja nad przyjęciem euro, powinniśmy się w takie głosy wsłuchiwać i wyciągać z nich wnioski. Trzeba dbać o to, aby świadomość o tego typu opiniach wyrażanych na Zachodzie, była obecna także wśród Polaków, którym od dawna próbuje się wmówić, że rezygnacja ze złotego jest swego rodzaju ekonomiczną koniecznością. Nie, nie jest nią. Jest za to mnóstwo argumentów za tym aby trzymać się waluty narodowej i nie ulegać szaleństwu, o którym mówił holenderski polityk.

Przeczytaj także:

NAJNOWSZE: