fbpx

"Każdy rząd pozbawiony krytyki jest skazany na popełnianie błędów"

20.2 C
Warszawa
czwartek, 19 września, 2024

"Każdy rząd pozbawiony krytyki jest skazany na popełnianie błędów"

Jak Amerykanie wybierają prezydenta?

Warto przeczytać

Kampania prezydencka za Oceanem nabiera tempa. Już wcześniej dynamika wydarzeń była gigantyczna. Klęska Joe Bidena w debacie z Donaldem Trumpem, nieudany zamach na tego ostatniego i wreszcie wycofanie się w wyścigu o Biały Dom jego obecnego lokatora. O zwycięstwo w nadchodzącej elekcji zawalczy prawdopodobnie ze strony Demokratów aktualna wiceprezydent Kamala Harris.

Co jakiś czas publikowane są sondaże pokazujące poparcie dla kluczowych kandydatów. Kluczowych ponieważ nie jest tak, że w wyborach bierze udział tylko dwójka pretendentów. Jest ich więcej, niemniej pozostali nie odgrywają większej roli, a głosy rozkładają się głównie pomiędzy Republikanina i Demokratę. Pewnym wyjątkiem był rok 1992, kiedy to trzecie miejsce, z niemal 20 – procentami głosów zajął Ross Perot, kandydat niezależny.

Amerykańskie wybory mają także swoją specyfikę ze względu na tamtejszą ordynację wyborczą. Chociaż wspominane sondaże odnoszą się do poparcia w skali całego kraju, to jednak nie wynik w tzw. populat vote jest decydujący. USA są państwem federalnym i Amerykanie podchodzą do tego federalizmu bardzo poważnie. W istocie bowiem Stany Zjednoczone to związek państw, w którym każde z nich ma daleko posuniętą autonomię wobec rządu centralnego. Ma to swój wyraz także w wyborach. Każdy stan przyznaje określoną liczbę głosów elektorskich, uzależnionych głównie od liczby ludności. Im bardziej liczny tym więcej głosów elektorów można w nim uzyskać. Regułą jest, że zwycięzca w danym stanie zgarnia wszystkie głosy elektorskie przypisane do tego stanu, choćby jego wygrana była minimalna.

Ogólnie zdobyć można 538 głosów elektorskich, do wygranej potrzeba zatem 270 z nich. Co ciekawe możliwy jest także remis, wówczas do akcji wkracza Kongres USA, i to on dokonuje wyboru głowy państwa oraz jego zastępcy. Innym ciekawym elementem tego procesu jest to, że zasadniczo kampania prezydencka w USA nie toczy się z takim samym natężeniem we wszystkim stanach. Skupia się na tzw. swing states (stany wahające się), czyli takich, w których wygrana republikanina lub demokraty nie jest przesądzona. Jest ich około dziesięciu. Ich istotą jest to, że wygrać może w nich każdy z kandydatów (nie są one zatem identyfikowane ani jako republikańskie ani jako demokratyczne). W innych wygrana któregoś z nich jest raczej przesądzona, stąd prowadzenie intensywnej kampanii na ich terenie to starta czasu i pieniędzy. Kampania skupia się zatem tam, gdzie efektywnie rozstrzyga się los wyborów.

Amerykański sposób wyboru prezydenta sprawia, że głową państwa może zostać osoba, która dostała mniej głosów w skali całego kraju, uzyskała jednak więcej głosów elektorskich. Nie trzeba wcale daleko szukać aby podać przykład takiej sytuacji. Wystarczy odwołać się do 2016 roku, kiedy to walkę o Biały Dom wygrał Donald Trump, chociaż w głosowaniu ogólnoamerykańskim dostał niemal 3 miliony głosów mniej od Hilary Clinton. Trump pewnie jednak wygrał w głosowaniu elektorskim, gdzie uzyskał 304 głosy, Clinton zdobyła ich 227. Podobnie było w 2000 roku kiedy to prezydenckie głosowanie wygrał George W. Bush. W wyborach powszechnych zdobył o około pół miliona głosów mniej niż jego rywal, Al Gore. Finalnie w kolegium elektorskim zdobył jednak 271 głosów i ostatecznie wybory wygrał. Wielu do dziś pamięta emocje związane z tymi wyborami, rozstrzygnęła je bowiem decyzja Sądu Najwyższego, w efekcie której głosy elektorskie z Florydy trafiły do kandydata Republikanów.

Przeczytaj także:

Samo śledzenie ogólnokrajowych sondaży, jeśli chodzi o wybory prezydenckie w USA, może nie wystarczyć, co więcej także ostateczny wynik w skali kraju nie jest rozstrzygający o tym, kto zostanie głową amerykańskiego państwa. To sprawia, że tamtejsza ordynacja prezydencka rodzi pytania i wątpliwości. Od czasu do czasu pojawiają się propozycje aby z kolegium elektorskiego zrezygnować i zwycięzcę wyłaniać w głosowaniu powszechnym. Taka zmiana wydaje się jednak mało prawdopodobna, przynajmniej w najbliższych latach. W nadchodzących wyborach o tym, kto wygra finalnie zdecyduje zatem liczba głosów elektorskich.

Więcej artykułów

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Wpisz komentarz!
Wpisz imię

Najnowsze artykuły