Litwa, przyjmując rolę tegorocznego gospodarza szczytu NATO, miała nadzieję, że będzie to wyraźny sygnał dla Rosji i Chin, że członkowie paktu pozostają solidarni i silni. To niewielkie nadbałtyckie państwo docenia wagę Paktu – w końcu dwa razy zostało najechane przez Związek Radziecki, niedawno zaś musiało poddać się chińskiemu przymusowi ekonomicznemu, gdy zgodziło się otworzyć u siebie przedstawicielstwo Tajwanu. Zastraszanie przez silniejszych nie jest więc Litwie obce.
To wysyłanie komunikatu o jedności Zachodu oczywiście nie jest pomysłem Litwinów – to jeden ze stałych celów corocznych szczytów NATO. Oprócz tego ważne jest też wzmocnienie partnerstwa czy wspólna ocena kwestii dotyczących światowego bezpieczeństwa. W tegorocznym szczycie wzięli udział przedstawiciele prawie 40 państw, z czego 31 należy do paktu.
Szczyt NATO w Wilnie miał być okazją do podniesienia jeszcze jednej kwestii, która w ostatnim czasie została przesunięta na dalszy plan przez takie priorytety, jak kandydatura Ukrainy albo niezgoda Turcji na włączenie do paktu Szwecji. Ta nowa i bardzo istotna kwestia to strategia Sojuszu w obszarze Indo-Pacyfiku.
Działania w Azji dzielą NATO, jak jeszcze nigdy wcześniej w trakcie jego 74-letniej historii. Sprawa jest kluczowa, bo dotyczy tego, jaki zasięg geograficzny powinien mieć Sojusz i w jaki sposób dobierać partnerów.
Zarzewiem dyskusji był pomysł, który na pierwszy rzut oka wydaje się zupełnie niewinny: otwarcia biura NATO w japońskim Tokio. Gdy 31 stycznia sekretarz generalny NATO Jens Stoltenberg spotkał się z japońskim premierem Fumio Kishidą, wspomniał o możliwości otwarcia biura NATO już w przyszłym roku. Byłoby to pierwsze i jedyne tego rodzaju biuro w Azji, stając się jednocześnie symbolicznym wyrazem wsparcia Sojuszu, bez konkretnych zobowiązań o charakterze militarnym.
W reakcji na słowa sekretarza generalnego zarówno Francja, jak i Niemcy zasygnalizowały, że taka prowokacja wymierzona w Chiny nie jest dobrym rozwiązaniem, przez co pomysł ten przemilczano we wspólnym komunikacie podsumowującym tę wizytę dyplomatyczną.
Niemniej jednak spora część państw członkowskich zgadza się, że obecność NATO na Indo-Pacyfiku jest pożądana. Sojusz przygotowuje umowy o współpracy z czterema państwami w tym regionie, a Chiny stały się tematem poruszanym w nowych odsłonach NATO-wskiej doktryny strategicznej. Pojawiają się jednak wyraźne głosy, że takie działania to zbyt wiele dla założonego w 1949 r. Sojuszu, który miał „trzymać Związek Radziecki z dala, Amerykanów w środku, a Niemców na dole”, jak to ujął jego pierwszy sekretarz generalny Hastings Ismay. Tyle że współczesna sytuacja geopolityczna nie jest tak jasna, jak pod koniec lat 40. Jeden z ambasadorów w Tokio odniósł się do słów Ismaya, ripostując, że dziś „Rosjanie wchodzą, Amerykanie chcą wyjść, a kto wie, co myślą Niemcy?”.
Wewnętrzne napięcia
Kwestia działań NATO w Azji pojawia się w specyficznym momencie – Stany Zjednoczone, bez wątpienia najpotężniejszy członek Sojuszu, zaczynają myśleć o polityce izolacyjnej. W końcu, po dekadach niekwestionowanej dominacji, stanęły wobec potężnego rywala, jakim są Chiny. Dlatego część amerykańskich sojuszników w NATO wychodzi z założenia, że włączenie Azji w krąg zainteresowań Sojuszu pozwoli na utrzymanie amerykańskiego zainteresowania tym Sojuszem, a w konsekwencji – zapewnienie dalszego bezpieczeństwa na północnym Atlantyku.
Przyjmuje się, że to właśnie ta strategia sprawiła, że na szczycie NATO w 2019 r., czyli za prezydentury Donalda Trumpa, pierwszy raz wspomniano o Chinach jako wyzwaniu dla światowego bezpieczeństwa, a w 2022 r. ostrzeżono w ramach koncepcji strategicznej, że Chiny stanowią „systemowe wyzwanie” dla porządku międzynarodowego.
Kampania przed przyszłorocznymi amerykańskimi wyborami prezydenckimi, niedługo nabierze rozpędu. NATO może być w niej swego rodzaju kartą przetargową. Faworytem na kandydata republikanów jest ponownie Donald Trump. Kiedy poprzednim razem sprawował urząd prezydencki, wyrażał się na temat NATO bardzo krytycznie. Argumentował, że Rosja przestała być strategicznym przeciwnikiem USA, a dziś miejsce to zajmują Chiny. Nawet jeśli Trump nie zostanie nominowany w nadchodzących wyborach, to inni republikańscy kandydaci, tacy jak gubernator Florydy Ron DeSantis, mają podobne nastawienie.
O tym kłopotliwym kontekście wspominała podczas wileńskiego szczytu Margarita Šešelgytė, dyrektor Instytutu Stosunków Międzynarodowych i Nauk Politycznych na Uniwersytecie Wileńskim. Podkreśliła, że państwa członkowskie muszą faktycznie podnieść swoje wydatki na obronę do poziomu 2 proc. PKB, czyli zgodnie z NATO-wskim zobowiązaniem. „Jeśli tak się nie stanie, wtedy będziecie zależni od kraju, który będzie miał wybory w 2024 r., a nie jesteśmy pewni, czy Stany Zjednoczone będą skłonne inwestować w bezpieczeństwo europejskie na poziomie, na jakim inwestowały do tej pory” – ostrzegała Šešelgytė.
Stąd pojawienie się coraz bardziej popularnej narracji, że bezpieczeństwo europejskie jest powiązane z bezpieczeństwem azjatyckim. Wygląda jednak na to, że istota tego powiązania opiera się w zaangażowaniu NATO w region Indo-Pacyfiku, które pozwalałoby na utrzymanie zaangażowania Stanów Zjednoczonych w Europie. W innym wypadku USA mogłoby całą uwagę przenieść na Azję.
Ważnym punktem tegorocznego szczytu było ogłoszenie raportu z postępów przygotowywania czterech dokumentów o współpracy partnerskiej z czterema państwami leżącymi na terenie Indo-Pacyfiku, tj. z Australią, Nową Zelandią, Koreą Południową i Japonią. Współpraca ta ma polegać na zwiększeniu liczby wspólnych ćwiczeń wojskowych oraz integracji sprzętu obronnego. To jednak wystarczy, by dać sygnał Chinom, że porozumienia między państwami Zachodu i Indo-Pacyfiku nie ograniczają się do gospodarki.
Obecny na szczycie premier Japonii Fumio Kishida ogłosił Indywidualnie Dostosowany Program Partnerstwa (ITPP), w którym znalazło się 16 obszarów współpracy, między innymi komunikacja strategiczna, cyberobrona, ewakuacje w sytuacjach kryzysowych, przełomowe technologie, zmiany klimatyczne, bezpieczeństwo kosmiczne i morskie oraz kontrola zbrojeń.
Sekretarz generalny NATO Jens Stoltenberg przywitał biorącego udział w szczycie prezydenta Korei Południowej Yoon Suk Yeola słowami: „To, co dzieje się na Indo-Pacyfiku, ma znaczenie dla Europy, a to, co dzieje się w Europie, ma znaczenie dla Indo-Pacyfiku”.
W odpowiedzi Yoon zapewnił, że Korea Południowa chce wzmacniać współpracę z NATO. Wspomniał także o południowokoreańskim ITPP, w którego ramach ma nastąpić zwiększenie wymiany informacji wojskowych. Australia już zawarła z NATO własny ITPP na początku tego roku, Nowa Zelandia zaś nadal jest na etapie negocjacji zawartości, wiadomo jednak, że cyberobrona i zmiany klimatyczne będą w nim szczególnie istotne.
Rok temu szczyt odbył się w Madrycie. Przyjęto wtedy Koncepcję Strategiczną NATO 2022, w której znalazły się wytyczne dla Sojuszu na następne dziesięć lat. Chiny zostały tam uznane za wyzwanie systemowe.
Teraz widać, że kwestia Chin rzeczywiście okazała się wyzwaniem, ponieważ zaczęła powodować duże napięcie wewnątrz NATO. Kolejną problematyczną sprawą okazało się włączenie do Sojuszu Ukrainy, czemu sprzeciwia się obecny prezydent USA Joe Biden, bo oznaczałoby to wojnę z Rosją. Nie wiadomo jednak, jak do takiego pomysłu podszedłby Donald Trump.
Wydawałoby się, że debata nad nowym biurem NATO w Tokio to zwykłe przepychanki, które nie mają praktycznych konsekwencji, ale są one przejawem poważnego dylematu dotyczącego zasięgu zobowiązań i współpracy sojuszu.
W ostatniej chwili
Do tej pory japoński ambasador w Belgii był także przedstawicielem tego kraju w NATO. Jednak podczas spotkania z sekretarzem generalnym w Tokio 31 stycznia, Kishida opowiedział o planie mianowania nowego ambasadora, który byłby związany wyłącznie z NATO. Stoltenberg poszedł o krok dalej i zasugerował otwarcie w Tokio specjalnego biura, które umożliwiłoby koordynowanie działań NATO i jego czterech partnerów z regionu Indo-Pacyfiku – Japonii, Australii, Nowej Zelandii i Korei Południowej.
W czerwcu, około miesiąca przed wileńskim szczytem, ambasadorowie państw NATO znajdujący się w Tokio zostali zebrani w Danii, w specjalnej placówce ambasady służącej jako „punkt kontaktowy” NATO z Japonią.
Już wcześniej „Financial Times” wskazywał, że francuski prezydent Emmanuel Macron jest przeciwny otwieraniu NATO-wskiego biura w Tokio. Jego zdaniem Sojusz powinien koncentrować się tylko na regionie północnoatlantyckim. Wspomniane spotkanie w ambasadzie w Danii miało więc pozwolić na ocenę, jak mocny jest francuski sprzeciw oraz jakie są nastroje wśród pozostałych sojuszników.
Tymczasem francuski ambasador Philippe Setton nie przybył na spotkanie. Oficjalne stanowisko Francji w tej sprawie pozostało nieznane.
Jednak Setton skomentował całą sprawę na łamach „Nikkei”, mówiąc: „Musimy unikać tworzenia nieporozumień na temat zaangażowania NATO w regionie Indo-Pacyfiku, który nie jest jego geograficznym obszarem kompetencji, a tym samym unikać wysyłania niewłaściwych komunikatów do Chin i partnerów w Azji, którzy nie chcą być zmuszani do opowiadania się po którejś ze stron”.
Pozostali ambasadorowie, którzy zdecydowali się przybyć do Danii, w większości opowiadali się za powstaniem tokijskiego biura. „Istniało poczucie, że ważne jest włączenie biura w Tokio jako części ogólnego pakietu wileńskiego. Francja próbuje odizolować biuro w Tokio, ale jeśli zostanie ono usunięte z pakietu, pomysł ten może być martwy. Bardzo trudno byłoby później ożywić tę kwestię” – wspomniał jeden z uczestników spotkania.
Zatem w czerwcu kwestia otwarcia tokijskiego biura była jeszcze w projekcie wileńskiego szczytu. Usunięto ją dopiero po ostatniej rundzie negocjacji poprzedzającej szczyt, czyli na początku lipca. Okazało się, że Francja znalazła sojuszników dla swojego sprzeciwu. Były nim Niemcy.
Nie wiadomo do końca, dlaczego w ostatniej chwili Niemcy zdecydowały się na zmianę zdania. Trudno zdobyć jakieś wyjaśnienie od berlińskich urzędników, którzy – jeśli w ogóle – mówią tylko o potrzebie dłuższego zastanowienia nad takim posunięciem.
Czy Francja woli Chiny?
Warto zauważyć, że sprzeciw Francji nastąpił po wizycie Macrona w Pekinie. Witano go tam czerwonym dywanem. W wywiadzie udzielonym podczas wizyty w Chinach francuski prezydent powiedział: „Pytanie, na które Europejczycy muszą sobie odpowiedzieć, jest następujące: czy w naszym interesie jest przyspieszenie w kwestii Tajwanu? Nie. Najgorszą rzeczą byłoby myślenie, że my, Europejczycy, musimy stać się naśladowcami w tej kwestii i brać przykład z agendy USA i chińskiej przesadnej reakcji”. Zamiast tego, jak twierdzi prezydent, Europejczycy muszą się obudzić. „Naszym priorytetem nie jest dostosowywanie się do agendy innych we wszystkich regionach świata” – zaznaczył.
Konsultacje dotyczące otwarcia tokijskiego biura były prowadzone z przedstawicielami wszystkich państw członkowskich, także Francji, ale odbywały się na szczeblu urzędniczym. Dopiero reakcja prezydenta wywołała tak poważny sprzeciw Francji.
Rzecznik francuskiego ministerstwa spraw zagranicznych, który na konferencji 6 lipca został zapytany o nagły sprzeciw Francji w sprawie NATO-wskiego biura w Japonii, odpowiedział: „Jak wiecie, istnieją już ambasady odpowiedzialne za stosunki między NATO a Japonią, które w pełni popieramy i które są przedmiotem dyskusji z naszymi partnerami i sojusznikami”.
Japonia jest sfrustrowana takim zachowaniem Francji. Jeden z japońskich dyplomatów wypominał: „Nigdy nie dzielą się wynikami najważniejszych spotkań z innymi członkami G7. Na przykład Japonia informuje Francję o swoich spotkaniach z Chinami, zarówno przed jak i po ich zakończeniu. Ponieważ Francuzi tego nie robią, wszyscy nabierają podejrzeń co do tego, o czym rozmawiali za zamkniętymi drzwiami”.
Chwilę przed wileńskim szczytem Japończycy przestali jednak naciskać na utworzenie biura w Tokio. To dlatego, że Stany Zjednoczone, które wyrażały największe poparcie dla Japonii, zaczęły podejmować dialog z Chinami w celu ocieplenia wzajemnych stosunków.
Sekretarz stanu Antony Blinken, sekretarz skarbu Janet Yellen i wysłannik ds. klimatu John Kerry w ciągu miesiąca odbyli trzy wizyty w Chinach. Kolejni amerykańscy wysłannicy mają pojawić się tam niebawem.
„Stany Zjednoczone prawdopodobnie dostrzegają szansę w relacjach z Chinami w okresie poprzedzającym styczniowe wybory na Tajwanie” – skomentował ten obrót spraw Ken Jimbo, profesor stosunków międzynarodowych na Uniwersytecie Keio.
Wybory prezydenckie oraz wybory parlamentarne odbędą się na Tajwanie 13 stycznia 2024 r. Będą o tyle interesujące, że sprawujący władzę od siedmiu lat roku prezydent Tsai Ing-wen nie może ubiegać się o kolejną kadencję. Chiny liczą na silny wynik partii opozycyjnej, co umożliwiłoby zmianę perspektywy politycznej i zbliżenie wyspy do rządu w Pekinie.
„Wierzymy, że do tego czasu Chiny nie zrobią nic drastycznego, co mogłoby negatywnie wpłynąć na wybory na Tajwanie” – powiedział Jimbo.
Sprawa jest jeszcze bardziej interesująca przez to, że po tajwańskich wyborach rozpocznie się sezon wyborczy w Stanach Zjednoczonych. Nastawienie wobec Chin będzie z pewnością ważnym elementem kampanii każdego kandydata. Może oznaczać to także zamknięcie okna dyplomacji między tymi krajami.
Takie geopolityczne perspektywy oznaczają, że dla NATO przyjdzie trudny czas po wyborach na Tajwanie. „Jeśli w wyborach na Tajwanie zwyciężą siły antychińskie, reakcja gniewu Chin może być tak poważna, że biuro łącznikowe nie będzie miało dla nikogo znaczenia” – powiedział „Nikkei” jeden z europejskich dyplomatów. Próba poprawy relacji z Chinami, jaką podejmuje teraz administracja Bidena, może być więc środkiem prewencyjnym przed realizacją takiego scenariusza.
Przeczytaj także:
- Środek ciężkości NATO przesuwa się na wschód
- Wzmocnienie granicy z Białorusią sprawą zbiorowego bezpieczeństwa NATO
W przyszłym roku szczyt NATO zaplanowano na 9-11 lipca w Waszyngtonie. Będzie to też pierwszy szczyt z nowym sekretarzem generalnym. Będzie to z pewnością gorący moment, zarówno dla NATO, jak i Stanów Zjednoczonych stojących przed wyborami prezydenckimi.
Rywalizacja prezydencka przed wyborami w USA może też ujawnić, jakie nastawienie w sprawie NATO mają amerykańscy wyborcy.
„Amerykanie zdecydowanie byli sfrustrowani polityką zagraniczną Stanów Zjednoczonych, która była zbyt ambitna na Bliskim Wschodzie i dążyła do przekształcenia regionu w sposób, który, jak się dowiedzieliśmy, był po prostu niemożliwy. Ta debata wciąż ma duży wpływ na nasze postrzeganie NATO” – powiedział Kenneth Weinstein, przewodniczący ds. Japonii w Hudson Institute w Waszyngtonie.