fbpx
14 lipca, 2025
Szukaj
Close this search box.

"Każdy rząd pozbawiony krytyki jest skazany na popełnianie błędów"

„Wyklęty powstań ludu ziemi…”

Maciej Małek
Maciej Małek

Nowy Świat 24 | Redakcja

Pochód pierwszomajowy w Krakowie, 1936 (Źródło: wikipedia.org)

Nie jest naszym zadaniem egzegeza histerycznych źródeł czy dziejów samego utworu, który bywał obowiązującym kanonem, także w naszych, słusznie minionych czasach. Jeśli jednak uznać, że ideologia, na której budowano nadzieje na lepszy los pracujących mas i biedoty wiejskiej wyrosła z ucisku, nierówności społecznych czy zwykłego wyzysku, to nie ulega wątpliwości, że dzisiejsza lewica w obliczu 1 maja, ma raczej powody do wstydu.

Pomijam tu polski fenomen, gdyż czasy, gdy tzw. Centralna Rada Związków Zawodowych stanowiła zaplecze i wsparcie PZPR, a jej kolejni szefowie w ówczesnym establishmencie z reguły reprezentowali tzw. partyjny beton, też już szczęśliwie minęły. Dzisiaj w naszym kraju tzw. lewica, zajmuje się głównie sobą.

Praca nie jest już na sztandarach

Jeśli bowiem dla upamiętnienia krwawego strajku w Chicago w roku 1886 na całym bez mała świecie, od roku 1890 odbywały się w dniu 1 maja obchody zwane „Świętem Pracy”, wydawałoby się, że hasła godziwej płacy i poprawy warunków pracy na stałe wpiszą się w kanon rozmaitych odłamów lewicowej myśli społecznej.

Otóż nic bardziej mylnego. Współcześnie bowiem tzw. ruchy progresywne, głównie w Kościele katolickim upatrują źródła swoich frustracji. Wypływają one z przekonania, że zwycięski marsz ku powszechnej szczęśliwości wiedzie przez np. czterodniowy tydzień pracy, podczas gdy (jak wiemy z Księgi Stworzenia) Stwórca odpoczywał dopiero siódmego dnia.

Owszem, niekiedy słyszymy, że kwestie socjalne pozostają w centrum uwagi inspirowanych lewicowo aktywistów, tyle że z reguły nie odnoszą się do warunków pracy, bądź wypoczynku, a eksperymentu mającego polegać na wypłacaniu tzw. dochodu rozporządzalnego w zamian za – tak, to nie pomyłka – powstrzymanie się od wszelkiej aktywności zawodowej.

Regulacja urodzeń i depopulacja

Czy ma to związek z depopulacją, to już raczej zadanie socjologa, ale coś na rzeczy z pewnością pozostaje, jeśli w ciągu narracyjnym (albo technologicznym, jakby to określił demiurg inżynierii społecznej) prawa kobiet definiujemy, jako prawa człowieka? Skoro zaś tak jest, to obowiązkowo w kontekście powszechnego dostępu do „aborcji na życzenie”, zwanej nie wiedzieć czemu „prawem reprodukcyjnym”.

Aha, jest jeszcze jedna kwestia stanowiąca przedmiot nieustannej troski lewicowych aktywistów. Wbrew ich usilnym staraniom, dzieci jednak się na tym ziemskim łez padole pojawiają i jeszcze nie wszystkie chcą zmieniać płeć, skarżyć rodziców do Rzecznika Praw Dziecka, czy uprawiać od najmłodszych lat miłość w jej zakazanych odmianach, gdzie kazirodztwo wpisuje się w kanon obowiązujących trendów.

Walka z Kościołem nie wymaga odwagi

Może zresztą sprzeciw wobec zastanego porządku to cecha lewicy, a Kościół jako jego emanacja, to naturalny wróg. No cóż, Jezus był synem cieśli, ale myliłby się ten, kto antropologicznie uzasadni stosunek lewicy do Kościoła. Nikt w zachodniej demokracji nie naruszy uczuć religijnych islamistów, bo to poza wszystkim wymaga odwagi, nie skrytykuje, czy choćby nie podejmie próby dialogu z reprezentantami judaizmu, w obawie przed zarzutem antysemityzmu, chociaż w tym przypadku mowa raczej o swoistym rozdwojeniu jaźni, jeśli wyrosły z tradycji Lutra jednoznacznie negatywny stosunek do Żydów (a nawet Romów), jakoś nie razi lewicowego poczucia estetyki.

Może więc agresja Rosji w Ukrainie sprawiła, że progresywne nurty przejrzą na oczy? Otóż – nie. Manifestacyjny sojusz tronu i ołtarza w wydaniu Wielkoruskiej odmiany Prawosławia, gdzie Patriarcha Moskiewski błogosławi udających się wprost z łagrów na front bandytów, jakoś nikogo nie razi…

Rzewne wspomnienia i tęsknoty do marzeń o utraconej potędze

W czasach PRL kiełbasa, piwo, kolorowe balony i pierwszomajowe festyny stanowiły okazję do wspólnych spotkań, chwili wytchnienia, a nawet miłego spędzenia czasu. Ceną był przemarsz ze szturmówką przed zgromadzonymi na tzw. trybunie honorowej notablami. Centralne obchody państwowego święta relacjonowała telewizja, a kolejne kolumny reprezentujące załogi warszawskich zakładów pracy anonsował dźwięczny głos aktora (notabene uważanego za głównego amanta filmowego PRL), znanego m.in. z Polskiej Kroniki Filmowej.

Nawet jednak jego dźwięczny głos nikogo nie uwiódł, co było potem – wszyscy aż nadto dobrze wiemy – Radom i Ursus, milicyjne ścieżki zdrowia, krótki karnawał Solidarności, wreszcie po moralnym i ekonomicznym kolapsie ustroju absurdu, bolesna niekiedy, lecz nieodzowna transformacja społeczno-ustrojowa, a wraz z nią powrót do normalności kulturowej i ekonomicznej.

Może więc nie ma dzisiaj naturalnej przestrzeni dla głoszenia haseł doby wczesnej fazy kapitalizmu? To już jednak nie nasze zmartwienie, lecz tych „lewicowców”, którzy pomimo jednoznacznie negatywnej odpowiedzi udzielanej przez wyborców w kolejnych wyborach, usiłują utrzymać się na powierzchni głównego nurtu polityki. Negacja, nihilizm, brak intelektualnej podbudowy, czy tylko atrakcyjnych i nośnych haseł, czynią dzisiaj lewicę anachronicznym świadectwem przebrzmiałych pieśni i czasów. A święto, którego hasłem przewodnim było niegdyś zawołanie „Pracy i chleba”, zdaje się nieuchronnie odchodzić w niebyt, podobnie jak formacja, która dzisiaj usiłuje się odwoływać do tej tradycji – no, chyba że mowa o najstarszych epigonach postkomunistycznej formacji (którą nie wiedzieć czemu) Włodzimierz Czarzasty zwie Nową Lewicą?!

Przeczytaj także:

NAJNOWSZE: