Lista przewinień torysów jest długa: machina rządowa wymknęła im się spod kontroli, miliony ludzi pobierają zasiłek, społeczeństwo własności nagle przestało ich interesować, wprowadzili nowe podatki i regulacje, udali, że problem wyżu demograficznego nie istnieje, a usługi publiczne i infrastruktura są w ruinie. Nie zgodzili się na przekazanie gruntów pod budowę nowych mieszkań. Popadli w skrajny ekologizm, zafiksowali się na bezemisyjności, a jednocześnie odmówili budowy elektrowni jądrowych i infrastruktury potrzebnej, by przeciwdziałać awariom zasilania. Zmniejszyli liczbę żołnierzy, nie rozbudowali wystarczająco infrastruktury więziennej, zdekryminalizowali sporo przestępstw przeciwko mieniu, doprowadzili do upadku sądownictwa, przymykali oko na nieudolność policji. Zgodzili się na radykalne działania wprowadzane pod etykietą gender – aż po operacje na dzieciach i dopiero kilku ministrów wspieranych przez feministki zmusiło ich do wycofania się z tego krzywdzącego absurdu. Dali zielone światło dla ideologii woke, co wprowadziło w Wielkiej Brytanii elementy cancel culture (kultury anulowania) oraz demonizowania wartości konserwatywnych. Zgodzili się na poziom imigracji, który daleko odbiegał od ich przedwyborczych deklaracji, jednocześnie blokując budowę nowych mieszkań i infrastruktury, które umożliwiałyby przyjęcie takiej ilości nowych mieszkańców.
Byli przekonani, że brytyjski model integracji znów się sprawdzi, tymczasem islamizm, antysemityzm oraz różnego rodzaju sekciarstwa i ekstremizmy się nasiliły. Chcieli dofinansować opiekę zdrowotną, ale wyszły tylko olbrzymie kolejki, mała wydajność i następne skandale. Udali, że lockdown nie miał miejsca, kompletnie o nim zapomnieli i niczego nie nauczyli się z pandemii i zapaści ekonomicznej (inflacji, wzroście zadłużenia, rosnącego bezrobocia), jaką po sobie zostawiła.
Oczywiście zdarzali się konserwatywni ministrowie, którzy byli uczciwi i szczerzy w swoich działaniach, ale dla zbyt wielu polityka była tylko środkiem do dbania o własne interesy albo zdobycia statusu. Ci drudzy przeważali, promowani przez partię, prezentując zadziwiające połączenie niekompetencji i beztroski. Momentami trudno było nam uwierzyć, jak mogą być tak z siebie zadowoleni.
Prywatnie niektórzy torysi odcinali się od innych działaczy, snobistycznie określając ich „czubkami”. Ale ci sami ludzie przymykali oczy, kiedy nakładano kolejne podatki czy atakowano własność prywatną. Im zależało tylko na tym, by pokazać się na wystawnych przyjęciach. Choć torysami byli głównie z nazwy, ubzdurali sobie, że daje im to monopol na prawicowy elektorat, nigdy więc nie traktowali Nigela Farage’a poważnie.
Torysi w ostatnich czasach oddalili się mocno od swoich ideologicznych źródeł – niewielu już interesuje się dziełami konserwatystów czy klasyków liberalizmu, od Burke’a i Oakeshotta po Hayeka i Nozicka. Niewiedza na temat teorii ekonomicznej – szczególnie w zakresie podejścia prorynkowego powszechnego, wśród centroprawicowych rządów – wydaje się obecnie powszechna. Stąd wiele kompromitacji w mediach – politycy nie potrafią na przykład wymienić ulubionej książki konserwatywnego autora. Jeden z byłych ministrów postawiony w takiej sytuacji wymienił nawet… podręcznik HR!
W obliczu takiej ignorancji mniej dziwi, że ludzie ci, podając się za prawicowców, gdy dojdą do władzy, zachowują się jak socjaldemokraci. Ulegali więc nominalnie neutralnym, ale tak naprawdę lewicowym aparatczykom, takim jak Torsten Bell z Resolution Foundation, Chris Stark z Komitetu ds. Zmian Klimatu czy Sir Patrick Vallance, były główny doradca naukowy. Pierwszy z nich został teraz posłem z ramienia Partii Pracy, drugi liderem grupy zadaniowej Starmera ds. czystej energii, trzeci ministrem w rządzie Partii Pracy. To tyle, jeśli chodzi o wierność ideałom.
Rządy Margaret Thatcher stanowiły fuzję konserwatyzmu z klasycznym liberalizmem. William Buckley definiował konserwatystę jako kogoś, „kto stoi w opozycji do historii, krzycząc: Stop!”. Jeśli przyjąć to za wyznacznik, torysi w latach 2010-24 wcale nie byli konserwatystami. Milton Friedman z kolei zdefiniował libertarianina jako kogoś, kto wierzy, że „społeczeństwo, które przedkłada równość nad wolność, nie będzie miało ani równości, ani wolności”. Jeśli przyjąć taką definicję, to torysi przez ostatnie 14 lat nie byli również libertarianami. Czym zatem byli?
Za tę nieokreśloność winę ponosi każdy premier z ramienia torysów, który rządził od 2010 r. Ponoszą oni wspólną odpowiedzialność za brak dziedzictwa partii – poza samym Brexitem. I choć tak wygląda sytuacja, nie widać po stronie tych polityków żadnej skruchy, wydaje się, że nie rozumieją nawet, co zrobili z Wielką Brytanią (albo raczej czego nie zrobili, nim oddali władzę).
Czy zatem torysi mogą się odrodzić i ponownie sięgnąć po władzę? Tak, pod warunkiem że dojdzie do zjednoczenia brytyjskiej prawicy. Prawica musi być wspólnym domem dla wielu różnych idei, które da się jednak pogodzić, wpisać w parametry centroprawicy. Nie można tam upychać zwolenników wyższych podatków, ideologii gender czy woke, łagodzenia prawa czy przymykania oka na islamski terroryzm. Torysi muszą raz jeszcze opowiedzieć się – i to opowiedzieć zdecydowanie, stanowczo – za zmniejszeniem imigracji oraz łagodniejszym wprowadzaniem zeroemisyjności. W nowej koalicji niewielu torysów znajdzie swoje miejsce – i dobrze, powinni z niej wyjść jak najszybciej, bo nie ma na prawicy miejsca dla takich kompromisów.
Wielu sympatyków torysów, widząc, co dzieje się z partią, zdecydowało się nie pójść na wybory, albo nawet udzielić poparcia partiom lewicowym. Więc nawet jeśli uda się połączyć głosy konserwatystów i reformatorów, torysi wciąż będą musieli zdobyć nowych wyborców spośród angielskiej klasy średniej – zarówno młodszej, jak i starszej. Aby to zrobić, trzeba zauważyć problemy, z jakimi klasa ta się mierzy i zaoferować takie ich rozwiązanie, które utrzymane będzie w konserwatywnym duchu. Do tego jednak trzeba tego ducha znać, mieć kompetencje i wykazywać się uczciwością mogącą wzbudzać zaufanie.
Przeczytaj także:
- Chiny wykupują udziały w brytyjskich firmach
- Zachodnia prawica dzieli się i rozdrabnia
- Rząd Torysów nie broni już małego biznesu
Sprowadza się to do trzech nadrzędnych zmian. Przede wszystkim torysi muszą poprzeć szeroko zakrojoną budowę nowych domów na rynek prywatny – zwłaszcza na przedmieściach i w miastach. Druga rzecz to nacisk na wzrost gospodarczy – dzięki wsparciu kapitalizmu jako takiego, a szczególnie małych firm i inwestorów, dążyć powinni do podniesienia PKB na mieszkańca. Wreszcie rzecz trzecia: poprawa opieki zdrowotnej, która powinna przemodelować się na wzór bardziej europejski.
Torysi nie osiągnęli swojego poziomu wyborczego. Jeśli nie uda im się zmienić – i to zmienić poważnie – wkrótce przestaną istnieć.