fbpx

"Każdy rząd pozbawiony krytyki jest skazany na popełnianie błędów"

16.6 C
Warszawa
czwartek, 19 września, 2024

"Każdy rząd pozbawiony krytyki jest skazany na popełnianie błędów"

Syndrom gotującej się żaby dotyczy też Polski?

Francja ma prawdopodobnie największe w Europie doświadczenie z masową imigracją. To zjawisko jest tu też najstarsze i najmocniej zakorzenione, jeśli chodzi o kraje Starego Kontynentu – pisze „The European Conservative”. Jednak problem dotyczy dziś większości krajów UE.

Warto przeczytać

Co to jest syndrom gotującej się żaby? Otóż doświadczamy go, gdy zgadzamy się na sytuacje, które są niekorzystne i długotrwałe, a pomimo odczuwanego dyskomfortu nie potrafimy ich przerwać.

Skąd taka nazwa? Otóż, gdy nieszczęsną żabę włożymy do naczynia z wodą, które zaczniemy podgrzewać, stworzenie spróbuje dostosowywać temperaturę swojego ciała do temperatury cieczy. Tak bowiem reagują płazy. Chcąc utrzymać się przy życiu, zmieniają swoją temperaturę pod wpływem środowiska. Kiedy jednak woda zaczyna wrzeć, żaba nie mogąc dalej się dostosować, próbuje się wydostać. To jej się jednak nie udaje, gdyż całą swoją energię wykorzystała już na dostosowywanie się do warunków otoczenia.

Europejski syndrom gotującej się żaby

Ponieważ życie Europejczyków z powodu masowej migracji pogarsza się tylko nieznacznie z roku na rok, obywatele są niechętni do działania.

Francja prawdopodobnie wcześniej niż inne kraje doświadczyła problemu ogromnego napływu imigrantów i próbowała sobie z tym poradzić. Jean Raspail, autor proroczej powieści „Obóz świętych”, gdy go zapytano w 1994 r., czy niedawne zaostrzenie przepisów dotyczących azylu i łączenia rodzin może okazać się skuteczne, odpowiedział: „Nie. Nie da się nic zrobić. Jest już za późno. Nastąpiły już masowe ruchy ludzi i jest ich teraz zbyt wielu, by ich odesłać”.

Z kolei słynny niemiecki piłkarz Toni Kroos zdecydował się nie wrócić do ojczyzny po zakończeniu kariery piłkarskiej, gdyż obawia się o bezpieczeństwo córki.

O 2,6 mln zagranicznych „pracowników-gości” mieszkających w Niemczech Zachodnich w 1973 r. wspomina też Christopher Caldwell w swojej książce „Reflections on the Revolution in Europe”, wydanej w 2009 r. Było ich więc naprawdę wielu jeszcze zanim kanclerz Angela Merkel z 2015 r. zadecydowała o przyjęciu ponad miliona migrantów.

Podobna sytuacja panuje niemal we wszystkich krajach Europy Zachodniej. Niewiele pomaga na to polityka antyimigracyjna.

Co z Polską?

Taka migracja nie dotyczyła wcześniej krajów zza dawnej żelaznej kurtyny. Dziś nowi członkowie UE, widząc problemy Zachodu, są w przeważającej większości przeciwni napływowi imigrantów. Jednak coraz częściej zauważają, że rzeczywistość polityczna może być całkowicie niezależna od woli obywateli.

Awanturę dyplomatyczną wywołał incydent z czerwca, gdy niemiecka furgonetka policyjna, bez powiadomienia strony polskiej, umieściła rodzinę z Bliskiego Wschodu na parkingu za polską granicą. Sytuacja pokazała, jak Niemcy „radzą” sobie z problemem migracji. Nie był to jedyny taki epizod. Niemiecka policja przerzuciła przez granicę sześciu afrykańskich mężczyzn, tym razem po powiadomieniu polskich władz. Według dziennikarki Aleksandry Fedorskiej „od początku roku urzędnicy z Niemiec odesłali do Polski ponad 3,5 tys. migrantów”. Niektórzy z nich podobno nigdy wcześniej nie przekroczyli polsko-niemieckiej granicy, docierając do Niemiec innymi drogami.

Zachodnia granica jest słabo chroniona przez polską Straż Graniczną, ponieważ jej główne siły strzegą granicy z Białorusią. Tam bowiem białoruski reżim od lat przewozi migrantów z Bliskiego Wschodu i Afryki w ramach wojny hybrydowej. Uważa się, że zaangażowana w ten proceder jest Moskwa. To trudna i niebezpieczna sytuacja dla Polaków i polskich pograniczników. Młodziutki, 21-letni funkcjonariusz Straży Granicznej, Mateusz Sitek zmarł w zeszłym miesiącu po tym, jak migrant dźgnął go nożem przez ogrodzenie. Mimo tego żandarmeria wojskowa aresztowała trzech funkcjonariuszy straży granicznej za oddanie strzałów ostrzegawczych w powietrze i ziemię w celu odstraszenia agresywnych migrantów. „To szokujący przypadek, biorąc pod uwagę fakt, że nasi żołnierze byli ostatnio wielokrotnie atakowani przez agresorów od strony Białorusi” – powiedział prezydent Andrzej Duda.

Polskie rozgrywki wokół imigrantów

Ostatni sondaż Ipsos pokazał, że 67 proc. Polaków twierdzi, że migranci nie powinni zostać wpuszczani przez granicę z Białorusią. Natomiast ci, którym uda się ją przekroczyć, powinni być zawracani. Zaledwie 19 proc. obywateli Polski uważa, że ich wnioski o azyl muszą być rozpatrywane. Jeśli chodzi o wyborców, zwolennicy SLD są równo podzieleni w tej kwestii, natomiast głosujący na inne partie zdecydowanie popierają środki stosowane do ochrony granic. Niektóre establishmentowe media nazwały wyniki sondażu „szokującymi”.

Sytuacja jest jednak taka, że niewielka liczba aktywistów cieszy się większą władzą niż milcząca większość. Grupy aktywistów, np. Podlaska OPH, działają wzdłuż granicy z Białorusią i aktywnie przerzucają migrantów do Polski. Imigranci przez Internet są instruowani, gdzie mogą przekroczyć granicę i dokąd udać się po przybyciu do kraju. Taksówki finansowane przez organizacje pozarządowe przewożą migrantów do biur prawnych, które wspierają ich wnioski o azyl.

Korzystają na tym też politycy. Wkrótce po przejęciu władzy marszałek Sejmu Szymon Hołownia pozował do zdjęcia z nowo przybyłymi migrantami i działaczami organizacji pozarządowych.

Dostają odszkodowania

Aktywiści zachęcają również migrantów do ubiegania się o odszkodowanie od państwa polskiego. W ostatnich sprawach sądy rejonowe orzekły na korzyść Afgańczyka i Etiopczyka, którzy odnieśli obrażenia po upadku barier granicznych, oraz przeciwko polskiej Straży Granicznej. Wspierani przez aktywistów nielegalni imigranci mogą teraz prowadzić dodatkowe sprawy cywilne przeciwko państwu.

Jeśli chodzi o politykę, promigracyjna lewica do tej pory wypowiadała się mniej butnie niż jej odpowiedniki w Stanach Zjednoczonych, Wielkiej Brytanii i innych krajach. Jej argumenty potulnie zakładają, że globalizm jest nieunikniony, a jak niedawno stwierdziła parlamentarzystka SLD Agnieszka Dziemianowicz-Bąk, „polski rynek pracy potrzebuje rąk do pracy, a także migrantów”. Jednak, na razie „różnorodność jest naszą siłą” nie jest w Polsce możliwym do utrzymania hasłem politycznym.

Nagradzana „Zielona granica” Agnieszki Holland powstała, aby kultywować współczucie dla uchodźców na białoruskiej granicy, przekłamując jednak rzeczywistość. W jednej z całkowicie fikcyjnych scen, polski funkcjonariusz Straży Granicznej wręcza migrantowi termos pełen wody zanieczyszczonej odłamkami szkła.

Do filmu nadają się z kolei prawdziwe sceny z polskich miast. Jeszcze kilka lat temu były one nie do pomyślenia. Niedawno w Warszawie Afrykańczyk próbował wyłamać zamek w zaparkowanym samochodzie, następnie wspinał się i skakał po innych, a na koniec napadł na kierowcę dostawczego skutera. W Poznaniu mieszkańcy wpadli w panikę, gdy pozbawiony koszuli Afrykanin wymachiwał maczetą i dziko krzyczał przed blokiem mieszkalnym. W Czerlonce niedaleko granicy z Białorusią, migranci stale okupują przystanek autobusowy. Taka sytuacja doprowadziła do tego, że miejscowi unikają chodzenia po ulicach w nocy i obawiają się, co może się stać, gdy wyślą swoje dzieci, by czekały na autobus szkolny.

Nagrano też wideo pokazujące nagiego Afrykańczyka wypróżniającego się na kąpielisku w katowickim parku miejskim. W rezultacie, z powodu obecności bakterii E.coli, miejsce to zostało zamknięte. Pojawiły się w związku z tymi okolicznościami ironiczne komentarze, że „Dzięki obecnemu rządowi w naszym kraju robi się naprawdę europejsko”.

Tusk wobec problemów migracyjnych

Rzeczywistość polityczna jest często bardziej złożona niż się wydaje na pierwszy rzut oka. Premier Donald Tusk zadowala się wykonywaniem symbolicznych gestów wobec antyimigracyjnego elektoratu, jednocześnie dając swoim bliskim brukselskim sojusznikom większość tego, o co proszą. Punktuje tym w Brukseli. Jednak pamiętają tam dobrze, że partia Tuska przegrała zdecydowanie w 2015 r., po tym, jak wcześniej zgodziła się na unijny plan redystrybucji migrantów. Partia Prawo i Sprawiedliwość promowała wówczas politykę antyimigracyjną i wprowadziła surowe środki przeciwko atakowi na białoruską granicę, zapewniając przy tym nadzór nad bezprecedensowym poziomem legalnej migracji ekonomicznej z miejsc takich jak Azja i Afryka. Jeden z urzędników ministerstwa spraw zagranicznych próbował popełnić samobójstwo po tym, jak na krótko przed zeszłorocznymi wyborami w Afryce odkryto korupcyjny program „gotówka za wizę”. W związku z tym wielu wyborców rozczarowanych zmieniającymi się losami polskich miast uważa, że winę za to ponosi PiS.

Nie pozostaną w Polsce?

Politycy wszystkich opcji opierają się na teorii, że migranci przybywający na terytorium Polski nie zostaną tu na dłużej i będą kontynuować podróż do bogatszego kraju, takiego jak Niemcy. Jednak to również może się zmieniać. Standardy życia w Polsce szybko zbliżają się do tych w Europie Zachodniej. Co więcej, niedawny pakt migracyjny Unii Europejskiej przewiduje, że wszystkie kraje wypłacać będą podobne świadczenia finansowe przybywającym migrantom. Według polityka PiS i byłego parlamentarzysty UE Jacka Saryusza-Wolskiego świadczenia wymagane przez UE będą stanowić „wyższy standard życia i mieszkania niż średnia płaca w Polsce. Wszystko to odbędzie się na nasz koszt, bo nie ma na to funduszy unijnych. To Polska będzie musiała, to wszystko sfinansować”.

Przeczytaj także:

Jak widać, jest więcej niż jeden sposób na ugotowanie żaby, a niewiele wskazuje na to, by antyimigracyjne społeczeństwo polskie mogło zrobić wiele, by powstrzymać te nadużycia.

Więcej artykułów

ZOSTAW ODPOWIEDŹ