Przez wiele lat w kwestii zmian traktatowych zmierzających do przekształcenia Unii Europejskiej w państwo federalna niewiele się działo. Odbywały się zapewne jakieś dyskusje, powstawały analizy i prace naukowe, ale politycznie temat zniknął. To zapewne pokłosie traumy z początku lat dwutysięcznych kiedy we francuskim i holenderskim referendum przepadła tzw. konstytucja dla Europy. Obecnie temat odżył i nabiera przyspieszenia. Niebawem daleko idącym zmianom traktatowym przyklaśnie w głosowaniu Parlament Europejski. Wcześniej uczyniła to jedna z Komisji PE zajmująca się kwestiami ustrojowymi. Pytanie zatem, czemu akurat teraz, po tylu latach, sprawa wraca z takim impetem.
Powodów może być kilka. Sądzę jednak, że jeden jest tutaj decydujący. Brukselska wierchuszka jest zdeterminowana żeby przepchnąć zielony ład. To przedsięwzięcie niezwykle kosztowne i nie obejdzie się bez konieczności zwiększania obciążeń finansowych, które dotknął także zwykłych obywateli. Problem polega na tym, że każda formacja polityczna, która będzie podwyższała podatki i nakładała inne ciężary w celu sfinansowania zielonej transformacji, najprawdopodobniej przegra kolejne wybory. To zaś oznacza, że do głosu w państwach członkowskich zaczęłyby dochodzić formacje, dla których tego typu działania są nieakceptowalne. Innymi słowy zielony ład zostałby zablokowany poprzez mechanizmy demokratyczne. Powtórzmy jeszcze raz, transformacja energetyczna, którą szykuje się w Brukseli to gigantyczny koszt, który prędzej czy później boleśnie odczują miliony ludzi. To zaś w warunkach demokracji oznacza utratę władzy.
Co zatem można zrobić? Jest wyjście, przekazać kompetencje do nakładania danin instytucjom unijnym, tak że w razie czego nie będzie można ich cofnąć w demokratycznej procedurze. To jednak wymaga zmiany prawa pierwotnego, czyli traktatów unijnych. Przypomnijmy, że jednym z filarów owych zmian ma być właśnie możliwość nakładania podatków na szczeblu unijnym oraz stworzenie wspólnego unijnego budżetu finansowanego właśnie z tych danin.
Opracowywane zmiany mogą zatem służyć temu, aby niepopularne pomysły związane z kosztownym zielonym ładem ugruntować w unijnej centralni i w ten sposób pozbawić na nie wpływu państwa członkowskie UE. Trzeba to zrobić szybko, bo w momencie, w którym ludzie na własnej skórze zaczną odczuwać „dobrodziejstwa” tych eksperymentów, po prostu zaczną to wyrażać w wyborach w swoich krajach. Kiedy droższa będzie żywność, podróże lotnicze czy w ogóle skokowo wzrosną koszty życia niezwykle trudno będzie wmówić ludziom, żeby podjęli te wyrzeczenia dla dobra planety. To zaś może cały projekt pod nazwą zielony ład wrzucić do kosza. Zmiana traktatowa to zatem de facto faktyczny zamach na demokrację. Już nie ten czy inny rząd będzie decydował czy ponieść koszt ekoszaleństwa, będzie można wtedy zastosować wygodne alibi, że to przecież Unia tak zdecydowała, a nie my. Niełatwo będzie także te decyzje cofnąć, bo będzie to wymagało kolejnych zmian traktatów.
Przeczytaj także:
- Jak podejmować decyzje w Unii? Może być groźnie
- Zielona ekologia czy malowana na zielono?
- Boję się klimatyzmu. Oto powody, dla których trzeba się go bać
Trzeba zatem ludziom mówić jasno i wyraźnie do czego to wszystko zmierza. Raz, że to kwestia polskiej suwerenności, a nawet niepodległości. Dwa, to sprawa naszego dobrobytu. Obecnie Unia jawi się jako dobrodziejka, która łaskawie rozdaje pieniądze. To oczywiście nieprawda, niemniej także takiej narracji nie uda się obronić, kiedy w efekcie zielonego ładu koszty życia dramatycznie wzrosną. Powinniśmy mieć prawo się temu przeciwstawić, projektowane zmiany traktatowe mają nam to uniemożliwić, tak aby o naszej przyszłości decydowano w Brukseli. To zagrożenie bardzo realne i społeczeństwo powinno się o nim dowiedzieć. Póki co karmione jest naiwnym „euroentuzjazmem”, czyli bezkrytycznym uznaniem, że to co unijne jest dobre i trzeba to zaakceptować. Unia w planowanej formule to przepis na Polską biedną i słabą. Finalnie bowiem wydatki związane z zielonym ładem opłacić będą musieli polscy obywatele z własnych kieszeni. Będą one wobec tego coraz płytsze i nic nie będziemy mogli z tym zrobić, bo decyzje nie będą zapadać w Warszawie tylko gdzie indziej.