Od wielu lat świat Zachodu przenika szkodliwa idea multikulturalizmu. Powierzchownie głosi ona, że w istocie wszystkie kultury są sobie równe i mogą bez poważnych konfliktów funkcjonować jedna obok drugiej. Ma w ten sposób powstać swoisty tygiel, który, jak przekonują zwolennicy teorii multi – kulti, posiada same plusy.
Z czego jednak wziął się ten dziwaczny pomysł na mieszanie kultur? Oczywiście nie chodzi o to, że ludzie z różnego kontekstu kulturowego nie mogą żyć obok siebie. W Polsce mamy bogate historyczne doświadczenie potwierdzające, że mogą. Odbywało się to jednak organicznie i trwało poprzez wieki. Tak było z Żydami, którzy u nas znajdowali schronienie przed prześladowaniami jakich doświadczali w Europie. Tak było także z Tatarami, którzy chociaż wyznają islam, czują się polskimi patriotami, czego dowodem było ich zaangażowanie w licznych bitwach po stronie naszej wspólnej Ojczyzny. Mówimy jednak o czymś innym. Multikulturalizm to projekt inżynierii społecznej, którego celem jest zaplanowane zastąpienie jednej struktury społecznej inną. Ma się to odbywać nie w wielowiekowym procesie asymilacji, ale poprzez masową, praktycznie niekontrolowaną migrację.
Skąd zatem ten pomysł. Trzeba zwrócić uwagę na związek jaki ma to z antychrześcijańską postawą zachodnich decydentów. Otóż od epoki nowożytnej poprzez oświecenie rozwijała się postawa wroga chrześcijaństwu. Było ono postrzegane jako intelektualny wróg, centrum wstecznictwa blokujące pełny rozkwit rozumu. W efekcie w historii Europy okres tysiąca lat nazywany jest przecież średniowieczem. Innymi słowy: przez tysiąc lat Stary Kontynent tkwić miał w okowach ciemnoty, dopiero pojawienie się „oświeconych” myślicieli przynieść miało wyzwolenie z tego mrocznego okresu. Była to oczywiście wierutna bzdura oparta na zwykłej wrogości do wiary. W rzeczywistości to chrześcijaństwo przez wieki budowało tożsamość i potęgę Europy. Z faktem tym nie mogą się pogodzić przedstawiciele tzw. postępowych elit zachodnich.
Owa wrogość do wielowiekowej historii i de facto do europejskiej tożsamości, stała za skłonnością do zanegowania tego dziedzictwa. W normalnych warunkach występuje bowiem determinacja do obrony swojej historii i dorobku kulturowego. Kiedy jednak są one postrzegane jako ciężar, coś niechcianego, takiej potrzeby nie ma. Piękne gotyckie kościoły, zapierające dech w piersiach malowidła, przepiękne traktaty filozoficzne, to wszystko było nie takie jak trzeba, bo zakorzenione w chrześcijaństwie.
W tych warunkach idea multikulturalizmu trafiła na podatny grunt. Otwórzmy granice, wpuśćmy ludzi z różnych części świata i zbudujmy Europę na nowo. Przybyszów nikt nie miał zamiaru zapoznawać z dorobkiem europejskiej cywilizacji, przynajmniej nie z tym, które mogło wywoływać skojarzenia z chrześcijaństwem. Wpadli oni w dojmującą aksjologiczną pustkę. Jak się okazało, nie chwycili za dzieła Woltera czy Kanta, bliższa była im wiara ich przodków niż intelektualny klimat zlaicyzowanych gospodarzy. Od razu uznali swoją kulturę za lepszą, opartą bowiem na czymś transcendentnym, przekraczającym doczesność. Antyreligijność Europy raczej odpychała.
Multikulturalizm był i jest źródłem konfliktów i napięć. To idea sztuczna i nachalna, która opiera się na błędnej antropologii i socjologii. Jej wynalazcy i obrońcy nie tyle chcieli pomóc potrzebującym ludziom z innych regionów świata, co zmienić społeczeństwo, w którym żyli, aby było ono mniej chrześcijańskie. Mamy w tym wypadku do czynienia z inżynierią społeczną. Oczywiście dorabia się do tego humanitarne pobudki, tak aby przekonać do tego jak największą część społeczeństwa. Aktualnie widzimy jednak, że ten projekt jest kompletnie nieudany, od początku przecież prawdziwe intencje były inne od tych deklarowanych. Wszystko to opierało się zatem na kłamstwie, szantażu moralnym i powszechnej manipulacji.
To co rozumiemy dziś pod pojęciem Europy było budowane na chrześcijaństwie, jest ono wpisane w jej tożsamość. Nie mogące zaakceptować rzeczywistości tzw. elity wymyślają takie projekty jak multi – kulti, generując przez to potężne problemy.