Jeśli spojrzymy na rozkład głosów w drugiej turze francuskich wyborów parlamentarnych, zobaczymy, że największe poparcie społeczeństwa miało Zjednoczenie Narodowe Marine Le Pen i Jordana Bardelli – aż 8,7 mln głosów. Jeśli dodamy do tego 1,3 mln głosów oddanych na Republikanów Erica Ciottiego, którzy popierali Zjednoczenie Narodowe, francuska prawica zdobyła łącznie ponad 10 mln głosów. Nie przekłada się to jednak na większość mandatów. 8,7 mln głosów Zjednoczenia Narodowego daje im tylko 88 mandatów, tymczasem 7 mln głosów ultralewicy przełoży się na 146 mandatów. Jeszcze więcej, bo 148 mandatów dostanie partia Macrona, która w wyborach zdobyła tylko 6,3 mln głosów.
To wyniki drugiej tury, jeśli do tego dodamy mandaty rozstrzygnięte w pierwszej turze, wyniki będą następujące: najwięcej mandatów (178) zdobył lewicowy Nowy Front Ludowy Jean-Luca Mélenchona. Po nim ze 150 mandatami uplasowało się ugrupowanie Macrona, 143 mandaty przypadają prawicowemu Zjednoczeniu Narodowemu Le Pen, a 39 mandatów zgarniają centroprawicowi Republikanie. Do tego jeszcze kilka mniejszych ugrupowań, które nie będą miały zbyt dużego znaczenia.
Wygląda zatem na to, że partia, która w drugiej turze zdobyła najwięcej głosów, będzie dopiero trzecią partią pod względem reprezentacji parlamentarnej. To zniekształcenie jest winą hiperwiększościowego modelu francuskiego systemu wyborczego. Działa on tak, że w jednym okręgu wyborczym przyznaje tylko jeden mandat, przez co dwóch (lub więcej) kandydatów, którzy nie zdobyli większości głosów w pierwszej turze, może skoncentrować głosy, żeby wygrać w drugiej. I tak właśnie się stało, choć jak zwykle wielu komentatorów przestrzegało przed takim obrotem spraw.
Jeśli spojrzymy na szczegółowy rozkład głosów, zauważymy, że w wielu okręgach różnica wynosiła kilkaset głosów i nawet niewielkie zmiany mogłyby doprowadzić do zupełnie innego składu francuskiego parlamentu.
Nasuwa to kilka wniosków. Po pierwsze: Macron rozpisał wcześniejsze wybory parlamentarne, żeby podciąć skrzydła Zjednoczeniu Narodowemu po udanych eurowyborach. To się nie do końca udało, natomiast udało się zdenerwować całą Francję, a przynajmniej tę większość, która przegrała – choć była większością.
Druga sprawa – Macron na wcześniejszych wyborach chciał się umocnić, ale to też się nie powiodło. Kiedy Mélenchon dowiedział się o wygranej (to znaczy „wygranej”), nie zaczął od krytyki Le Pen, tylko od prośby skierowanej do Macrona, by powierzył Nowemu Frontowi Ludowemu zadanie utworzenia nowego rządu.
Po trzecie: Macron się mylił w założeniach swojej taktyki. Chciał w drugiej turze zwiększyć poparcie, zgarniając lewicowy elektorat wystraszony faszyzującą prawicą. Tymczasem stało się odwrotnie – to jego elektorat odpłynął w stronę skrajnej lewicy.
Teraz – to czwarty wniosek – Macron oddał parlament w ręce skrajnej lewicy. I jakby tego było mało, to za jego sprawą będzie ona postrzegana jako trzymająca faszyzm w ryzach – czyli zbierze te zasługi, które Macron chciał przypisać sobie.
Po piąte zauważmy, że w porównaniu z poprzednimi wyborami parlamentarnymi we Francji Zjednoczenie Narodowe zdobyło o sześć mln głosów i 60 mandatów więcej, stając się najszybciej rosnącą siłą polityczną w tym kraju.
Jeśli więc – po szóste – Macron chciał uspokoić francuski krajobraz polityczny, to nie mogło mu pójść gorzej. Parlament podzielony został na trzy grupy, z których żadna nie ma większości, a które bardzo się od siebie różnią. Przy takim układzie rządzenie państwem będzie bardzo trudne.
Zupełnie odrębną kwestią jest stronnicza ślepota francuskich mediów, które Zjednoczenie Narodowe określają jako ekstremistyczne, tymczasem nie dostrzegają ekstremizmu po stronie Frontu Ludowego.
Ważniejszym pytaniem pozostaje jednak to: co tak naprawdę ma łączyć macronistów, socjalistów, komunistów, islamistów i innych polityków z ugrupowań, które wspólnie startowały w tych wyborach z list Macrona? Jeśli spojrzymy na ich indywidualne programy, to dostrzeżemy tam wiele różnic, sprzeczności – i to zupełnie obiektywnych, dotyczących wielu kwestii.
Przeczytaj także:
- Macron, bojąc się Le Pen, stał się proukraiński
- Prywatne: Francja/ Biden: doszedłem z Macronem do porozumienia w sprawie zamrożonych rosyjskich aktywów
A może to niewłaściwe ujęcie? Może tradycyjne podziały na lewicę (miękką i twardą), prawicę, kapitalizm, socjalizm i tym podobne są już nieaktualne. Dziś bardziej sprawdzałoby się rozróżnienie na zwolenników globalizmu i zwolenników suwerenności narodowej. Jeśli tak podejść do sprawy, francuskie porozumienie ma sens – ponieważ zarówno macroniści, jak i liberałowie, socjaliści, islamofile, komuniści i różnego rodzaju postępowcy zgadzają się zasadniczo w jednej kwestii: odrzucenia narodowych preferencji.
Francuskie wybory pokazały nam więc wiele rzeczy, ale najważniejszą jest nowa linia podziału: globalizm kontra suwerenność. Między tym będziemy teraz wybierać.