Najgłośniej protestuje lewica, która otrzymała najwięcej miejsc w lipcowych wyborach parlamentarnych i chciała rządzić samodzielnie, choć nie uzyskała wystarczającej liczby mandatów. Z kolei Marine Le Pen napisała w mediach społecznościowych, że rząd jest „tymczasowy” i że jej partia – Zjednoczenie Narodowe (dawny Front Narodowy) ma nadzieję na „wielkie zmiany” i nadal będzie się do nich przygotowywać. Natomiast szef RN i współpracownik Le Pen, Jordan Bardella, oświadczył, że rząd Barniera „nie ma żadnej przyszłości”.
Sytuacja polityczna we Francji wydaje się obecnie mało stabilna. Osłabiony prezydent miał problemy z utworzeniem rządu, kryzys goni kryzys. Na tym tle zwycięsko wychodzi tylko jedna osoba. Liderka Zjednoczenia Narodowego, Marine Le Pen – uważa „Spectator”.
Marine Le Pen nie jest częścią francuskiego establishmentu politycznego. Dorastała na eleganckich paryskich przedmieściach Neuilly-sur-Seine i chociaż ukończyła najlepszą szkołę prawniczą we Francji – Panthéon-Assas – to w przeciwieństwie do większości francuskiej elity nie jest absolwentką École National d’Administration. Wygląda jednak na to, że ma spore szanse, by w 2027 r. zostać prezydentem Francji.
Francuscy wyborcy są bowiem zmęczeni oszustami, przewijającymi się ciągle przez Paryż i mogą zechcieć obalić stary porządek. Dlatego druga pod względem wielkości gospodarka Unii Europejskiej i jeden z liderów europejskiej integracji może niedługo ulec modzie na skrajną prawicę. A po Francji tą drogą mogą pójść Niemcy. Włochy już poszły.
Jednak sytuacja z Le Pen nie jest tak prosta. Choć media często straszą, że stoi ona na czele francuskich neonazistów, tak naprawdę jej partia jest populistyczno-nacjonalistyczną hybrydą prawicy, której do neonazistów daleko. Mało tego – w ostatnim czasie mocno spuszcza z tonu i szybko zmierza w kierunku centrum, by zdobyć więcej głosów, budzić sympatię, być bardziej wybieralną.
Nie jest to typowy polityk. Jej konflikty rodzinne budzą duże zainteresowanie francuskich mediów, ponieważ potrafi przeciwstawić się każdemu, kogo podejrzewa o zdradę – ostatnio do tego grona dołączyła jej siostrzenica Marion Maréchal. Oprócz tego Le Pen nie kryje się specjalnie ze swoimi dziwactwami, których trochę ma, a wśród nich znajduje się na przykład hodowla kotów rzadkich ras. Pierwsza kociara francuskiej polityki. Jednak, jeśli ta hodowla wymaga uporu i wytrwałości, to te same cechy przejawia Le Pen w swojej karierze – próbowała dostać się do Pałacu Elizejskiego już trzy razy, bezskutecznie. Nie zniechęca się, jak pewnie zrobiłoby wielu innych polityków, tylko próbuje po raz czwarty. I przy tej próbie nadal ma uśmiech na ustach.
Francuska polityka to obecnie rozpadający się wrak, a na tych ruinach Emmanuel Macron i Marine Le Pen tańczą ze sobą dziwny taniec. Macron jest upokorzony, ale bynajmniej nie skończony – ma przed sobą jeszcze trzy lata prezydentury. Jednak Le Pen wydaje się silniejsza niż kiedykolwiek przedtem.
Co więcej, francuska kasa świeci pustkami, więc Barnier stoi przed zawsze trudnym wyborem: zwiększyć podatki albo ciąć wydatki. Może też zdecydować się na oba rozwiązania.
Macron próbuje udawać, że fortel z wyborami się udał, bo wstrząsnął francuską polityką. Chciał pozostać w centrum wydarzeń i decyzji, ale poniósł ogromną porażkę. To przez niego rozwiązano Zgromadzenie Narodowe, a później przegrał praktycznie każde głosowanie – tracąc względną większość i premiera. Chcąc zyskać przewagę nad Le Pen, sprzymierzył się z lewicą, co samo w sobie było już katastrofalnym posunięciem, ale poskutkowało dodatkowo tym, że Le Pen zyskała jeszcze większe wpływy i – jeśli odpowiednio to rozegra – za trzy lata może zastąpić Macrona w Pałacu Elizejskim.
Macron stracił sporą część poparcia wyborców i popularności. Zyskała na tym prawica, którą Macron chciał zniszczyć, układając się z Jean-Luc Mélenchonem, przywódcą neotrockistowskiej France Insoumise (Francja Niepokorna). Te starania na nic się zdały, bo Le Pen w lipcowych wyborach uzyskała ponad dziesięć milionów głosów. Procentowe poparcie Le Pen było większe niż Partii Pracy w Wielkiej Brytanii, której udało się zdobyć rząd.
Paradoksalnie to właśnie trzymanie się poza rządem daje Le Pen przewagę. To na Macrona spada odpowiedzialność za obecny bałagan w Paryżu – Le Pen przez cały czas stała tylko z boku i obserwowała, a obecnie domaga się podjęcia skutecznych działań w kwestii imigrantów oraz niewprowadzania nowych podatków.
Le Pen stoi na czele siły, z którą francuska polityka musi się liczyć już teraz. Jej partia ma 143 deputowanych w liczącym 577 osób Zgromadzeniu Narodowym i stanowi tam największy spójny blok. Każdy rząd we Francji, aby przetrwać, potrzebuje teraz cichego przyzwolenia Le Pen i Jordana Bardelli – jej akolity, który zdobywa sporą popularność wśród młodszych Francuzów dzięki platformie TikTok (a który jest też partnerem siostrzenicy Le Pen, która najwidoczniej lubi trzymać wszystko w rodzinie).
Chociaż media często oskarżają Le Pen o neonazistowskie sympatie, to prawda jest taka, że pozbyła się wszystkich neonazistów z partii, którą założył jej ojciec Jean-Marie. Za czasów jej ojca, rzeczywiście widać było w tej partii podejrzane sympatie, zresztą on sam często stawał w obronie Philippe’a Pétaina, przywódcy nazistowskiego kolaboracyjnego reżimu Vichy we Francji, a komory gazowe nazwał „szczegółem historii”. Teraz założyciel partii ma 96 lat i Marine sama wyrzuciła go z partii. Ciężko dziś utrzymać oskarżenia o jej faszystowskie powiązania.
Partia pod kierownictwem Le Pen przeszła długą drogę. Zmieniła nawet nazwę z Front National (Front Narodowy) na Rassemblement National (Zjednoczenie Narodowe). Le Pen może wciąż uchodzić za „prawicową nacjonalistkę”, ale tak naprawdę łączy francuski etatyzm, socjalizm, protekcjonizm i poujadyzm – natywistyczną filozofię Pierre’a Poujade’a, a także bunt małych przeciwko „dużym”: centrum, organom podatkowym, notablom i oderwanym od rzeczywistości intelektualistom.
I ta mieszanka wydaje się coraz bardziej skuteczna, ponieważ obecne sondaże pokazują, że Le Pen ma realne szanse wygrać wybory w 2027 r., jeśli jej kontrkandydatem będzie Édouard Philippe, były premier zwolniony przez Macrona w momencie, kiedy przeskoczył go w rankingach popularności. Choć oczywiście Philippe nie ufa Macronowi, to próbuje przejąć jego centrowe dziedzictwo, wydaje się jednak, że nie ma szans w ten sposób powstrzymać Le Pen.
Sondaż, który na początku września IFOP przeprowadził dla „Le Figaro” i Sud Radio, pokazał, że na trzy lata przed planowanymi wyborami prezydenckimi to właśnie Le Pen cieszy się największym poparciem – gdyby wybory odbyły się dziś, zdobyłaby 34-35 proc. głosów w pierwszej turze i wygrałaby drugą turę.
Miałoby to olbrzymie konsekwencje dla Paryża, Francji, ale też Unii Europejskiej czy francuskich stosunków z Wielką Brytanią, NATO i tak dalej. Wydaje się to nie do pomyślenia, ale sondaże pokazały, że już najwyższy czas właśnie nad tym pomyśleć. Czy Le Pen po wygraniu wyborów byłaby zdolna prowadzić Francję mimo oczywistych oporów ze strony lewicy? Czy jej partia mogłaby odnaleźć się na czele francuskiego rządu?
Przeczytaj także:
- Rozwiązanie Zgromadzenia Narodowego może odbić się na prezydencie Francji
- Macron, bojąc się Le Pen, stał się proukraiński
- Co pokazały nam wybory we Francji?
Kiedy premier Barnier wie, że na horyzoncie czekają trudne decyzje fiskalne, które pewnie nie przysporzą mu sympatyków, Marine Le Pen wydaje się największą zwyciężczynią francuskich przemian politycznych. I nie jest to osoba, która takiej szansy nie starałaby się wykorzystać.