Masowa imigracja miała być rozwiązaniem narastających problemów Starego Kontynentu. To dzięki migrantom dojść miało do wypełniania niedoborów na rynku pracy. Mówimy oczywiście o zawodach, których rdzenni Europejczycy w bogatych krajach zachodu nie chcieli wykonywać, czyli przede wszystkim niskopłatnej pracy fizycznej. Do tego w zamyśle migracja to docelowo wsparcie dla kulejącej demografii. W miarę jak posiadanie dzieci stawało się coraz mniej „popularne”, także tutaj zaradzić miała ludność napływowa. Plus oczywiście wątek ideologiczny. Lewica piała z zachwytu na myśl o tym, że wreszcie zrealizuje się tak pożądana przez tamtejszych intelektualistów idea multikulturalizmu. To rzecz jasna utopijne rojenie o współistnieniu zupełnie różnych systemów kulturowych, w których funkcjonują odmienne wierzenia, systemy wartości i podejście np. do roli państwa i prawa. Lewica wyrażała (i wciąż wyraża) naiwne przekonanie, że uda się zbudować idylliczny świat, w którym tak zasadnicze różnie nie będą miały żadnego znaczenia i nie będą stanowić zarzewia poważnych konfliktów.
Praktyka okazała się zupełnie inna. W takich krajach jak Francja nie zrealizowały się rojenia lewicy rodem z piosenki „Imagine” Johna Lennona. Nie doszło do harmonijnej integracji ludzi różnych wierzeń czy kultur. Przybysze zobaczyli raczej aksjologiczną pustkę i szerzący się nihilizm Europy zachodniej. Odnieśli to do własnego systemu wartości i uznali, że Stary Kontynent nie ma im w tej materii nic do zaproponowania. Stąd, chociaż chcą tu żyć, to zupełnie nie identyfikują się z kulturą krajów przyjmujących. Jest zupełnie odwrotnie, wyrażają wobec niej bunt i chcą ją podporządkować temu, w co sami wierzą.
Problemy zachodniej Europy wynikają z niewłaściwego identyfikowania sytuacji. Decydenci na poziomie unijnym podejmują starania w walce o klimat, nie zwracają natomiast uwagi na to, że Stary Kontynent wymiera i gubi własną tożsamość. Fatalne wskaźniki demograficzne nie skłaniają do wspierania rodzin z dziećmi, nie tylko finansowo ale także na płaszczyźnie werbalnej. Być może gdzieniegdzie kwestie kulturowe są nawet istotniejsze. Tymczasem narracja ze środków masowego przekazu nie zachęca do dzietności. Raczej wspiera egoizm i nihilizm.
Unia stała się organizacją jednego tematu (zmiany klimatyczne), a pomija zagrożenia realne i narastające. Nieudany eksperyment z migracją nie pobudził do refleksji o tym, że potrzeba zwrotu w stronę własnego dziedzictwa kulturowego. Dla lewicy jest to nie do zaakceptowania, wszak z definicji odrzuca ona wszystko, co ma związek z chrześcijaństwem. A trzeba pamiętać, że światopogląd lewicowy jest częścią tożsamości unijnego politycznego mainstreamu, bez względu na partyjne etykiety. Stąd promowanie tożsamościowego zwrotu jest tam tak trudne. Lepiej zaklinać rzeczywistość i mówić, ze zamieszki na francuskich ulicach wynikają z tego, że młodzież za dużo gra na komputerze.
Multikulturalizm zawiódł na całej linii. Uznanie, że wszystkie kultury są równe oznaczało w praktyce rezygnację z tej własnej. Przyznanie się do błędu nie mieści się jednak w głowach tych, którzy są politycznymi wyznawcami tej ideologii. Dla nich ta wizja jest wciąż realna. A jeśli przeczy jej rzeczywistość? To nic, ideologia nie musi się nią przejmować. I jak widać kompletnie się nie przejmuje.
Przeczytaj także:
Polsce w tym kontekście pozostaje wyciągnąć wnioski. Należy pielęgnować swoją tożsamość, której kluczowym komponentem jest katolicyzm. Niezwykle ważne jest wspieranie rodziny i dobra polityka demograficzna. Nie zielona transformacja ale wzrost dzietności powinny być priorytetem. Nie możemy liczyć na to, że to imigracja rozwiąże nasze wyzwania dotyczące rynku pracy czy te odnoszące się do systemu emerytalnego. Jak pokazuje przykład krajów Zachodu błędy w polityce migracyjnej mogą być źródłem bardzo poważnych problemów. Zadanie nie będzie łatwe, niemniej nie jest niemożliwe do wykonania. Polskę stać na to, aby mieć politykę demograficzną z prawdziwego zdarzenia.
Uczmy się na błędach innych, masowa imigracja nie uratuje Europy.