Wojna na Ukrainie wywołała falę solidarności wielu krajów europejskich wspierających ten kraj brutalnie napadnięty przez imperialistyczną Rosję. To jednak nie oznacza, że w regionie Europy Środkowej zapanowała zgodność poglądów politycznych oraz jednomyślność woli integrowania się na rzecz obrony własnych regionalnych interesów. Rosja nadal ma tu swych sympatyków, zwłaszcza na Węgrzech i w Serbii. Nie ustał też odruch separowania się od krajów, które wykazują się krnąbrnością względem dominującej na Zachodzie narracji politycznej. Osiem lat temu powstał Trójkąt Sławkowski mający w swoisty sposób wykluczać „parszywe owce”, za jakie uznaje się Polskę i Węgry, a pomimo rozmaitych nowych inicjatyw z udziałem Polski nadal trwa owo nastawienie, aby na ile możliwe wygaszać ogniska buntu względem opcji dominującej na Zachodzie. To nastawienie jest bardzo obecne wśród obywateli poszczególnych krajów, a w tym i u nas. Przed laty Donald Tusk napisał, że „polskość to nienormalność”, i trwają starania, by w miejsce nienormalności zapanowała normalność, zaś wszyscy zgodnie poddali się temu, co mówią mądrzejsi koledzy z Berlina, Paryża i Brukseli. Manfred Weber zapowiedział budowę zapory ogniowej mającej wykluczyć polską partię Prawo i Sprawiedliwość, zaś Polskę poprowadzić z powrotem do Europy. Wiele Polek i wielu Polaków się z tym zgadza.
Polska weszła do Europy w roku 966 wraz z chrztem dokonanym przez Mieszka I. Kiedy z tej Europy wyszła, skoro ponownie trzeba ją tu przyprowadzić? Pomijając polski werdykt wyborczy z roku 2015, zazwyczaj wskazuje się na przełom XVII i XVIII wieku, kiedy to nie dołączyliśmy do ogromnych zmian strukturalnych odbywających się na Zachodzie i towarzyszącemu im podbojowi świata. Polska przestała być nowoczesna i dlatego została rozebrana przez kraje nowoczesne, zaś odtąd w sposób nie nowoczesny i nienormalny ciągle działała jako krnąbrna siła rozbijająca europejską jedność.
Warto jednak zauważyć, że przełom XVII i XVIII wieku to nie tylko był czas gigantycznego triumfu Zachodu, w czym Polska nie wzięła udziału na swoją własną zgubę. To także był czas upadku chrześcijaństwa, upadku równowagi w światowej polityce, czas wzrostu absolutyzmów pierwotnie wzorowanych na Imperium Osmańskim oraz mających swe podstawy teoretyczne w myśli Niccolo Machiavellego. To był czas uprzedmiotowiania społeczeństw. A upadek chrześcijaństwa polegał głównie na tym, że wobec wspaniałych postępów techniki, nauki oraz organizacji nie potrafiło przeprowadzić takiego „aggioramento”, które poniewczasie odbyło się dopiero podczas II Soboru Watykańskiego. W XVIII wieku biskupi pozostawali na służbie monarchów, zaś rozwój świata pozostawiono samemu sobie, a stąd wyrosło to, co wyrosło. Nie da się zrozumieć tragedii XX wieku, gdy się nie sięgnie do tego gigantycznego triumfu Zachodu z XVII i XVIII wieku – triumfu, zajadle dziś krytykowanego przez nową kulturą i który jest osądzany jako gigantyczny upadek ludzkości, przez co burzy się pomniki kolonizatorów i tyranów.
Choć Polska ze swym obecnym rządem jest krnąbrna względem obecnie obowiązującej linii politycznej Zachodu, to pozostaje w zgodzie z linią z czasów początku procesu integracji europejskiej, symbolizowaną przez Roberta Schumana, Konrada Adenauera i Alcide de Gasperiego. Ci wcale nie stawiali na jednorodność polityczną oraz silną władzę centralną, lecz właśnie na różnorodność, bo w tej widzieli prawdziwe bogactwo kontynentu. W optyce różnorodności dobrze mieć parę krnąbrnych krajów, bo w pewnych sytuacjach potrzebna bywa krytyka oraz opozycja. Schuman czy Adenauer nigdy by nie zakładali zapory ogniowej mającej zwalczać te opcje polityczne, które nie śpiewają jednym głosem z mającymi przewagę. Im bowiem nie chodziło o zdobycie i utrzymanie władzy, lecz o wypracowywanie wspólnego dobra oraz uruchamianie naturalnej solidarności z zachowaniem maksymalnej wolności poszczególnych krajów, tak dużych, jak i małych.
Zamiast krytyki, że „polskość to nienormalność”, warto zauważyć, jak nigdy nie gasnący polski ruch niepodległościowy pociągnął za sobą inne narody do walki z imperiami europejskimi, dzięki czemu w krótkotrwałej koniunkturze dwudziestolecia międzywojennego narodziła się cała sieć niepodległych państw Europy Środkowej, zaś potem skruszone zostało zniewolenie ich przez komunizm. Gdy dziś Niemcy twierdzą, iż obalili Mur Berliński, jest to bujda na resorach. Mur by nie upadł, gdyby nie długoletni ogromny wysiłek buntowniczych Polaków. Mur Berliński symbolizował normalność swej epoki, podobnie jak wcześniej tyranie europejskich cesarzy, wzorowane na tyranii Imperium Osmańskiego. Potrzebna była polska nienormalność, by mógł narodzić się rozwój. To Polacy prowadzili inne ludy do Europy, gdy na kontynencie szerzyły się tyranie oraz imperializmy. A dziś wcale nie stoi przed nami wyzwanie tego, by Polskę doprowadzić do Europy. To raczej Europę należy wyprowadzić ze stanu sklerozy, gdy jedna opcja polityczna stara się zawłaszczyć cały kontynent i zaporami ogniowymi wypalać wszelką konkurencję.
Gdyby zadać pytanie, czy to wygodne być kimś nienormalnym, krnąbrnym, stale kwestionującym obowiązujący porządek, trzeba jednoznacznie powiedzieć, że nie. Nie ma nic miłego w stale składanych daninach krwi, a nawet w tym, że jest się nazywanym parszywą owcą w stadzie europejskim. Nasza przypadłość bycia nienormalnymi przynosi wiele bólu. Jednak wcale nie oznacza to, iż krnąbrność jest nieopłacalna. Za czasów wspomnianego wyżej Mieszka I władca Czech Bolesław Srogi miał mniej więcej tę samą liczbę poddanych – Polska i Czechy były wówczas równe liczbą ludności. Przez tysiąc lat Polacy celowali w krnąbrności, zaś Czesi w konformizmie. Dziś Polaków jest cztery razy więcej niż Czechów. W ten prosty sposób można policzyć, na ile warto być krnąbrnym.
Przeczytaj także:
Upadek znaczenia Polski na przełomie XVII i XVIII wieku wynikł nie tyle z polskiej krnąbrności, co raczej z niedostatków owej krnąbrności. Polskim elitom zabrakło zmysłu, by się okazać „nienormalnymi” i zamiast się zachowywać egoistycznie i krótkowzrocznie, wedle obowiązującego w Europie modelu, nadać Ukrainie te prawa, których domagał się Bohdan Chmielnicki, a potem, choć po czasie, oficjalnie zostały uchwalone w ramach Unii Hadziackiej 1658. Gdyby nie osłabienie spowodowane wojną domową między Polską a Ukrainą, nasza wspólna Rzeczpospolita wcale by nie musiała upaść. A z tego da się wyciągnąć lekcję również i dla naszych czasów. Wbrew temu, co nakazuje nowoczesność, w budowaniu relacji regionalnych, zwłaszcza z Ukrainą, sięgajmy do wzgardzonego chrześcijaństwa. Stawiajmy na równość, wolność, solidarność i braterstwo. Żadnych zapór ogniowych. Tu trzeba przypomnieć, że Jezus Chrystus nie był konformistą i nie bał się sam być uważanym za parszywą owcę.
Marek Oktaba