Poświęciłem już kwestii postępu jeden tekst. Wydaje mi się jednak, że temat wymaga kontynuacji. Sam termin jakim jest „postęp” stał się swoistym wytrychem intelektualnym. Można odnieść wrażenie, że ktoś, kto uważa, że jest postępowy staje na stanowisku, że nie musi uzasadniać swoich poglądów. Ma poczucie, że niejako z definicji racja jest po jego stronie. Ten argument z „postępowości” buduje coś, co można nazwać presją psychiczną na interlokutora, który przecież postępowy nie jest. Mamy zatem do czynienia z fenomenem społecznym, ze zjawiskiem o konsekwencjach bardzo poważnych. Ta tzw. postępowość mebluje w ostatnich latach debatę publiczną także w Polsce. Jedni jej uczestnicy, piewcy postępu, uważają się za moralnie wyżej postawionych od swoich oponentów. Ich pozycja wynika z tego, że reprezentują postęp. Nie stoi za nią siła argumentu, te bowiem nie mają za sobą mocy przekonywania, są często niedorzeczne i sprzeczne z elementarnym doświadczeniem. Niemniej sam fakt postępowości ma nadawać im ewidentnie brakującej powagi. Co oczywiste, stawia to poziom debaty publicznej pod dużym znakiem zapytania.
Problem z tym tzw. postępem polega na tym, że jest on czymś, co w zasadzie nigdy nie doczeka się wypełnienia. To bowiem, co było postępowe 200 lat temu, dziś uważane jest za wstecznictwo. To co za postępowe uchodzi współcześnie, zapewne już niebawem będzie negowane i krytykowane przez przyszłych progresistów. W ten sposób postęp jest konsekwentny w swojej niekonsekwencji. To co głoszą jego zwolennicy już w momencie wypowiadania zapowiada swoją nieaktualność.
Ten sposób działania ma bardzo poważne skutki społeczne. Zarówno struktury państwa jak i relacje międzyludzkie ufundowane są bowiem na czymś zastanym, czymś co wynika z dziejów i doświadczeń kształtowanych przez wieki. Tymczasem dla postępowca przeszłość jest z definicji czymś, co należy odrzucić. Ten brak akceptacji dla zbiorowego doświadczenia kształtującego się w historii sprawia, że postępowcy są zdecydowanymi krytykami państwa i narodu. Zarówno państwo jak i naród są bowiem nośnikami tych zbiorowych doświadczeń, państwo jest bowiem formą funkcjonowania narodu. Postępowiec odrzuca jedno (naród), a zatem czuje także niechęć do drugiego (państwa). Czymś lepszym są dla niego jakieś ponadnarodowe struktury, takie, które funkcjonują krótko i nie za bardzo odwołać się mogą do jakiejś tradycji.
Logika postępu neguje zatem wspólnotę narodową i stawia na jakieś spontanicznie ukształtowane byty społeczne, których nie łączy już dziedzictwo historyczne. Są one tworami ad hoc, powstającymi doraźnie i pozbawionymi jakiegoś głębszego celu. Logika postępu nie lubi zatem państwa narodowego, jej zwolennicy chcą aby państwa narodowe zniknęły, aby zastąpiły je instytucje ponadnarodowe, przejmujące praktycznie wszystkie kompetencje utożsamiane dotąd z państwem. Kumulacja władzy w takich strukturach jest dla postępowców czymś godnym poparcia, nie widzą w tym większych zagrożeń. Nie dostrzegają obaw o to, że także w takich organizacjach najczęściej realizowany jest czyjś narodowy interes, może mniej jawnie, może w sposób bardziej zawoalowany. Niemniej jest. Dochodzi jednak do zjawiska idealizacji takich ponadnarodowych struktur, są one bowiem przez postępowców postrzegane jako wybawienie z łańcuchów państwa narodowego.
Takie zacietrzewienie zamazuje obraz i utrudnia realną ocenę sytuacji. Odrzucenie państwa narodowego jest czymś sprzecznym z podstawowym ludzkim doświadczenie, budzi naturalny opór i niezrozumienie. Nie oznacza to, że poszczególne narody nie powinny ze sobą współpracować, to jest dobre i nieuniknione. Postęp nie jest jednak żadnym uzasadnieniem dla anihilacji państwa jako takiego i zastąpienia go czymś, co w istocie trudno zdefiniować. Na kontynencie europejskim mamy do czynienia z wielowiekowym kształtowaniem się narodów i państw i nie wynikało to z jakiegoś spisku czy uprzednio wymyślonego planu. Działo się tak, bo taka jest ludzka natura, która przecież ujawnia się także w instytucjach życia społecznego. Postęp rozumiany jako coś z nią sprzecznego nie może ludzkości przynieść nic dobrego. Lepiej zatem trzymać się zdrowego rozsądku niż prawideł tzw. postępu. Zdecydowanie lepiej.