fbpx
8 grudnia, 2024
Szukaj
Close this search box.

"Każdy rząd pozbawiony krytyki jest skazany na popełnianie błędów"

Czemu francuska lewica milczy w sprawie Wenezueli?

Francuska skrajna lewica jest zwykle bardzo głośna. Tymczasem w obliczu wenezuelskiej tragedii zachowuje zaskakujące milczenie. Może to wynik przerażenia perspektywą upadku władzy, którą od tak dawna podziwiali? – pyta „Le Figaro”.
Redakcja
Redakcja

Nowy Świat 24 | Redakcja

Jean-Luc Mélenchon

Francuska partia La France insoumise zawsze podkreśla swoje przywiązanie do dyskursu. Paradoksalnie komentarze płynące od członków tej skrajnie lewicowej partii nie zważają zwykle na delikatność podejmowanego tematu i prześcigają się w swej dobitności. Temat nie ma znaczenia: może to być wynik wyborów parlamentarnych, ceremonia otwarcia igrzysk olimpijskich albo konflikt na Bliskim Wschodzie – zawsze mają wiele do powiedzenia i próbują ustawić opinię publiczną.

W swoim oratorskim arsenale mają zresztą pełno środków, które zadziwiłyby speców od retoryki: od zwyczajnego mówienia nieprawdy przez pomijanie albo przekręcanie ważnych szczegółów, stosowanie podwójnych standardów, radykalne antagonizowanie wszystkich, którzy ich nie popierają, po odwracanie ról i ukazywanie ofiary jako oprawcy, a prawdziwego kata – jako ofiary (co widzieliśmy na przykład podczas próby „nazyfikacji” Izraela – państwa składającego się de facto z Żydów ocalałych z zagłady).

Dlaczego zatem francuska lewica milczy w kwestii Wenezueli? To dlatego, że jest ona dla niej wielce kłopotliwa. Ustawiając się przeciwko Izraelowi, lewica zwróciła się przeciwko zachodnim demokracjom, zyskując w ten sposób poparcie wśród muzułmanów. Nie może jednak tak łatwo potępić Wenezueli, bo tamtejsza „rewolucja boliwariańska” to od dawna wielka inspiracja La France insoumise – i to zarówno w kwestii polityki gospodarczej oraz społecznej (takiej jak wywłaszczenia czy prospołeczna polityka finansowana z pieniędzy, z ropy), jak i w kwestii budowania mechanizmów instytucjonalnych (wykorzystanie zgromadzenia konstytucyjnego do ustanowienia rządu Cháveza, zdławienie opozycji przez Maduro).

Koktajl polityczny chavistów, który łączy elementy wyborcze z powstańczymi, inspiruje Jeana-Luca Mélenchona, głównego przedstawiciela i twarzy francuskiej lewicy, który na swoim blogu w ten sposób opisywał wizję przejmowania władzy: „Pierwszą fazę można nazwać »ustanawianiem«. Aktor społeczny wychodzi na scenę i formułuje swoje żądania. Ustanawia siebie. Stopniowo poszerza swoją bazę, obejmując coraz bardziej zróżnicowane kategorie społeczne. Ten aktor nazywa siebie »ludem«. Kolejną fazą jest »osadzanie«. Przybiera ona formę ogólnego wyzwania dla legitymizacji władz politycznych. Charakteryzuje się mniej lub bardziej gwałtowną konfrontacją z postaciami reprezentującymi polityczny świat władzy, mediami, ale czasami także wybranymi przedstawicielami w ogóle […]. Ostatnim etapem jest »konstytuanta«. Istnieją dwa możliwe scenariusze. Po pierwsze, w sensie dosłownym, żądanie nowej organizacji władzy publicznej i praw jednostki prowadzi do zwołania Zgromadzenia Konstytucyjnego (np. Wenezuela, Ekwador, Tunezja, Chile). W drugim przypadku publiczne fora i zgromadzenia zaczynają dyskutować o tym, jak powinno wyglądać sprawiedliwe państwo (np. Indignados Puerta del Sol w Hiszpanii, Nuit debout w Paryżu)”. Co ciekawe, nikt nigdy nie zapytał przywódcy France insoumise o to wyraźne wezwanie do buntu.

Ale przez tę wyraźnie chavistowską inspirację francuska lewica staje przed problemem odniesienia się do sytuacji w Caracas. Jeśli bowiem uzna porażkę „rewolucji boliwariańskiej”, oznaczać to może także dyskwalifikację jej „rewolucji obywatelskiej”. Wenezuelska rewolucja doprowadziła do olbrzymiej inflacji, niedoborów w praktycznie każdym sektorze gospodarki, upadku usług publicznych, zwiększeniu obecności imigrantów. W jednym z do niedawna najbogatszych krajów Ameryki Łacińskiej 80 proc. społeczeństwa znalazło się teraz poniżej granicy ubóstwa.

Do tego oczywiście należy przywołać faktyczny obraz wenezuelskiej władzy, która brata się z przestępcami i wykorzystuje milicję do rozprawiania z faktycznym ludem, kiedy na przykład ponosi porażkę w wyborach (jak Maduro).

Nie dziwi więc tak bardzo, że francuska lewica jest poważnie zakłopotaną porażką kolejnej rewolucji, która kolejny raz pokazuje upadek złudzeń okupiony masowymi zbrodniami w imię równości społecznej.

Mało jednak prawdopodobne, by ta cisza trwała zbyt długo. Sytuacja w Wenezueli nie tylko się przeciąga, ale też zaognia – zapowiedziano kolejne demonstracje, a odpowiedzią na nie mogą być brutalne represje. Co wtedy zrobi lewica? Pewnie podkreśli agresję po stronie demonstrantów, natomiast pominie przemoc po stronie reżimu. Do tego z pewnością zaznaczy, jak silną presję wywierają w tej sytuacji Stany Zjednoczone – zresztą o „spisku skrajnej prawicy i imperializmu” mówi już teraz sam Maduro.

Jednak reakcja francuskiej skrajnej lewicy na dramat rozgrywający się w Wenezueli powinna skierować społeczną uwagę także na inną kwestię – tę mianowicie, jak wygląda obecna sytuacja we Francji. Francuskie społeczeństwo uzależniło się od wydatków publicznych, biurokracja rozrosła się do niebotycznych rozmiarów, podobnie jak „darmowe” usługi publiczne. Przyzwyczajenie społeczeństwa do tego, że „państwo płaci”, sprawiło, że to samo społeczeństwo skłonne jest uwierzyć w szalone propozycje budżetowe i gospodarcze, jakie znalazły się w programie Nowego Frontu Ludowego, inspirowanego przez La France insoumise.

Przeczytaj także:

To nie wszystko. Do tego dochodzi charakter francuskiej kultury politycznej – budowanej na wciąż żywym micie rewolucji z nieodzownym elementem przemocy (widzieliśmy to niedawno podczas ceremonii otwarcia igrzysk olimpijskich). Lewica nieustannie postrzegana jest we Francji jako dobra i właściwa droga, a to znaczy, że prawicę automatycznie lokuje się po stronie zła. Podobnie przekłamuje się obraz samej rewolucji, postrzeganej jednoznacznie pozytywnie, a to pozwala na poważne nadużycia.

Przeczytaj także:

NAJNOWSZE: