Ostatnio Disney wypuścił drugi sezon serialu animowanego „What If…?”, w którym przedstawiane są alternatywne losy bohaterów komiksowych Marvela. Marvel należy obecnie do Disneya, a od czasów II wojny światowej obie firmy współpracują z amerykańskim wojskiem. W ramach ówczesnej propagandy zarówno Kaczor Donald, jak i Kapitan Ameryka walczyli przeciwko Hitlerowi. Ta współpraca trwa do dziś – na przykład Pentagon wypożycza swój sprzęt i obiekty ludziom z Marvela, którzy wykorzystują je przy swoich kinowych superprodukcjach, w zamian jednak amerykańskie wojsko ma nad nimi pewien nadzór.
Kiedy więc mówimy o dziełach Marvela czy Disneya, powinniśmy mieć na uwadze, że są one w ten sposób powiązane, że stanowią istotny element tak zwanej miękkiej siły amerykańskiego rządu, który za ich sprawą próbuje projektować wzorce kulturowe nie tylko w USA, ale na całym świecie – a przynajmniej tam, gdzie docierają produkcje tych medialnych gigantów. Tego typu propaganda stanowi istotny oręż każdego nowoczesnego imperium – zaraz obok nacisków finansowych i broni.
Zresztą dyktatura finansjery też jest widoczna w disneyowskich produkcjach. Wszystko jest starannie kalkulowane we współpracy z rozmaitymi agencjami handlowymi – zarówno z kraju, jak i zagranicy. Stąd na przykład staranny dobór postaci w taki sposób, by trafiały do dokładnie określonych grup docelowych. Materiały przechodzą też odpowiednią cenzurę, aby umożliwić dostęp do bardziej restrykcyjnych rynków, takich jak chiński i arabski. Przystosowanie do chińskiego rynku polega na usuwaniu negatywnych odniesień do azjatyckiej kultury, a przystosowanie do rynku arabskiego to usunięcie części obrazów ukazujących społeczność LGBTQ+ i innych trendów „woke”, których zachodniej publiczności Disney serwuje naprawdę dużo.
Jeszcze innym rynkiem, na którym amerykańskie giganty medialne koncentrują swoją uwagę, jest rozległy rynek hiszpańskojęzyczny – na który składają się, zarówno tzw. kraje LATAM (kraje Ameryki Środkowej, Południowej oraz Meksyk), jak i hiszpańskojęzyczna część Amerykanów. Anglosasi, którzy dawniej podporządkowywali sobie obce narody, eksterminowali lub segregowali mniejszości etniczne, dziś próbują odpracować swoje winy w sposób charakterystyczny dla późnego kapitalizmu: za sprawą narzuconej różnorodności oraz „integracji poprzez reprezentację”. Mianują reprezentantów dawniej uciskanych mniejszości na ważne stanowiska – ale to dość ryzykowne. Bezpieczniejsze (i tańsze!) jest obsadzanie ich w fikcyjnych rolach filmowych i serialach o superbohaterach.
Ta niezbyt wyszukana taktyka osiąga jednak efekt odwrotny od zamierzonego i nijak nie służy integracji, ponieważ mniejszości otrzymują możliwość identyfikowania się jedynie z konkretnymi (reprezentującymi ich) bohaterami, zamiast możliwości szerszego wyboru odniesień o charakterze uniwersalnym. Jednocześnie sektor większości odrzuca te mniejszości, uznając je za próbę manipulacji albo okradanie ich z klasycznych odniesień.
We wspomnianym drugim sezonie serialu „What If…?”, w odcinku szóstym wprowadzono Kahhori, amerykańską superbohaterkę z plemienia Mohawków. Miała zapewne wzmocnić obecność rdzennych mieszkańców Ameryki w kulturze USA, co postrzegane jest za integrację. W każdym razie Kahhori walczy tam ze… złymi XVI-wiecznymi Hiszpanami, którzy w bezmiarze swojego barbarzyństwa i głupoty przybyli, by niewolić i mordować rdzennych Amerykanów.
To niezbyt miłe przedstawienie Hiszpanów, zwłaszcza kiedy weźmiemy pod uwagę, że nie mieli oni nigdy kontaktu z Mohawkami. To Holendrzy i Brytyjczycy urządzali masakry tego plemienia. Tyle że w świecie Marvela Brytyjczycy i Holendrzy występują w rolach bohaterów – na przykład Janet Van Dyne z filmu „Ant-Man i Osa: Kwantomania” jest Holenderką, a agentka Carter to brytyjska odpowiedniczka Kapitana Ameryki.
Wspomniana Carter pojawia się także we wspomnianym serialu. Wbrew prawidłom historii jej rola sprowadza się do… obrończyni Mohawków. Czyli rdzenna Amerykanka walczy pod tarczą z flagą, która niegdyś widniała na sztandarach faktycznych ludobójców. Wyobraźnia w Domu Pomysłów Marvela naprawdę nie zna granic. No, chyba że chodzi o pozytywne przedstawianie Hiszpanów. To akurat nie może przyjść autorom Marvela do głowy. Hiszpanie zawsze są źli, czy to w serialu „What If…?”, czy we wcześniejszych filmach z MCU: „Eternals” (2021) i „Czarna Pantera: Wakanda w moim sercu” (2022). W obu przypadkach dochodziło do podobnych nadużyć i przekręcania faktów.
Przeczytaj także:
Dzisiaj Amerykanom na pewno nie chodzi już o to, by dyskredytować hiszpańskie imperium – Hiszpania nie stanowi już międzynarodowej konkurencji. O co więc może chodzić? O przekonanie hiszpańskojęzycznych odbiorców, że to ich przodkowie byli źródłem ich bolączek – natomiast Marvel, Disney, całe Hollywood, Wall Street i amerykański rząd – to ich najlepsi sojusznicy, a nawet wyzwoliciele. Masową opinię publiczną przekonuje się, że Amerykanie, choć zabrali ludziom ziemię i wolność, to przynajmniej dali im superbohaterów – którzy w fikcyjnych rzeczywistościach i alternatywnych historiach walczą ze „złymi” Hiszpanami. Taki fikcyjny wróg pod postacią Izabeli Kastylijskiej ułatwia sterowanie latynoską społecznością i utrzymanie ich w domu. Gdyby bowiem zainteresowali się imperializmem Kapitana Ameryki i agentki Carter, mogliby z niezadowoleniem wyjść na ulice.