Na pewno nie jest łatwo kierować krajem, który jest w stanie wojny, a naród walczy o przetrwanie. Wołodymyr Zełenski próbuje sprostać temu wyzwaniu od lutego 2022 r. i na ogół jego wysiłki są oceniane pozytywnie. Niewątpliwie prezydent potrafi zmotywować swój naród do walki. Ukraina dzielnie się broni przed rosyjskim najeźdźcą, osłabiła też rosyjskie siły lądowe i podważyła wiarygodność Władimira Putina.
Wkurzony Zełenski
Zełenski jednak zawodzi w czym innym – ma problem z utrzymaniem siły kluczowych sojuszy swojego kraju. Wydaje się, że często lekceważy najważniejszych sojuszników Ukrainy na najbardziej publicznych forach, co jest co najmniej absurdalne.
Po tym, jak nie spodobała mu się decyzja Polski, Słowacji i Węgier o odrzuceniu dyrektywy Unii Europejskiej nakazującej im zezwolenie na import ukraińskiego zboża, jego administracja postanowiła pozwać te kraje do Światowej Organizacji Handlu. Przywódca Ukrainy jednak zupełnie nie wziął pod uwagę zbliżających się wyborów w Polsce i na Słowacji i co za tym idzie, kluczowego wpływu interesów rolników na wynik wyborów. Nie gryzł się też w język, gdy przemawiając przed Zgromadzeniem Ogólnym ONZ, uderzał w swoich sojuszników. Powiedział: „niepokojące jest to, jak niektórzy w Europie, niektórzy z naszych przyjaciół w Europie, odgrywają solidarność w teatrze politycznym – robiąc thriller z ziarna. Może się wydawać, że odgrywają własną rolę, ale w rzeczywistości pomagają ustawić scenę moskiewskiemu aktorowi”.
Można zrozumieć wściekłość Zełenskiego z powodu tego, że graniczące z Ukrainą kraje nie zamierzają wpuścić ukraińskiej pszenicy na swoje rynki krajowe. Tym bardziej że Rosja nałożyła na Ukrainę blokadę eksportu zboża. Zrozumiałe jest również to, że Zełenski krytykuje Węgry Viktora Orbána. Kraj ten jest przecież powiązany z Pekinem i Moskwą i coraz trudniej nazwać go sojusznikiem demokratycznego Zachodu.
Niesprawiedliwy wobec Polski
Ale jak można oskarżać Polskę o bycie agentem Rosji? Przecież to kraj, który doznał wiele cierpienia pod rządami Imperium Rosyjskiego i Związku Radzieckiego. Stwierdzenia, że Polska „przygotowała scenę dla moskiewskiego aktora” Zełenski najwyraźniej nie przemyślał. W złości oskarża jednego ze swoich najważniejszych sojuszników o bycie agentem wspólnego wroga. Od początku wojny Polska wspomaga jego kraj – przeznaczyła niemałą dla siebie kwotę 4,55 mld dolarów na pomoc dla sąsiedniego kraju. Gdyby na to Stany Zjednoczone przeznaczyły taką samą część swojego PKB na wsparcie Ukrainy, wyniosłoby to prawie 180 mld dolarów. Warszawa poczuła się nie bez przyczyny urażona i skrzywdzona uwagami Zełenskiego. Wezwała najpierw ukraińskiego ambasadora, a następnie zawiesiła transfery broni do Kijowa. Zełenski nie wyciągnął z tego żadnych wniosków – najwyraźniej jego ego jest ważniejsze niż wysiłki wojenne.
Głupia strategia czy arogancja?
Niestety, przemówienie Zełenskiego w ONZ i atak na Polskę nie są sytuacją wyjątkową. Postawa ukraińskiego prezydenta wpisuje się generalnie w jego tendencję do aroganckiego lekceważenia sojuszników. A przecież to właśnie oni pomagają Ukraińcom przetrwać.
W ostatnich tygodniach Wielka Brytania i Polska po cichu naciskały na Zełenskiego, by ten publicznie bardziej docenił ich pomoc i ogromne dostawy broni. W efekcie kraje te doczekały się jedynie aroganckiej krytyki, że w ogóle śmią oczekiwać jakiejś wdzięczności. Biorąc pod uwagę bezpośrednie wsparcie, jakie Ukrainie udziela Wielka Brytania, nie jest to mądra strategia dyplomatyczna ze strony Zełenskiego. Zastanawia, jak prezydent może sobie wyobrażać, że zachęci w ten sposób kraje do pomocy jego walczącemu narodowi?
Co więcej, Zełenski nie reaguje na uzasadnione obawy Zachodu pytającego, dokąd tak naprawdę trafia międzynarodowa pomoc. Jeśli weźmie się pod uwagę strategię antykorupcyjną prezydenta, to widać, że skupia się on głównie na gambitach public relations, a nie demontażu ukraińskiej kultury korupcji. Rezultat będzie taki, że w końcu pojawią się poważne skandale korupcyjne związane ze sprzeniewierzoną pomocą zachodnią.
Winston Churchill – mądrzejszy strateg
Tu można porównać sojuszniczą dyplomację Zełenskiego z dyplomacją Winstona Churchilla. Brytyjczyk także jako przywódca wojenny stanął w obliczu groźby unicestwienia swojego narodu.
Warto wspomnieć, że Churchill miał kilka poważnych nieporozumień ze swoim głównym sojusznikiem, Stanami Zjednoczonymi. Dotyczyły one oczekiwania prezydenta Franklina Roosevelta, by nie Churchill, a Stany Zjednoczone, za pośrednictwem generała Dwighta Eisenhowera, były najwyższym planistą operacyjnym aliantów. Tymczasem brytyjski przywódca chciał zniszczyć nazistowskie Niemcy poprzez strategiczne bombardowania i operacje lądowe w południowej Europie, a nie na przykład inwazję D-Day na Francję. Dla premiera Zjednoczonego Królestwa trudne do przyjęcia było też to, że Roosevelt odrzucił wysiłki zmierzające do uratowania fundamentów Imperium Brytyjskiego. Miał jednak na tyle rozsądku, by zdać sobie sprawę, że musi utrzymać Amerykę po stronie Wielkiej Brytanii, by móc zwyciężyć. Prywatnie wyrażał jasno swoje zdanie na temat poczynań Roosevelta, jednak w publicznych wystąpieniach zawsze wiedział, że jego najsilniejszą bronią jest gra na zgodę i pokrewieństwo.
Przeczytaj także:
Wszyscy zdają sobie sprawę z tego, jak ważne jest, by Ukraina wygrała wojnę z Rosją. Słuszność bezwzględnie leży po stronie napadniętego kraju. Jednak arogancka postawa Zełenskiego nie sprzyja utrzymaniu kluczowych sojuszników. Najwyższy czas, by prezydent zdał sobie z tego sprawę. Bo inaczej nikt inny, tylko on sam „przygotuje scenę dla moskiewskiego aktora”.