Politycy PiS mają bać się rozliczeń, a polskie społeczeństwo ma bać się wojny. W polityce wszystko jest po coś, jeśli polityk nie jest szaleńcem. A Donald Tusk szaleńcem na pewno nie jest.
Niemiecki wzorzec
Wpierw spójrzmy na Niemcy. Nie bez powodu. Tam, mainstreamowe partie – SPD (kanclerza Scholtza) i CDU (była partia Angeli Merkel), poparły prokuraturę w jej zamiarze zdelegalizowania Alternatywy dla Niemiec (AfD) – partii rosnącej tak mocno w sondażach, że mogłaby ona wygrać następne wybory parlamentarne nad Renem. W inwigilacji AfD, niemieckie służby i organy ścigania sięgnęły po cały arsenał narzędzi (od podsłuchów, przez prześwietlanie kont bankowych, po infiltrację skrzynek mailowych i komunikatorów). Zaś czołowe media, uczyniły z AfD wroga publicznego nr 1. Oczywiście, politycy AfD mają sporo za uszami: powiązaniami z Chinami, flirt neonazistowski, ciepło myślą o rewizji granic i Putinie. Jednak nasuwa się jedno pytanie: czy Ci, którzy rozpoczęli wobec AfD festiwal czarownic, nie mają aby więcej grzechów na sumieniu? Weźmy choćby prorosyjskość. Przecież wystarczy wspomnieć troje ostatnich kanclerzy Niemiec (Schröder, Merkel, Scholtz), którzy z Moskwą budowali systemowy – wart miliardy dolarów – deal gospodarczy z takimi symbolami jak: Gazprom, Nord Stream 1 i Nord Stream 2. Sama premier Meklemburgii, Manuela Schwesig i historia jej gazpromowej fundacji, przykryłaby czapką wszystkie prorosyjskie nitki polityków Alternatywy dla Niemiec. No, ale ona jest z SPD, a nie z AfD. Nasuwa się już Państwu pewna analogia?
Polskie naśladownictwo
„Wyobrażam sobie wniosek o delegalizację PiS-u”. Borysowi Budce słowa te ostatnio nie wyrwały się ot tak, w jakimś ferworze emocjonalnej dyskusji. Są zapowiedzią zaplanowanej strategii obranej przez obóz rządzący. Bo gdyby dziś, ktoś założył się o milion złotych, że głównym celem Donalda Tuska w polityce krajowej jest delegalizacja Prawa i Sprawiedliwości, to jutro by ten milion wygrał. Zauważmy gradacyjną narrację, zwłaszcza polityków KO. W jesiennej kampanii wyborczej PiS to byli „złodzieje”, teraz pojawia się już „zorganizowana grupa przestępcza”, a co będzie następne? Tak, zgadliście Państwo – formalna próba delegalizacji partii Jarosława Kaczyńskiego. I podobnie jak u naszych zachodnich sąsiadów w przypadku AfD, w Polsce również mainstreamowe media – od TVN-u, przez Gazetę Wyborczą, po świeżo przejętą telewizję publiczną – żarliwie robią wszystko, albo nawet więcej niż politycy koalicji 13 grudnia, by PiS stał się wrogiem publicznym nr 1.
Teatr dla gawiedzi
Dziś już widać, że w realizację głównego celu Tuska zaangażowany jest niemal cały aparat państwa polskiego. Oto nowy prokurator krajowy bez mrugnięcia okiem zapowiada publicznie, że jego najważniejszym zadaniem będzie nie sprawne i skuteczne funkcjonowanie śledczych, a wyjaśnienie „afer” z lat 2016-2023 z udziałem polityków, opisywanych przez media. Szef kontrwywiadu wojskowego miast zajmować się największymi (bo przyfrontowymi) wyzwaniami dla swojej służby od ponad 30 lat, będzie przez najbliższe miesiące na poważnie uczestniczył w cyrku Tuska, by „udowodnić”, że Antoni Macierewicz to marionetka Kremla. A minister finansów nie ma czasu, by zajmować się dziurą VAT-owską, która dziwnym trafem powróciła wraz z nowym rządem KO, bo przecież zbiera „kwity” na szefa banku centralnego. Trzy parlamentarne komisje śledcze, komisja rządowa, wnioski do Trybunału Stanu w sprawie prezesa NBP, szefa KRRiTV, za chwile zapewne także w sprawie Jarosława Kaczyńskiego i Mateusza Morawieckiego. Członkowie rządu (z premierem na czele) zajmujący się bardziej PiS-em niż rządzeniem krajem – to wszystko jest grą. Grą mającą na celu…wiecie już co. A że jest to teatr dla gawiedzi niech świadczy przykład „grillowania” Adama Glapińskiego. Najkrócej jak można – 15 milionów Polaków na kredycie (hipotecznym, konsumenckim, w koncie osobistym, czy firmowym i inwestycyjnym) powinno szefa NBP całować po rękach, że w czasach galopującej w całej Europie inflacji, raty kredytów w Polsce wzrosły o 30 procent, a nie o 300 procent. Bo warto wiedzieć, że uczniowie Balcerowicza uważają, że stopy procentowe powinny być powyżej wskaźnika inflacji. Odsyłam do stanowiska prof. Joanny Tyrowicz, która na każdej Radzie Polityki Pieniężnej postulowała zwiększanie stóp procentowych. Wyobrażacie sobie Państwo spłacać miesięczną ratę kredytu w wysokości np. nie 3 tysięcy złotych, a 9 tysięcy złotych? Słowem, gdyby NBP był kontrolowany przez podręcznikowych liberałów, mielibyśmy dziś masowe bankructwa, masowe bezrobocie i ręce pełne roboty dla komorników wyrzucających tysiące rodzin z ich wymarzonego „M”. Ale, że Polacy tego nie doświadczyli, to i nie doceniają.
Hegel w praktyce
Znana heglowska zasada „jeśli teoria nie zgadza się z faktami, tym gorzej dla faktów”, znajduje swoje zastosowanie w praktyce. W Polsce zwłaszcza znajduje. Otóż, trzy sejmowe komisje śledcze, które miały być niczym bomba atomowa zrzucona na 8-letnie rządy PiSu, okazały się co najwyżej odpustowym kapiszonem. Pegasus, wizy, wybory kopertowe, przynoszą więcej śmiechu niż powagi. Jako, że życie nie znosi próżni, politycy KO natychmiast odpalili kolejną narrację. Prorosyjskość PiS-u. Ogólna zasada propagandy obecnego obozu władzy jest prosta: Donald Tusk krzesze iskrę, a jego podwładni na wyścigi dorzucają grube konary, żeby ogień sięgnął nieba. Różnica między nimi jest taka, że Tusk robi to absolutnie cynicznie, a jego akolici na poważnie i z przekonaniem godnym członków charyzmatycznej sekty. Tym razem, było tak samo. Tusk: „Wpływy rosyjskie i białoruski na rządy Zjednoczonej Prawicy nie podlegają dyskusji.” Minęło kilka dni…Budka o rządach PiS-u: „Nigdy w historii nie było tak prorosyjskiej polityki”. Tyle tylko, że podobnie jak w przypadku wojny SPD/CDU kontra AfD, w sprawie prorosyjskości, to dzisiejszy obóz władzy w Polsce ma zdecydowanie z czego się tłumaczyć, a nie jego poprzednicy. Można przecież zadać kilka pytań: kto chciał podpisać kontrakt z Gazpromem do 2037 roku, a kto kontrakt z Gazpromem zakończył? Kto mówił, że nie potrzebujemy norweskiego gazu, bo mamy ważne kontrakty z Rosją, a kto wybudował gazociąg Baltic Pipe? Kto widział Rosję w NATO, a kto zbudował wschodnią flankę NATO? No i bardziej populistycznie (przepraszamy): kto ma więcej zdjęć z Putinem? Tusk, czy Jarosław Kaczyński i Morawiecki razem wzięci? Dla każdego, kto zachował nawet resztki zdrowego rozsądku, rozpętana kampania o prorosyjskości PiS-u jest obrazą ludzkiej inteligencji. Ale niestety, jest też czymś więcej – osłabianiem państwa polskiego w momencie geopolitycznych napięć wokół naszego kraju, jakich nie doświadczyliśmy od dekad. Polaryzacja zamiast Wspólnoty – w chwili zbiorowej przecież Próby – to pavulon wstrzyknięty społecznej odporności.
Tu bezlitosny, tam uległy
Donald Tusk ma pewną cechę, która byłaby jedynie tragikomiczna, gdyby nie dotyczyła premiera jednego z największych krajów UE. W Polsce jest bezlitosny, w Europie jest uległy. Wtórną rzeczą jest, czy ta sytuacja wynika z zobowiązań Donalda Tuska wobec kilku europejskich decydentów, z kompleksów wobec mitycznego Zachodu, czy z braku wiary obecnego szefa rządu w aspiracje Polaków i potencjał Polski. Ważne są konsekwencje i strategia, jaką dziś przyjął lider koalicji rządowej. Pozwólcie, że przez chwilę dygresyjnie i porównawczo spojrzymy na Czechy. Naszego sąsiada i kraj cztery razy mniejszy niż Polska. Cztery razy mniejszy! Otóż, Czechy w ramach swoich państwowych inwestycji strategicznych planują wydobycie litu (mają 3% światowych zasobów tego „białego złota”), produkcję mikrochipów, rozwój energetyki jądrowej i rozbudowę transportu kolejowego. A my?! Pokażcie mi Państwo jakąkolwiek politykę rozwojową nowego rządu. Jakie są planowane inwestycje strategiczne, które zapewnią lepszą przyszłość naszą i naszych dzieci?
Pieczarki zamiast CPK
I tu dochodzimy do sedna. Histeria wojenna wywołana przez Donalda Tuska służy m.in. temu, żeby Polska skapitulowała z ambitnej polityki rozwojowej. Sprzyja temu oczywiście kampania europejska. Co dzisiaj słyszymy w ramach narracji rządowej? Jeśli nie chcesz wojny, idź na wybory. Nie chcesz Ruska, głosuj na Tuska. W Moskwie są już plany zamachu na polskiego premiera, itp., itd. A jednocześnie, każdego tygodnia dowiadujemy się o rezygnacji z kolejnych inwestycji rozwojowych. CPK? Po co nam 20 mld złotych rocznie z przewozów cargo, czyli ceł i VAT-u? Gigantomania. Szprychy szybkiej kolei łączące każdy kraniec Polski z centrum kraju w ciągu 3 godzin? Megalomania. Żegluga śródlądowa Odrą? Dajmy spokój, niech się rozwija na Renie, Łabie i Wezerze. Port kontenerowy w Świnoujściu, mogący konkurować z niemieckimi? Lepiej posłuchać ekologów zza Odry. Utworzymy parki narodowe. Energia z atomu? Najpierw wiatraki. Po co nam Intel, skoro mamy palety drewniane, pieczarki i jabłka? Własny samochód elektryczny? E, tam – lepszy jest program dopłat do zakupu używanych elektryków zalegających niemieckie komisy (swoją drogą, najgłupiej wydane 1,6 mld zł w historii funduszy unijnych).
Samoobrona przy KO to zakonnica
Usprawiedliwieniem dla wszystkich zaciągniętych hamulców rozwojowych ma być obronność oraz europejska polityka klimatyczna. To wynika wprost z sygnałów wysyłanych przez nowy rząd do Brukseli. Problem w tym, że grzebiemy wszystko to, co własne, rozwojowe i zapewniające dobrobyt na pokolenia. Ale czego się spodziewać, jeśli na czele ministerstwa rozwoju i technologii, Donald Tusk stawia człowieka, który nie zna żadnego języka obcego, zarabiał przez całe życie na polityce, a jedyną jego „cywilną” pracą była posada wicedyrektora ośrodka ruchu drogowego w Pile? Można sarkastycznie napisać: drżyj amerykańska Dolino Krzemowa, drżyjcie japońscy inżynierowie, nadciąga Polska na miarę XXII wieku! Jeśli dziś widzicie coraz więcej informacji o zwolnieniach grupowych w Polsce, to wiedzcie, że to wypadkowa decyzji analityków i inwestorów zagranicznych, którzy widzą powrót Polski do ligi gospodarczych kelnerów. W wywiadzie dla Nowego Świata 24, generał Roman Polko powiedział ostatnio: „Opamiętajcie się! Przestańcie straszyć społeczeństwo. Żadnej obronności nie zbuduje się w społeczeństwie, które jest nieustannie przerażone.” Można te słowa parafrazować na kwestie rozwojowe: „Opamiętajcie się! Przestańcie straszyć społeczeństwo. Żadnej polityki rozwojowej nie zbuduje w państwie, w którym społeczeństwo jest nieustannie przerażone”. A zdaniem obecnie rządzących, społeczeństwo ma być przerażone. Przerażone i podzielone. To pozwala partii rządzącej (europejsko uśmiechniętej!) nie mieć żadnego programu na najważniejsze wybory europejskie od 20 lat. To pozwala pod hasłem europejskości przestać być wkrótce gospodarzem we własnym kraju. Temu służy strategia polityczna obecnej ekipy, która z polaryzacji społecznej uczyniła wehikuł sondażowego poparcia, a z podnoszenia temperatury kłótni politycznej – gwarancję swoich rządów bez kłopotliwych pytań. W awanturze i psuciu jakości debaty publicznej w Polsce, Samoobrona jawi się przy Koalicji Obywatelskiej niczym rozmodlona zakonnica.
Czy wyborcy mogą tu coś zmienić? Mogą. Ale przy tak silnej polaryzacji i podsycaniu polityki plemiennej, dopóki ludzie nie odczują potężnego uderzenia w swoje portfele, albo uderzenia w poczucie bezpieczeństwa swoich rodzin, to Donald Tusk może nawet orła białego zastąpić orłem czarnym w godle Polski. Spadnie mu chwilowo jakieś 3% poparcia. Problem w tym, że w ciągu najbliższego roku zapadną decyzje nieodwracalne – zarówno w Warszawie o Polsce, jak i w Brukseli o Polsce.
Redakcja