fbpx

"Każdy rząd pozbawiony krytyki jest skazany na popełnianie błędów"

17.2 C
Warszawa
niedziela, 15 września, 2024

"Każdy rząd pozbawiony krytyki jest skazany na popełnianie błędów"

Polska gospodarka pod niemiecką kopułą

Twierdzenie, że Unia Europejska jest areną starcia interesów gospodarczych poszczególnych państw, a programy unijne - w szczególności Zielony Ład - przejawem realizacji tych interesów, to nie wariactwo. To wyraz zdrowego rozsądku. Polityczny mainstream ukształtowany po ostatnich wyborach, albo tego nie rozumie, albo wprost sprzyja realizacji niemieckich interesów kosztem Polski.

Warto przeczytać

W połowie kwietnia premier Donald Tusk zapowiedział, że Polska będzie współpracowała przy tworzeniu systemu ESSI (European Sky Shield), znanego też jako europejska kopuła antyrakietowa. Szef rządu postanowił od razu „rozbroić” potencjalne wątpliwości mówiąc, że nie przeszkadza mu zupełnie, że inicjatorem projektu są Niemcy.

Tarcza prawie europejska

Projekt ten, ogłoszony przez kanclerza Scholza w sierpniu 2022 roku, stanowiłby konkurencję dla już istniejących narodowych i NATO-wskich programów antyrakietowych i siłą rzeczy premiowałby zbrojeniowy przemysł Niemiec kosztem podatników w krajach uczestniczących w tym programie. Oznaczałoby to preferencję dla zakupu technologii niemieckich w miejsce amerykańskich, czy brytyjskich, a także pominięcie interesu rodzimego przemysłu zbrojeniowego. Polskie pieniądze szłyby zatem na wzmocnienie niemieckiego przemysłu pod pretekstem obrony przed realnymi zagrożeniami.

Projekt ten ten miałby również reperkusje geopolityczne w postaci wypychania z sieci europejskiego bezpieczeństwa Amerykanów i Brytyjczyków, co leży w interesie mającej hegemoniczne zapędy polityki niemieckiej, ale niekoniecznie jest zgodne z polską racją stanu. Deklaracja premiera Tuska zyskuje na dobitności wobec faktu, że do ESSI nie chcą przystąpić tak ważne w Europie państwa jak Francja, Hiszpania, Włochy, Portugalia czy kraje bałkańskie. Projekt tak jednoznacznie wspierany przez polskiego premiera nie jest więc nawet ściśle  „europejski”, lecz po prostu niemiecki, a jego bezpośrednim skutkiem będzie drenaż finansów państw, które do niego przystąpią.

W tym szaleństwie jest metoda

W nieco podobny sposób polscy obywatele i konsumenci mają doświadczać dobrodziejstw Zielonego Ładu na drodze do lepszej i czystszej cywilizacji. Z końcem kwietnia rząd ogłosił, że jeszcze w tym roku przeznaczy 1,6 mld złotych na dopłaty do samochodów elektrycznych. Minister funduszy i rozwoju regionalnego Katarzyna Pełczyńska-Nałęcz z nieskrywaną satysfakcją ogłosiła, że przesiadanie się społeczeństwa z samochodów spalinowych na elektryczne nie będzie odbywało się pod karą (podatków za używanie spalinowych), lecz za zachętą. Czyli dopłatą do zakupu samochodu elektrycznego, nowego, ale też używanego. Dopłata wynosić ma około 30 tys. złotych, a może być nawet wyższa. Szkopuł w tym, że pod koniec zeszłego roku sam rząd niemiecki zrezygnował – i to niemal z dnia na dzień – z takiego programu dopłat w Niemczech. Jak opisywał „Auto Świat” przyczyną zaniechania dopłat był wyrok niemieckiego Trybunału Konstytucyjnego i powody budżetowe. Dopłaty ustały w momencie, kiedy i tak już istniał praktyczny zastój na rynku używanych samochodów elektrycznych, zalegających tysiącami sztuk w komisach. Niemieccy konsumenci po prostu nie byli zainteresowani zakupem takich pojazdów, a wycofanie zachęt finansowych tylko problem pogłębiło.

„Przeniesienie” programu dopłat do Polski jest więc typowym programem popytowym, który ma podreperować niemiecką sprzedaż niezbyt popularnych „elektryków”. Nie sposób dostrzec tu żadnego interesu polskiej gospodarki. Nie wpłynie to w żaden sposób na rozwój przemysłu, może jedynie zwiększyć konsumpcję produkcji przemysłu niemieckiego (w jakimś stopniu zapewne też chińskiego). I to nie w oparciu o preferencje konsumentów, lecz stymulowanie bodźcami finansowymi (w miejsce czysto fiskalnych restrykcji).

Pomysł na rewitalizację gospodarczą Niemiec i Francji

Taki jest zresztą sens całego Zielonego Ładu. Zdaniem Cezarego Bachańskiego, eksperta z Warsaw Enterprise Institute, który mówił o tym w programie Grzegorza Jankowskiego w Polsat News, Zielony Ład to nic innego jak wielki program popytowy mający na celu uruchomienie oszczędności bogatych Europejczyków i przeznaczenie ich na zakup nowych, wymaganych programami ekologicznymi, technologii i produktów. Ma on być również sposobem na rewitalizację gospodarczą Niemiec i Europy.

Na przykładzie wspomnianych aut elektrycznych widać jednak, że rynek przyjmuje to ze sceptycyzmem. Zielony Ład staje się zatem częścią całej zbiurokratyzowanej nakazowo-rozdzielczej machiny, jakim staje się system gospodarczy Unii Europejskiej. Efektem mają być koszty ponoszone przez polskich konsumentów i ratowanie wpływów przemysłu niemieckiego. To też, rzecz jasna, dla naszego dobra, bo skutkiem ma być przecież mniej emisji CO2.

„Terror praworządności” na Odrze

Zmniejszenie emisji dwutlenku węgla będzie również następstwem rezygnacji rządu polskiego z inwestycji w zagospodarowanie Odry. Program służący rewitalizacji Odry zostaje wygaszany na skutek nacisków ze strony polskich i niemieckich organizacji ekologicznych. Polski rząd tłumaczył się nawet przed ekologami dlaczego wstrzymywanie prac na Odrze idzie tak wolno. Przed miesiącem na stronach rządowych poinformowano, że prace w dorzeczu Wisły i Odry zostały zakończone, a infrastruktura hydrotechniczna i przeciwpowodziowa będzie utrzymywana we współpracy z Niemcami. Co zatem wstrzymano? Powstanie infrastruktury służącej przepustowości żeglugowej i przyciągającej inwestycje do Odry przygranicznej. Zamiast takich – szkodliwych, zdaniem aktywistów i części sądów inwestycji – powstać ma park narodowy i przywrócenie naturalnej roślinności.

W tej sprawie polska gospodarka przegrywa teoretycznie z interesami  środowiska naturalnego, wspartego wyrokami sądu, który przychylił się do skarg organizacji ekologicznych, domagających się „terroru praworządności” na Odrze. Poprzedni rząd nie wykonywał wyroku sądu administracyjnego, który powołując się na dyrektywę środowiskową, nakazał wstrzymanie prac. Po zmianie 13 grudnia, prace jednak trwały, w końcu jednak je zakończono poprzestając na bazowej ochronie przeciwpowodziowej. Były minister gospodarki morskiej i żeglugi śródlądowej w rządzie PiS Marek Gróbarczyk uznał to za realizację wytycznych niemieckiego kanclerza. Jeden z członków obecnego rządu już przed kilkoma miesiącami zapowiadał, że nie jest planowane kontynowania „polityki mocarstwowej” na Odrze. W ostateczności polski rząd uległ presji niemieckich władz i organizacji ekologicznych. Paradoks polega na tym, że Niemcy swoimi rzekami spławiają 200 mln ton towarów rocznie, a Polska…sto razy mniej.

CPK, atom i Trójmorze do kosza?

Z chwilą objęcia rządów przez nową ekipę los Centralnego Portu Komunikacyjnego wydawał się przesądzony, a filozofia wyrażona pytaniem „po co nam lotnisko w Polsce, skoro jest w Berlinie?”, miała być podstawą do decyzji o zamknięciu tej inwestycji mającej stanowić wyraz „gigantomanii” rządu Mateusza Morawieckiego. Okazało się jednak, że projekt ten cieszy się poparciem społecznym, także w elektoracie rządzącej koalicji. Likwidację zastąpiono więc „audytem”, a nowy szef CPK Maciej Lasek zapewnił, że prace nadal trwają. Nadal trwają też debaty o sensie i ostatecznej formie tej inwestycji, jej los ostatecznie nie jest więc pewny. Możliwe jest pozostawienie jakiegoś kadłubowego projektu zbliżonego koncepcyjnie do CPK, ale o znacznie mniejszej skali. Zanim powstanie hub transportowy w Polsce, prędzej możemy zobaczyć takowy w Austrii.

Atom opornie, Trójmorze tonie

Chociaż wprost nie zapowiedziano rezygnacji z budowy elektrowni atomowych w Polsce, nowy rząd już przesunął termin startu pierwszej z nich z roku 2033 na 2039, a nawet na 2040. Oddalanie tej perspektywy oznacza rosnące koszty energii, niższą konkurencyjność polskiej gospodarki z powodu mniejszej opłacalności produkcji i uzależnienie od źródeł energii z zewnątrz, co w ramach Unii Europejskiej oznacza oparcie się o źródła niemieckie. I znów stronę kosztową pokrywać będą Polacy ze swoich kieszeni, a inkasować wpływy będzie przemysł niemiecki. Niewykluczone nawet, że w przyszłości będzie to przedstawiane jako bardziej „patriotyczne” niż kupowanie od Chińczyków.

W niepamięć odchodzi również projekt Trójmorza, na rzecz zacieśniania związków Polski w ramach Ttrójkąta Weimarskiego. Trójmorze nie miało znaczenia jedynie geopolitycznego. Ściślejsza współpraca krajów tego grona mogła oznaczać pogłębioną wymianę gospodarczą i szanse na ekspansję polskiego biznesu. Mowa była o specjalnym funduszu i instytucjonalizacji tego projektu, o planach rozwijania w jego ramach technologii wodorowych. Nie trzeba dodawać, że Niemcy patrzyły na ten projekt ze sceptycyzmem.

Mitteleuropa po nowemu

Wskazywanie w debacie publicznej, że obecna polityka gospodarcza Unii Europejskiej jest grą o sumie zerowej, na której korzystać ma – kosztem m.in. Polski – niemiecka gospodarka, skazuje na porównania do Władysława Gomułki, oskarżenia o teorie spiskowe i obsesje antyniemieckie. Jednak zamiast szukać rzekomych niemieckich resentymentów warto rzetelnie przeanalizować, ile polska gospodarka zyskuje, a ile traci na takich decyzjach jak rewizja Krajowego Planu Odbudowy w zakresie dopłat do samochodów elektrycznych, rezygnacja z inwestycji na Odrze, ociąganie się z kontynuacją budowy Centralnego Portu Komunikacyjnego, czy opóźnianie prac nad budową elektrowni atomowej. W istocie, takie działania przyczyniają się do zahamowania rozwoju i obniżania konkurencyjności polskiej gospodarki. I wszystkie bezpośrednio przekładają się na krótko i średnioterminowe korzyści gospodarki niemieckiej.

Politykę obecnego rządu można streścić w słowach: wszystko co dobre dla Europy, dobre jest dla Polski. Wielu Polaków skłonnych jest z takim podejściem nawet się zgodzić, choć przewaga takich przekonań topnieje z każdym nowym unijnym pomysłem lub skutkiem jego wdrażania dla polskich obywateli i konsumentów. Jednocześnie maksyma ta przemilcza inną zasadę dominującą w Berlinie i Brukseli, bardziej podstawową. Mówiącą, że ”wszystko co dobre dla Niemic, dobre jest dla Europy”. Europejska gospodarka ma się rozwijać pod niemiecką kopułą, pod okiem niemieckiego rządu i w interesie niemieckiego państwa. Jest to efekt odejścia od zasad Jednolitego Rynku w Unii Europejskiej i prób ratowania niemieckiej pozycji gospodarczej w świecie metodami politycznymi.

Przeczytaj także:

Budzące zasłużony szacunek i podziw sukcesy niemieckiej gospodarki będące skutkiem wolnorynkowych reform Ludwiga Erharda pod koniec lat 40., zastąpione zostały drapieżnym, gospodarczym protekcjonizmem, który jest nieodrodnym krewnym niemieckiego imperializmu z początków XX wieku i później. Dziś polityka ta realizowana jest za pomocą programów i instytucji Unii Europejskiej środkami niemilitarnymi. Ale cel polityczny jest podobny – imperialna Miiteleuropa z centrum decyzyjnym w Berlinie i z krajami Europy Środkowo-Wschodniej, w tym Polską, w roli peryferii. I w taką politykę wpisują się decyzje polskiego rządu w ostatnich miesiącach.

Radosław Różycki

SourceRedakcja

Więcej artykułów