fbpx

"Każdy rząd pozbawiony krytyki jest skazany na popełnianie błędów"

6.6 C
Warszawa
niedziela, 13 października, 2024

"Każdy rząd pozbawiony krytyki jest skazany na popełnianie błędów"

Francuska lewica zmyśla historię

Francuska lewica lubi powoływać się na historię swego ruchu i kraju. Robi to jednak w sposób nieudolny, wykazując poważne braki w edukacji – przekonuje „Le Figaro”.

Warto przeczytać

We Francji odbyły się wybory parlamentarne. Tymczasem francuscy politycy, jakby nie potrafiąc wypracować żadnego składnego i realnego planu na przyszłość, zwracają się ku przeszłości – i próbują ją przepisywać tak, by bardziej pasowała do ich propagandy lub wizerunku.

Na przykład socjalistyczna lewica i ekolodzy postanowili się „przebrandowić” i nazwać Nowym Frontem Ludowym. W istocie jednak są oni bardzo odlegli od pierwotnego francuskiego Frontu Ludowego z 1936 r. Był to sojusz SFIO i Radykalnych Socjalistów, początkowo wspierany jeszcze przez Partię Komunistyczną, która nie była jednak częścią ówczesnego rządu. Sojusz ten był wspierany przede wszystkim przez klasę robotniczą, dla której wywalczył prawa socjalne (np. piętnaście dni płatnego urlopu).

Tymczasem w dzisiejszej Francji ponad połowa klasy robotniczej (54 proc.) głosuje na Zjednoczenie Narodowe (Rassemblement National), a nie na lewicę – przynajmniej tak było w ostatnich wyborach europejskich. Zresztą część francuskiej lewicy skupiła się nie na klasie robotniczej, ale różnych „mniejszościach”. Tymczasem Front Ludowy w 1936 r. nie zwracał się do części narodu francuskiego, ale jego całości.

Warto przy okazji wspomnieć, że za czasów rządu Frontu Ludowego przepisy imigracyjne były znacznie ostrzejsze (na podstawie dekretu z mocą ustawy z 1938 r. przewodniczącego Rady Radykalnej, Daladiera).

Jeden z liderów francuskiej lewicy, Jean-Luc Mélenchon, powiedział: „Kiedy Léon Blum został szefem rządu w 1936 r., nie mógł się równać z Manuelem Bompardem, Mathilde Panot czy Clémence Guetté”. Jest to jednak przykład niezrozumienia przywódcy SFIO z lat 20. i 30. XX wieku, bo był to człowiek co prawda znienawidzony przez ówczesnych antysemitów (takich jak Henri Béraud), ale jednocześnie głęboko antysekciarski. Blum próbował się dogadywać tak samo z Poincaré, jak i z Tardieu. Był przy tym pewien swoich przekonań i otwarty na innych, bardzo uprzejmy i wrażliwy. Widział Francję jako całość – choć dość długo mylił się co do natury nazizmu. Klasa robotnicza kochała go i podziwiała, jednocześnie dużo mu zawdzięczając.

„Mamy doświadczenie parlamentarne, którego nie miał Léon Blum” – zapewniała niedawno inna liderka francuskiej lewicy, pani Mathilde Panot. Nic bardziej mylnego, bo kiedy Blum został przewodniczącym Rady w 1936 r., był członkiem parlamentu i przywódcą SFIO od… roku 1919. Nie pierwszy raz Panot próbowała reinterpretować historię po swojemu, bo niedawno skrytykowała też pewną przedstawicielkę republikanów za wykorzystywanie symbolu krzyża lotaryńskiego, który według Panot jest symbolem religijnym. Tymczasem krzyż lotaryński już od 1940 r. funkcjonuje jako symbol Wolnej Francji i jako taki nie ma religijnych konotacji. Czy to wynik indywidualnej ignorancji, czy dowód upadku francuskiej edukacji en masse?

To obsesyjne powoływanie się na historię widać też we francuskich mediach, ilekroć pojawia się w nich temat wojny rosyjsko-ukraińskiej. Zawsze ktoś powołuje się na „układy monachijskie” z września 1938 r., próbując wykazać jakąś symetrię między obecnymi działaniami Putina a aktywnością Hitlera pod koniec lat 30. XX wieku. Takiej symetrii oczywiście nie ma, bo Hitlerowi pokonanie Francji (uchodzącej wtedy za przodującą światową potęgę zbrojną) zajęło trzy tygodnie, podczas gdy Putin próbuje stłamsić Ukrainę (zaledwie pięćdziesiątą gospodarkę świata!) już dwa i pół roku.

Ale o Monachium mówiło się zawsze, wykazując najbardziej absurdalne rzekome podobieństwa – w 1954 r. w kontekście Indochin, w 1956 r. w kontekście Suezu, w 1960 r. w kontekście Algierii, w 2003 r. kontekście Iraku itd. Te zestawienia nie mają jednak wartości historycznej, pokazują tylko, jak łatwo przychodzi nam odrzucanie realnych kryzysów współczesnego świata, gdy możemy szybko odnaleźć (choćby chybione!) odniesienie do przeszłości.

Ta powierzchowna znajomość historii w zestawieniu z modą na jej przywoływanie często widoczna jest w praktyce stosowania obelg – chcąc zdyskredytować przeciwnika politycznego, nazywa się go nazistą, faszystą, we Francji jeszcze petainistą itp. Ciekawe, czy ludzie, którzy dziś tak chętnie szafują tymi określeniami, staliby po właściwej stronie historii te 85 lat temu. Trudno mieć pewność, prawda? Cóż, oni ją mają… Co dziwne, bo przecież we Francji ruch oporu stanowił niewielki odsetek społeczeństwa, tymczasem wbrew statystycznym szansom – każdy polityk, dziennikarz, komentator, w ogóle każdy wypowiadający się publicznie, uważa, że do tego ruchu by należał, gdyby tylko przyszło mu żyć w tych niefortunnych czasach. Jest to tym mniej prawdopodobne, biorąc pod uwagę, że ruch oporu raczej nie składał się z elit politycznych czy rozrywkowych tamtego świata.

Przeczytaj także:

Natura ludzka jest niezmienna, więc historia faktycznie lubi się powtarzać. Dlatego powinniśmy interesować się historią, by lepiej zrozumieć teraźniejszość i móc precyzyjniej przewidywać przyszłość. Nie znaczy to jednak, że możemy nadużywać słabo opanowanej wiedzy historycznej do przepisywania przeszłości na odpowiadający nam sposób. Dzisiejsza rzeczywistość – z mediami cyfrowymi, nowoczesnymi technologiami, eksplozją demograficzną, globalizacją itp. – nie ma wcale tak dużo wspólnego z latami 30. XX wieku. Tym bardziej nie ma sensu uzupełniać luki we własnej wiedzy zmyśleniami nieprzystającymi do faktów.

SourceLe Figaro

Więcej artykułów

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Wpisz komentarz!
Wpisz imię