fbpx

"Każdy rząd pozbawiony krytyki jest skazany na popełnianie błędów"

17.7 C
Warszawa
niedziela, 15 września, 2024

"Każdy rząd pozbawiony krytyki jest skazany na popełnianie błędów"

Wojna w Strefie Gazy wzmacnia regionalną pozycję Iranu

Pozornie nie pokazując, że angażuje się w konflikty, Iran wykorzystuje swoje zbrojne skrzydła w Iraku, Jemenie i Libanie do wzmocnienia pozycji w regionie i przeciwstawienia się Zachodowi – pisze dziennik „Le Figaro”.

Warto przeczytać

Bliski Wschód jest specyficznym regionem politycznym. Tutaj regionalne interesy mocarstw odbijają się echem na arenie międzynarodowej, a polityką zbyt często kierują emocje i dawne urazy. Wojny, które wybuchają na Bliskim Wschodzie, zwykle krótko pozostają w granicach pierwotnie zaangażowanych państw.

Od czasu jak 7 października 2023 r. Hamas zaatakował Izrael, konflikt powoli rozprzestrzenia się daleko od swojego początkowego epicentrum. W krajach takich jak Syria czy Irak, szyickie milicje przeprowadzają coraz częstsze ataki na bazy amerykańskie. Zaprzyjaźnieni z Iranem jemeńscy Huti atakują rakietami zagraniczne statki na Morzu Czerwonym, ostrzeliwują także latające w tym regionie helikoptery amerykańskie. Niedaleko granicy dochodzi ciągle do starć armii Izraela ze zbrojnym skrzydłem Iranu w Libanie – Hezbollahem.

Od rewolucji w 1979 r. Iran otwarcie uznaje Izrael za wroga islamu. I właśnie to państwo najwięcej korzysta na atakach, które w październiku zainicjował Hamas. Dla Zachodu natomiast Republika Islamska – prowadząca w jego imieniu wojnę zastępczą na Bliskim Wschodzie i realizująca zaawansowany program nuklearny – stała się nowym poważnym wyzwaniem.

Krajobraz polityczny po 7 października

Prezydent USA Joe Biden naiwnie sądził, że udało mu się na dobre zażegnać konflikt z Iranem. W lecie ubiegłego roku doszło do politycznej wymiany: Iran zwolnił kilku amerykańskich więźniów, a dzięki temu odzyskał zamrożone wcześniej fundusze. Wydawało się, że ruchy zbrojne, które pojawiały się na Bliskim Wschodzie, zbrojone i finansowane przez Iran, przycichły, spowolniono też realizację programu wzbogacania uranu.

Jednak wydarzenia z 7 października wszystko zmieniły i zburzyły ten kruchy ład. Teraz zarówno Stany Zjednoczone, jak i Wielka Brytania znalazły się w otwartym konflikcie z Huti i atakują ich bazy na terenie Jemenu, żeby przywrócić ruch morski na Morzu Czerwonym.

Równie szybko wróciła kwestia nuklearna. Międzynarodowa Agencja Energii Atomowej (MAEA) oficjalnie potępiła przyspieszenie irańskiego programu nuklearnego o 60 proc. – dotychczas wzbogacano 3 kilogramy uranu miesięcznie, obecnie jest to aż 9 kilogramów. W tej chwili Iran posiada wystarczająco dużo wzbogaconego uranu, by zbudować trzy bomby atomowe. W ten sposób Irańczycy przekreślili dorobek wielu lat negocjacji dyplomatycznych z Zachodem, a także wszelkie działania Izraela, który mordując irańskich naukowców i przeprowadzając hakerskie ataki, próbował na swój sposób nie dopuścić do budowana bomb atomowych w Iranie.

Niedawno Zachód był poważnie zaniepokojony tym, że Iran jest bliski stworzenia bomby atomowej. Dyplomacja Iranu niewiele jednak mówi w tej kwestii. Ostatnia wojna między Izraelem i Hamasem miała miejsce w 2006 r., nie przerodziła się w konflikt angażujący cały region. Teraz jednak wszyscy zastanawiają się, czy postawa Iranu i jego sojuszników oznacza wojnę na szerszą skalę.

Jednak postawa Iranu i jego ostrożna dyplomacja pokazują, że otwarty konflikt z Zachodem czy choćby Izraelem nie jest celem Teheranu. Nie jest to zresztą takie dziwne, bo od 7 października Iran wiele zyskał, nie oddając nawet jednego strzału. Bez bezpośredniego zaangażowania Irańczycy zdołali zakwestionować proces normalizacji stosunków między Izraelem i Arabią Saudyjską, a poziom antysemityzmu na świecie wzrósł.

Przed atakami z 7 października rząd Iranu nie interesował się szczególnie sprawą Palestyny, podobnie jak reżimy arabskie. Teraz jednak Teheran nie chce narażać Hezbollahu, ponieważ dysponując ogromnym arsenałem, służy mu on za regionalną ochronę i świetny środek odstraszający. Dotąd więc Iran starał się nie prowokować Zachodu, nie dawać krajom zachodnim żadnych pretekstów do wymierzania w niego operacji wojskowych.

Nie powinniśmy jednak dać się tym zwieść. Teheran jest gotów przeciwstawić się zbrojnie swoim wrogom. Może aktywować swoje zbrojne skrzydła, których znaczenie obecnie wzrasta i które coraz mocniej naciskają na wyparcie Stanów Zjednoczonych z tego regionu.

Iran ma teraz nowych sojuszników

Na Bliskim Wschodzie rosną też wpływy samego Iranu, tym bardziej że nie jest on już tak odizolowany, jak kiedyś. Od czasu rosyjskiej inwazji na Ukrainę Iran może liczyć na wsparcie nowych sojuszników: Chin i Rosji. Popierają oni nawet irańską sprawę nuklearną. Nie zapominajmy, że Chiny i Rosja są członkami Rady Bezpieczeństwa ONZ. Ich pomoc pozwala na przeciwstawienie się zachodniemu embargo i – za sprawą weta – uniknięcie nowych sankcji ze strony ONZ. W zamian za to Iran dostarcza Rosji broń, a Chinom ropę.

Sporą część winy za tę sytuację ponosi amerykańska dyplomacja. Iran wiele zyskał na tym, że Amerykanie interweniowali w Iraku w 2003 r. Kiedy 10 lat później Barack Obama odmówił interwencji wojskowej w Syrii, Iran zyskał ponownie. Czy w takim razie wojna Hamasu z Izraelem, znów zwiększy irańskie wpływy?

Stany Zjednoczone nie chcą angażować się za bardzo w bliskowschodni konflikt. Pod tym względem Joe Biden nie różni się za bardzo od swoich poprzedników: Donalda Trumpa i Baracka Obamy. USA obecnie koncentruje się na rywalizacji z Chinami i angażuje w regionie azjatyckim, próbując wygaszać swoją obecność w Europie i na Bliskim Wschodzie. Administracja Bidena nie ma już ambicji rozwiązywania konfliktów przy użyciu swojej armii – i do tego samego namawia swoich sojuszników. To w końcu Waszyngton przekonał w październiku Izrael, by nie atakował Hezbollahu w Libanie.

Niemniej wycofywanie się Amerykanów z Europy i Bliskiego Wschodu nie jest i nie będzie tak proste, jak życzyłby sobie tego Waszyngton. Widzieliśmy to już w przypadku Ukrainy. Widzimy to i teraz, bo choć USA próbuje deeskalować bliskowschodni konflikt, to jednak wysłało jasny komunikat Hutim, że prowokacje Iranu i jego sojuszników nie zostaną bez amerykańskiej odpowiedzi.

Inne kraje w tym regionie nie są zbyt chętne, by angażować się w konflikty z Zachodem, stając po stronie Iranu czy Rosji. Tyle że rząd Libanu nie potrafi powstrzymać działań Hezbollahu. Arabia Saudyjska natomiast nie chce zrywać negocjacji z Huti, jednocześnie zrażając do siebie arabską ludność, z drugiej strony zależy jej też na wzmacnianiu możliwie pozytywnych relacji z Izraelem. Z kolei Rijad i kraje Zatoki Perskiej rozczarowały się postawą Stanów Zjednoczonych, kiedy Waszyngton przestał się interesować działaniami proirańskich szyickich milicji, a skupił się na problemie rozbudowy irańskiego programu nuklearnego. Zwróciły się więc do Moskwy, która wydała się w tym momencie rozsądniejszą alternatywą. Część z nich zaprzyjaźniła się także z Teheranem.

Z dala od konfliktu stara się też trzymać Egipt i inne potęgi arabskie. Wobec ich wstrzemięźliwości to Stany Zjednoczone i ich zachodni sojusznicy muszą – po raz kolejny – podejmować starania na rzecz przywrócenia światowego porządku. I to w taki sposób, by konflikt nie przerodził się w pełnowymiarową wojnę.

Przeczytaj także:

Tylko że w świetle wojny w Ukrainie każdy nowy front, w jaki musi się zaangażować Zachód, wzbudza antyamerykańskie nastroje na świecie i działa na korzyść krajów globalnego Południa. Tworzy to pełną napięć sytuację, gdzie strony na różny sposób rozumieją wytaczane granice i najmniejszy incydent może w szybkim czasie eskalować do poważnego konfliktu o dalekim zasięgu.

SourceLe Figaro

Więcej artykułów

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Wpisz komentarz!
Wpisz imię