fbpx
20 maja, 2025
Szukaj
Close this search box.

"Każdy rząd pozbawiony krytyki jest skazany na popełnianie błędów"

Czy państwo żydowskie może być zbyt żydowskie?

Redakcja
Redakcja

Nowy Świat 24 | Redakcja

W Izraelu obawiano się, że ludność arabska będzie znacznie szybciej powiększać się niż ludność żydowska. Panika związana z arabskim zagrożeniem demograficznym została jednak zażegnana. Jak we wszystkich społeczeństwach, wraz z poprawą sytuacji ludności arabsko-izraelskiej pod względem miejsc pracy i dochodów, współczynnik jej dzietności spadł. Obecnie wynosi 2,8 dziecka na kobietę. Stał się tym samym niższy od współczynnika izraelskich Żydów. W ich przypadku rośnie i przekroczył już 3,1 dziecka na kobietę. W prasie pojawiły się triumfalne artykuły. Nie wszyscy Żydzi są jednak przekonani o świetlanej przyszłości ich państwa. Wzrost ludności żydowskiej oznacza bowiem, że na ulicach pojawia się coraz więcej ubranych na czarno ortodoksów, zwanych także haredi. To ludzie poświęcający się niemal całkowicie studiowaniu Tory i wychowywaniu dzieci w tym duchu. Obecnie stanowią oni 13 proc. populacji kraju, nieco ponad milion osób. Ich liczba rośnie niewiarygodnie szybko, o 4 proc. rocznie, dzięki współczynnikowi dzietności wynoszącemu blisko siedmioro dzieci na kobietę. Już teraz, co piąte dziecko w wieku poniżej 14 lat należy do haredi. I te dzieci nie uczą się praktycznie niczego poza Torą. W ultraortodoksyjnych szkołach są tylko podstawowe pojęcia z geografii, matematyki czy nauk ścisłych.

Zagrożenie dla gospodarki i demokracji

Dziś w Izraelu sektor zaawansowanych technologii odpowiada za 18 proc. PKB i połowę eksportu. Przy takim wzroście praktycznie niewykształconych ultraortodoksów nietrudno przewidzieć, że w przyszłości gospodarka załamie się z powodu braku wykwalifikowanej siły roboczej. A może nawet z braku siły roboczej w ogóle, ponieważ połowa wszystkich mężczyzn haredi nie pracuje w żadnym sektorze i są utrzymywani przez swoje żony oraz państwo. Jeszcze bardziej zagrożona jest demokracja.

Dla ultraortodoksów wyznacznikiem tego, jak mają żyć i co robić, są rabini. Nie są więc demokratami. Nie są nimi niestety też pozostałe miliony Żydów, którzy określają się jako religijni (dati w języku hebrajskim). Wszyscy oni żydowskie prawo halacha, stawiają ponad prawem państwowym. Tylko 11 proc. z nich daje pierwszeństwo demokracji. Wśród dwóch milionów Żydów, którzy określają się jako „tradycyjni” (masorti), 56 proc. opowiada się po stronie demokratycznej, a 23 proc. po stronie religii. Demokrację w Izraelu utrzymuje obecnie 3,5 mln Żydów, którzy określają się jako świeccy (hiloni). Tylko jak długo?

Trzeba mieć świadomość, że nie tylko wskaźnik urodzin, ale i migracja ma wpływ na to, kto zyska przewagę w Izraelu. Każdego roku przybywa tu 20-30 tys. imigrantów. Ze względu na wojnę na Ukrainie w ubiegłym roku było ich jeszcze więcej, bo 70 tys. Ruch odbywa się i w przeciwną stronę. W poszukiwaniu lepszej przyszłości wielu Izraelczyków wyjeżdża do USA, Niemiec czy Kanady. Problemem jest fakt, że kraj opuszczają głównie wysoko wykwalifikowani pracownicy, którzy chcą podjąć pracę za granicą i nie zgadzają się z ultraprawicowym, ultrareligijnym zgiełkiem, panującym w mediach i nie tylko. Oficjalnie nie wiadomo, ilu z nich opuszcza kraj, bo to wielkie tabu w debacie publicznej, w której alija (przybycie, imigracja do Izraela) jest aktem godnym pochwały, a yerida (zejście, emigracja) zdradą ojczyzny.

Ucieczka z Izraela wykształconych elit prawdopodobnie będzie gwałtownie rosnąć. Każdy świecki i liberalny Żyd, który wyjeżdża, pozostawia pozostałych z poczuciem, że druga strona staje się większością i że nie warto zostawać.

Tak jak ultraortodoksi nigdy nie zawierają małżeństw poza swoją społecznością, tak samo świeccy hiloni szukają partnera, wśród siebie. Granice między masorti i dati są nieco bardziej rozmyte, a do 20 proc. z nich zawiera małżeństwa między sobą, ale dlatego, że pokrywają się one w ich podejściu do religii i jej praktykowania. Około 85 proc. dati i 44 proc. masorti opowiada się za zakazem transportu publicznego w szabat, a 32 proc. dati i 18 proc. masorti wprowadziłoby segregację płciową w autobusach używanych przez haredi.

Odrębny świat ultraortodoksów

Chociaż haredi wyróżniają się na ulicy swoimi czarnymi garniturami i futrzanymi czapkami, ale już nie różnią się od reszty tym, że są antysyjonistami. Bo przestali nimi być. Obecnie ich pogląd na konflikt palestyński – „pokój jest niemożliwy” – nie różni się od poglądu syjonistycznej ultraprawicy. Jedyna różnica polega na tym, że nie robią zbyt wiele ze swojej strony.

Dla świeckiego Żyda być może jedna trzecia jego narodu jest już, jak talibowie. Nieznośnym staje się dla nich fakt, że religijni mają od nich dwukrotnie wyższy wskaźnik urodzeń. Trudno ten dryf zatrzymać, choć spowolnił on nieco dzięki przybyciu wojennych imigrantów. Rosjanie i Ukraińcy nie są bowiem zbyt religijni, a wielu nawet nie spełnia standardów rabinicznych, które określają, kto jest naprawdę Żydem. Jednak ci nowi przybyli, nie są też chętni do połączenia się z liberalną społecznością aszkenazyjską. Większość z nich posługuje się na co dzień językiem rosyjskim i w niewielkim stopniu uczestniczy w debatach politycznych. A jeśli już, to często ze strony skrajnej prawicy, jak wyborcy Israel Beitenu, partii Avigdora Liebermana, zwolennika kary śmierci i wydalenia „Arabów” z Izraela. Jest on dziewięciokrotnym ministrem i mieszkańcem nielegalnego osiedla na Zachodnim Brzegu. Na jednym z wieców sugerował odcinanie głów Palestyńczykom siekierą. A i tak, dziś wydaje się umiarkowany w porównaniu z nowymi sojusznikami Netanjahu, równie skrajnie prawicowymi, ale także żarliwie religijnymi, ludźmi takimi jak Bezalel Smotrich i Itamar Ben-Gvir. Ten pierwszy, aresztowany pod zarzutem planowania aktów terrorystycznych, jest obecnie ministrem finansów. Drugi, który został skazany za powiązania z terrorystycznym ruchem Kahane Hai, pełni dziś funkcję ministra bezpieczeństwa narodowego.

O krok od wojny domowej

Izrael nie ma konstytucji. Jedynym organem zdolnym do zaprowadzenia porządku i praw jest Sąd Najwyższy. Dla Netanjahu jest to niebezpieczny organ ultralewicy. Dlatego w tym roku tak walczył o poprawkę prawną, która miała uniemożliwić sędziom wetowanie ustaw lub nominacje na wyższe stanowiska. Inna poprawka przewiduje, że do obalenia orzeczenia Sądu Najwyższego wystarczy zwykła większość w parlamencie. Dotychczas rząd niewiele mógł zrobić, jeśli sądownictwo tego nie chciało. A jest ono samoodnawiające się, nie podlega głosowaniu powszechnemu. Dla wielu to jednak ostatni bastion przeciwko fali skrajnej prawicy, która przejęła władzę w kraju. Zwolennicy i przeciwnicy reform Netanjahu od lutego wychodzili w Tel Awiwie na ulicę. Demonstracje stawały się coraz liczniejsze, gromadziły nawet ponad 200 tys. przeciwników reform, czyli prawie połowę populacji miasta. Były ogólnokrajowe strajki, mobilizacje sektora biznesowego, zwłaszcza sektora technologicznego, wezwania rezerwistów do odmowy służby wojskowej, protesty przeciwko talibanizacji kraju. Marsze proreformatorskie liczyły także około 200 tys. demonstrantów, w tym wielu osadników z terytoriów okupowanych – ludzi, którzy nigdy nie wychodzą na ulice bez broni u boku.

Izrael zaczął się bać. O groźbie wojny domowej mówili wszyscy, także byli prezydenci. Przypominano, że wewnętrzne napięcia są o wiele bardziej niebezpieczne dla Izraela niż jakiekolwiek zagrożenie zewnętrzne.

„Gdyby Arabowie byli mądrzy, siedzieliby cicho przez kilka lat. Żadnych zamachów samobójczych. Wtedy zdalibyśmy sobie sprawę, że naszych społeczeństw nie da się pogodzić. Wybuchłaby wojna domowa” – zauważył już w 2021 r. stary kibucnik Uri. Dla niego wrogiem byli „ci w czerni” – ultraortodoksi. „Nienawidzę ich. O wiele bardziej niż Arabów… nie mogę powiedzieć, bo nie nienawidzę Arabów” – wyznał.

Wymarzony Izrael legł w gruzach?

Liberalni uważają, że ultraortodoksi ukradli ich kraj założony przez idealistów europejskiej lewicy w celu przekształcenia narodu żydowskiego w nowoczesny naród. Chcieli uwolnić Żydów od kleru i ciemnej religijności. Tak określali to inicjatorzy, od liberała Teodora Herzla po faszystę Ze’ewa Żabotyńskiego. Pionierzy kibuców w pierwszej połowie XX wieku poszli jeszcze dalej: w ich społecznościach nie było synagog. Przymiotnik „żydowski” uznali za obraźliwy. Chcieli stać się dumnymi Hebrajczykami bez Boga i pana. Dla nich pojęcie „narodu żydowskiego” zjednoczonego więzami krwi było religijnym mitem, który ma takie same podstawy w rzeczywistości, jak np. istnienie Koranu przed stworzeniem świata. Fundamentalizmem było dla nich ogłoszenie kawałka śródziemnomorskiej ziemi ojczyzną, tylko dlatego, że Bóg obiecał ją trzy tysiące lat temu babilońskiemu pasterzowi. Jednak naiwnie myśleli, że wystarczy umieścić rabinów w synagogach, żeby nie przeszkadzali.

Pierwszym ich potknięciem było niewielkie ustępstwo Dawida Ben-Guriona, który w 1947 r. obiecał rabinom monopol na zawieranie małżeństw. Ten niby drobny błąd w rzeczywistości utorował drogę do teokracji. Skutkowało to tym, że dziś żydowski obywatel Izraela nie może poślubić chrześcijanina, a już na pewno nie muzułmanina. Ani odwrotnie. Nawet dwoje żydowskich obywateli nie może się pobrać, jeśli jedno z nich urodzi się z kobiety będącej w separacji z mężem, ale nie rozwiedzionej zgodnie z prawem rabinicznym. To ostatnie jest zresztą w praktyce niemożliwe, jeśli mąż znika lub nie chce podpisać papierów rozwodowych.

Tylko dlatego w tej sytuacji nie zaczęto palić synagog, że Sąd Najwyższy przyszedł na ratunek obywatelom i zmusił rząd i rabinów do uznania zawartych za granicą małżeństw cywilnych za ważne. Zamiast więc zrobić rewolucję, ludzie zaczęli latać na Cypr, by się pobrać. Stanie się to jednak niemożliwe, jeśli Netanjahu odbierze władzę Sądowi Najwyższemu. 40 proc. Żydów, którzy nie chcą żyć w teokracji, będzie musiało uciec albo rozpocznie wojnę domową. Jesień zapowiadała się gorąco, zwłaszcza że parlament uchwalił ustawę przeciwko „rozsądnej” władzy sędziów, a ci sami sędziowie zaczęli ją kontrolować.

„Na szczęście” Hamas zaatakował

Zagrożenie, które przyszło z zewnątrz, zmieniło wszystko. Skończyły się strajki i protesty. Żydzi zjednoczyli się w bólu i krwi. Netanjahu ogłosił, że reforma sądownictwa została odłożona na półkę i anulowana. Na razie więc Izrael jest uratowany.

Przeczytaj także:

Gorycz jednak pozostała, zwłaszcza że Netanjahu ociągał się z odwiedzeniem zrównanego z ziemią przez Hamas kibucu. Zarzucano premierowi, że było mu to nawet na rękę, gdyż miejsce to należało do świeckiej syjonistycznej lewicowej starej gwardii, więc nie widział dla nich miejsca w narodzie. Ci, których krewni zginęli lub zostali porwani, uważają, że rząd ich zdradził, być może świadomie, a przynajmniej z braku zainteresowania. Ten ból na pewno powróci – jeśli nie za kilka miesięcy, to za rok i potrzeba będzie kolejnego ataku Hamasu, by połączyć pękający na dwie części Izrael. Netanjahu wciąż będzie potrzebował islamskich grup, aby zapobiec pokojowi. Nigdy nie ukrywał, że pokój nie jest w jego planach, a w 2015 r. powiedział jasno: „Jestem pytany, czy zawsze będziemy żyć mieczem. Tak”.

Przeczytaj także:

NAJNOWSZE: