W pewnym uproszczeniu da się powiedzieć, że wewnątrz takich krajów jak Niemcy rządzą dobre, zdrowe zasady solidarności ekonomicznej, natomiast już zupełnie inne zasady są przewidziane dla Europy Środkowo-Wschodniej. Mamy być rezerwuarem siły roboczej i rynkiem zbytu dla produkcji niemieckiej, natomiast nasze własne tradycje oraz postawy kulturalno-cywilizacyjne, jako niosące zagrożenie iż będą źródłem protestów przeciwko kolonizacji, mają być zdeptane przez nową kulturę lewicowo-liberalną.
Po całej Europie Środkowo-Wschodniej utworzyły się lokalne elity ogarnięte misją, aby być nauczycielami oraz terapeutami dla własnych narodów. Cechą charakterystyczną dla tych elit jest głębokie poczucie wstydu ze swej przynależności narodowej. Przy tym w większej części naszych społeczeństw panuje negatywny stosunek do swego własnego państwa, jako zawłaszczonego przez elity gardzące własną tożsamością narodową lub wprost przez złodziei, traktujących władzę jako sposób aby się indywidualnie obłowić. To powoduje sympatię do Unii Europejskiej, bo nasze społeczeństwa wolą być rządzone przez eurokratów niż przez rodzimych cwaniaczków lub nieudaczników.
Nasi rodzimi literaci i filmowcy zazwyczaj starają się wydrwić wady narodowe, czy to w Polsce, czy to w innych krajach światowych peryferiów. Trudno za to stawiać im zarzut. Literaci i filmowcy w naturalny sposób wypełniają w ten sposób swoje powołanie do tego, by pełnić rolę sumienia narodu. Dzięki swemu wykształceniu mentalnie są oni obywatelami krajów centralnych, a to pomaga im patrzeć z odpowiedniego oddalenia na bieg spraw w ich własnym kraju pobytu. Nazywanie ich zdrajcami jest nadużyciem terminu. To jest naturalny mechanizm, podobny do tego że w okresie letnim przychodzi fala opadów deszczu. Wedle tego naturalnego mechanizmu ludzie wykształceni lgną do tego co znajduje się w krajach centralnych, a wstydzą się swojej peryferyjności, zacofania własnego otoczenia. Ten wstyd, a zarazem dystans mentalny powodują, iż literaci i filmowcy zauważają własne wady narodowe i starają się drwić z tych wad. Ich reakcja jest naturalna, tak jak obrót strzałki kompasu w kierunku bieguna magnetycznego. Dzięki temu naturalnemu zachowaniu literatów i filmowców uzyskujemy wartościowy opis wad narodowych, i to się zawsze może przydać temu, kto byłby zainteresowany inwentaryzacją stanu istniejącego.
Zdarzają się jednak i tacy literaci, którzy budują swój naród, wytyczają mu nowe drogi rozwoju, nie satysfakcjonując się samym tylko imitowaniem rozwiązań z krajów centralnych. Oni wznoszą się na wyższy poziom, bo potrafią drwić z wad narodowych krajów centralnych, bo potrafią zauważać błędy czy też niedostatki w ofercie centralnej. Nie zadowalało by ich samo tylko wtopienie się w centrum, ujednolicenie z centrum. Gdyby się odwołać do języka Feliksa Konecznego, to wznoszą się oni z poziomu bizantynizmu na wyższy poziom łacińskości, gdzie każdy ma być kimś odmiennym, realizując swe indywidualne powołanie w duchu personalizmu. Przy tym łacińskość wiąże się z wyrozumiałością dla ludzkiej niedoskonałości. Nikt nie jest wolny od wad oraz błędów. Właśnie świadomość własnych wad i błędów wiedzie do otwierania się na innych, by drogą wzajemnej współpracy rekompensować własne niedostatki. I tu warto, by wytyczając swemu narodowi nowe drogi rozwoju nie pozwalać sobie na to, by cokolwiek wygrywać kosztem innych. To jest tani chwyt, wzbudzić odrazę czy wręcz nienawiść do obcych i na tym budować własną tożsamość. Niestety, za sprawą tanich chwytów uzyskuje się kociokwik, a w trakcie przepychanki wszyscy na tym tracą. Aby pojawił się duch wspólnotowej solidarności, potrzeba współpracy. Gdzie zabraknie współpracy, tam przyjdzie silniejszy i wszystkich złupi.
Potrzebujemy teraz rewolucji godności. W tej dziedzinie mamy bardzo dobre tradycje takich rewolucji dokonywanych w przeszłości. Zarazem, możemy na użytek całego świata wypracować dobry, zdrowy model rewolucji godności, i to może być później implementowane po wszystkich kontynentach, zamiast niedopracowanych zrywów typu „wiosna arabska”. Tak więc potrzebujemy również dobrej teorii rewolucji godności. W tej sprawie pilnie powinniśmy prowadzić rozmowy z naszymi zachodnimi parterami. Samo to, że mówimy „nie” planom federalizowania Europy, w niczym nie ułatwia na Zachodzie, aby zrozumieć, jakie argumenty stoją za zachowaniem daleko idącej autonomii i różnorodności.
Ludziom z Zachodu trudno jest wchodzić w poważną dyskusję o sprawach podstawowych, bo widzą uderzające różnice względem Wschodu w zakresie poziomu rozwoju. Ten sam powód przeszkadza też i nam ze Wschodu. W jakimś stopniu nadal aktualne są słowa zapisane przez Wyspiańskiego na kartach „Wesela”: „A tu pospolitość skrzeczy, a tu pospolitość tłoczy, włazi w usta, w uszy, oczy”. W takich warunkach trudno się porywać do lotu i podniebnych debat. A jednak, powinno się to czynić. Nie powinno przy tym chodzić o to by kogoś do czegoś przymusić lub kimś manipulować. Na takie dyskusje szkoda czasu i śliny. Natomiast warto się przełamać by dostrzec iż ponad egoizmem krótkowzrocznie rozumianych własnych interesów istnieje również i wspólny interes, przynoszący korzyść każdej ze stron. Tak więc możemy próbować podejmować dyskusję z Zachodem choćby po to, by dzięki temu lepiej sobie uświadomić, jakie nowe rozwiązania my sami możemy starać się u siebie wprowadzić. Póki co bowiem naszymi mózgami rządzi inercja, nakazująca jedynie imitować Zachód. Gdy wskażemy iż na Zachodzie coś wymaga naprawy, tym samym dla siebie samych dostajemy informację by pewnych spraw nie imitować.
Przeczytaj także:
A tym, co możemy proponować, to widzenie Unii Europejskiej nie jako plutonu wojskowego „sprawnie” komenderowanego przez niemieckiego oficera, lecz jako sieci takich miejsc, gdzie wstydzenie się własnych niedoskonałości łączy się z pragnieniem wzrastania według własnej niepowtarzalnej ścieżki rozwoju. Unia w konstrukcji sieciowej daje niezwykłą różnorodność i bogactwo. My wszyscy mamy wady, których powinniśmy się wstydzić, łącznie z Niemcami i Francuzami. Ale też zazębiając nasze różnorodności możemy wzajemnie rekompensować własne wady, tworząc pole do twórczego wypracowywania dobra wspólnego. Tak się będzie działo, gdy poszerzać się będzie syndrom rewolucji godności, tak dobrze znanych naszym krajom strefy postsowieckiej. Godność będzie stanowić siłę rozwijającej się Europy, podczas gdy komenderowanie z Berlina tylko będzie niszczyło szanse na wzrost owej godności. Nasze kraje utrwalą się w pozycji wstydzącego się siebie peryferium, oderwanego od prawdziwego życia i tym samym nie dającego kontynentowi swych licznych zalet i zasobów. Politycy z Berlina to powinni zauważyć, bo gdy staną się liderami kontynentu wzrastającego w godności, to na rodzącej się obfitości dóbr sami będą korzystać.
Marek Oktaba