Anonimowy hiszpański ekspert podczas rozmowy telefonicznej stwierdził, że w przeciwieństwie do koncepcji Carville’a, „w tym przypadku nie chodzi o gospodarkę, ale o matematykę”. A zatem o to, że w Hiszpanii prawica jest rozdrobniona, co w praktyce uniemożliwia jej zebranie większej liczby mandatów. „Tradycyjnie od 1977 r. do chwili obecnej istnieje niepisane prawo, zgodnie z którym prawica, w dowolnej konfiguracji, zdobywa od 38 do 42 proc. głosów. To samo dotyczy lewicy. Pozostałe 20 proc. zdobywają partie niezależne” – zaznacza.
Ten sam ekspert uważa, że obecny problem powstał, kiedy w Hiszpanii pojawił się socjalistyczny sekretarz generalny. Złamał on ciche porozumienie zakładające, że ci 20-procentowcy nie wchodzą do rządu. „Oczywiście wcześniej można było dojść z nimi do porozumienia, ale nie można było ich wprowadzić do państwowej kuchni, jak zrobił to Pedro Sánchez” – wyjaśnia. Ta istotna zmiana zaburzyła cały system, zmieniła dotychczasową arytmetykę. „PP i Vox nadal dzielą te 40 proc., o których mówiłem wcześniej, tam nic się nie zmienia. Biorąc pod uwagę partię Abascala, wygrana prawicy jest matematycznie niemożliwa. Katalońscy i baskijscy sojusznicy Sáncheza są nadreprezentowani, a PSOE rekompensuje podział lewicowych głosów z Sumar” – dodaje.
Teza ta zgodna jest z danymi z hiszpańskich wyborów. Na przykład w 2011 r. Mariano Rajoy zdobył absolutną większość w Kongresie Deputowanych. Dostał 10 866 566 głosów, co przełożyło się na 186 mandatów. Tymczasem w ostatnich wyborach, które miały miejsce 23 lipca, PP i Vox otrzymały łącznie 11 111 958 głosów, ale przełożyło się to tylko na 169 mandaty.
Funkcjonujący w Hiszpanii system wyborczy działa na zasadzie proporcjonalności i defragmentacji. Zdaniem wcześniej cytowanego eksperta „narodził się on z paktu konstytucyjnego podczas przejścia do demokracji, aby ograniczyć liczbę partii i faworyzować duże partie”. Czy w takim razie należałoby zreformować ordynację wyborczą? „Byłoby to rozsądne, ale dopóki PSOE korzysta ze wsparcia partii niezależnych, uważam to za wysoce nieprawdopodobne” – odpowiada.
Hiszpański system opiera się na tak zwanej metodzie D’Honta, która polega na proporcjonalnym rozdzielaniu mandatów według liczby otrzymanych głosów. Rozmówca „La Razón” uważa jednak, że „do tego systemu można zastosować pewne poprawki, takie jak uniemożliwienie partii kandydowania w kilku okręgach wyborczych lub wymaganie 5 proc. poparcia, aby wejść do parlamentu, zamiast obecnego minimum 3 proc.”.
Dość powszechnie uważa się, że taki system sprzyja partiom związanym ze wspólnotami autonomicznymi i jest pewnego rodzaju historycznym zadośćuczynieniem, które pozwoliło osiągnąć porozumienie po śmierci generała Franco. Jednak dyrektor ds. opinii publicznej i badań politycznych w IpsosSpain José Pablo Ferrándiz uważa, że takie wyjaśnienie jest niczym więcej, jak miejską legendą. „Nie jest prawdą, że siły niezależne są nadreprezentowane. Prawdą jest, że to inne partie, jak to miało miejsce w ostatnich wyborach z Sumar, są niedoreprezentowane” – mówi.
Mało tego, Ferrándiz przekonuje, że „kiedy system wyborczy został opracowany, jego twórca Óscar Alzaga powiedział, że jest makiaweliczny, ponieważ jego celem było zapewnienie konserwatywnych i większościowych rządów”. Chodziło o to, by przeciwdziałać potencjalnemu zwycięstwu komunistów i socjalistów w przyszłości. Dlatego też „większą wagę przywiązywano do Hiszpanii śródlądowej i bardziej konserwatywnych prowincji, mimo że miały one mniejszą populację”.
Ferrándiz uważa, że „to był powód, dla którego prowincja została wybrana jako jednostka okręgu wyborczego i w tym sensie w naszym systemie wyborczym brakuje proporcjonalności, ponieważ procent głosów nie odpowiada procentowi mandatów”. Jego zdaniem już samo przeniesienie prowincjonalnego okręgu wyborczego do wspólnoty autonomicznej uczyniłoby hiszpański system bardziej sprawiedliwym, chociaż taka zmiana musiałaby odbyć się na drodze reformy konstytucyjnej.
„Inną możliwością, która nie wiązałaby się z naruszeniem Magna Carta, byłoby na przykład zwiększenie liczby deputowanych w parlamencie z 350 do 400, to umożliwiłoby rekompensatę dla partii znajdujących się w niekorzystnej sytuacji poprzez utworzenie z nimi jednego okręgu wyborczego w celu podziału około 50 mandatów” – wyjaśnia Ferrándiz. Aktualnie premiowanie dużych partii sprawiło, że po ostatnich wyborach Partia Ludowa, która uzyskała 33 proc. głosów, w praktyce otrzymała 39 proc. mandatów, natomiast partia Sumar, zyskawszy 12 proc. głosów, ma tylko 8 proc. mandatów.
Przeczytaj także:
- Hiszpania/ Król powierzył misję utworzenia rządu szefowi centroprawicowej Partii Ludowej
- Hiszpania/ Socjaliści premiera Sancheza na czele po przeliczeniu 20 proc. głosów
- Hiszpański VOX przedstawia nowy program gospodarczy na nadchodzące wybory
Dyrektor IpsosSpain uważa, że zwycięstwo prawicy w Hiszpanii możliwe było pod trzema warunkami, które nie zostały spełnione. „Prawicowe interesy mogły reprezentować maksymalnie dwie partie, nastąpiłaby demobilizacja na lewicy oraz transfer poparcia z lewicy na prawicę” – wylicza. Tymczasem to lewica została zmobilizowana poprzez obecność skrajnej prawicy w wyborach, co mogło też zniechęcić centrowych wyborców do głosowania na Núñeza Feijóo, który po wyborach mógłby wejść w sojusz z Vox, żeby zbudować stabilną przewagę w parlamencie.