Z jednej strony państwa tworzące komponent europejski NATO poważnie obawiają się kolejnych agresywnych kroków ze strony Rosji, z drugiej proirańskie bojówki w Jemenie, atakują cele na Morzu Czerwonym. Jak dotąd spodziewanej normalizacji sytuacji w regionie nie przyniosły odwetowe kroki koalicji pod przewodnictwem USA i Wielkiej Brytanii, w Syrii i Libanie.
Patowa sytuacja w Kongresie wokół kolejnego pakietu pomocy dla Ukrainy i spodziewane zwycięstwo Trumpa w walce o nominację partii republikańskiej na kandydata do urzędu prezydenta Stanów Zjednoczonych, czynią niepewną polityczną przyszłość. Nie przypadkiem przecież republikanie blokują prezydenta Bidena w jego staraniach o kontynuowanie pomocy dla Ukrainy.
Pomimo dramatycznej sytuacji humanitarnej w Strefie Gazy, Izrael podtrzymuje swoje stanowisko w kwestii doprowadzenia walki z Hamasem do końca, rozumianego jako jego unicestwienie. Oznacza to niszczenie celów Hamasu w Libanie i Syrii, a w odpowiedzi sponsorowane przez Iran bojówki Huti, atakują z terytorium Jemenu statki na Morzu Czerwonym. Deklaracje USA wspieranych przez Wielką Brytanię, Australię, a nawet Bahrajn, że bronią swobody żeglugi na międzynarodowych drogach wodnych, nie zmieniają faktu, że eskalacja działań militarnych obu stron, następuje ze zdwojona siłą.
Co więcej, zniszczenie punktowo atakowanych celów, składów amunicji i paliw, siedzib sztabów dowodzenia i ośrodków wywiadowczych, nie sparaliżowało dotąd zdolności operacyjnych bojówek Huti. W Libanie z kolei, w reakcji na atak amerykańskiej basy w Iraku dronami (zginęło trzech amerykańskich żołnierzy, trzydziestu odniosło rany), uderzono z powietrza w obecne tam irańskie formacje Strażników Rewolucji Islamskiej. Jak deklaruje Iran – nie pozostanie to bez reakcji.
Sytuacja w samym Izraelu sprawia, że premier Netanjahu obawiając się utraty władzy, będzie nie tylko kontynuował wojnę, ale być może zechce rozszerzyć jej zasięg o kolejne terytoria. W grę wchodzi np. Liban. Pięciodniowa (kolejna), piąta już tura bliskowschodnia sekretarza Stanu USA Anthony Blinkena ma w zamyśle służyć stabilizowaniu sytuacji metodami politycznymi. Problem w tym, że najważniejszy sojusznik w regionie, którym pozostaje Izrael, jak dotąd jest na owe wezwania głuchy, a mówimy o państwie dysponującym zaawansowaną technologicznie bronią atomową!
We wtorek 6 lutego amerykański polityk spotkał się w Kairze z egipskim prezydentem Abd al-Fatahem as-Sissim w obecności ambasador USA w tym kraju Herrą Mustafą Gargą. Rozmowy dotyczyły możliwości kolejnego zawieszenia broni w Gazie i uwolnienia kolejnych z 250 zakładników, porwanych 7 października 2023 r.
Jeśli za miernik możliwych do realizacji szans uznać ceny ropy, to od wtorkowego ranka lekko rosły, a uczestnicy rynku czekali na ogłoszenie branżowego raportu API na temat zapasów ropy w USA. Baryłka ropy West Texas Intermediate z terminem dostawy w marcu na nowojorskiej NYMEX kosztowała 72,84 USD i rosła o 0,08 proc. Z kolei Brent na ICE z terminem dostawy w kwietniu kosztował 78,07 USD za baryłkę i zwyżkował o 0,10 proc. Oba benchmarki w poniedziałek 5 lutego zanotowały wzrost, po raz pierwszy od czterech sesji o blisko 1 proc. Kolejne etapy podroży Blinkena to: Izrael, Zachodni Brzeg Jordanu, Katar i Arabia Saudyjska. Zdaniem doradcy prezydenta ds. bezpieczeństwa narodowego Jake Sullivana, priorytetem obecnej podróży jest zwiększenie pomocy humanitarnej dla mieszkańców Strefy Gazy.
Palestyńczycy liczą, że wizyta amerykańskiego polityka doprowadzi do „jakiejś formy rozejmu”. Oferta zawieszenia broni, którą w ubiegłym tygodniu przedstawili Hamasowi egipscy i katarscy mediatorzy, czeka na odpowiedź bojowników oczekujących gwarancji, że trwająca od czterech miesięcy wojna się zakończy.
Sytuacja geopolityczna na Bliskim Wschodzie niepokoi inwestorów, również w kontekście informacji o kontynuowaniu przez Amerykanów punktowych ataków na cele Huti w Jemenie i powiązane z Iranem bojówki w Syrii i Iraku. Nie przypadkiem więc, zapasy ropy według Amerykańskiego Instytutu Paliw wzrosły w tygodniu o prawie 2,1 miliona baryłek. Oficjalne dane ogłosił we środę 7 lutego DoE – amerykański Departament Energii.
W dalszym planie wizyta Blinkena ma za cel „uniknięcie rozprzestrzeniania się konfliktu, a także dyskusję na temat powojennej przyszłości regionu”. Już treść oświadczenia Departamentu Stanu dowodzi, jak dalece realne są niebezpieczeństwa obecnej, napiętej sytuacji. Dyplomatyczny język mówi w tym zakresie wystarczająco wiele. Tarcia na linii Izrael-USA są faktem, czego dowodem może być nałożenie sankcji na czterech żydowskich przywódców społeczności osadników na Zachodnim Brzegu Jordanu. Powodem było podżeganie do wypędzania palestyńskich cywilów z ich domostw.
Przeczytaj także:
- Jak wyglądałby rozkład sił w III wojnie światowej?
- Dziewięć pojęć, które pomogą zrozumieć, co się dziś dzieje na Bliskim Wschodzie
Jakby tego było mało – Rosja, Chiny oraz Iran zapowiadają, że „dla zapewnienia bezpieczeństwa w regionie” przeprowadzą wspólne ćwiczenia morskie. Poinformował o tym dowódca irańskiej marynarki wojennej adm. Sharan Irani. Wymienione trzy kraje nie wykluczają, że do końca marca (termin planowanych manewrów), lista uczestników pozostanie otwarta. Na razie nie podano dokładnej lokalizacji, ale przed rokiem ćwiczenia w podobnej formule odbyły się na wodach Zatoki Omańskiej.
W roli obserwatorów udział zapowiadają Indie, RPA, Oman, Brazylia i Pakistan. Już taka konfiguracja (uzasadnienie szczegółowe wymagałoby osobnego opracowania), stanowi rodzaj „mieszanki wybuchowej” przy najmniejszym incydencje lub błędzie człowieka, czego wszak wykluczyć niepodobna. Dość wymienić spór Indii i Pakistanu o Kaszmir…, a mówimy o państwach z dostępem do własnych arsenałów atomowych.