Z Jackiem Piekarą, pisarzem, o walce z powodzią, nieudolności Tuska i przemocy stosowanej przez władzę – rozmawia Wiktor Świetlik
Scenariusze, które pisze dzisiejsza rzeczywistość to fantasy, horror, a może komedia romantyczna lub sielanka?
Thriller polityczny. Zwłaszcza jeśli chodzi o powódź. Opowieść o tym, jak zostają zaprzepaszczone możliwości, które pozwoliłyby uratować ludzi. O tym, jak rządzący zawalają wszystko. Nie informują, albo wręcz dezinformują. Nie pomagają ofiarom katastrofy lub pomagają im dużo za późno. Są zajęci organizowaniem propagandowych „ustawek”. No i wreszcie jedna z kulminacyjnych scen, charakterystyczna dla opresyjnego państwa Tuska i Bodnara. Pokazująca człowieka, który jest ofiarą powodzi i informuje o tym, że w jego mieście nikt nie pomaga powodzianom i grasują szabrownicy. A potem widzimy jak policja, zostaje wysłana, by go aresztować. I do tego konferencja prasowa, na której rządzący wygrażają temu człowiekowi, zapowiadając karę.
Widzę podwójny powrót do PRL. Bo zamordyzmowi często towarzyszy niekompetencja i nieudolność władzy.
W thrillerze do katastrofy doszłoby na skutek celowych zaniedbań…
A czym nazwać niewypuszczanie wody ze zbiorników retencyjnych? Władzy chodziło o to, aby pokazać, że rzeki wysychają. Chciała udowodnić, jak mocno dotyka nas susza. Później doszło ignorowanie ostrzeżeń, przychodzących z zagranicy dwa dni wcześniej. Te ostrzeżenia były w takim stopniu ignorowane, że premier Tusk wbrew alarmowi ze strony odpowiednich urzędów Unii Europejskiej mówił, że nic złego się nie dzieje i nie ma co się nadmiernie przejmować. Ilu ludzi straciło życie lub majątki, bo Tusk zapewnił, że nic im nie grozi?
Uprzedzając nieco pana najnowszy plan literacki, o którym zaraz powiemy. Czy w PRL-u, który był systemem opresyjnym, okropnym, ale też potrafiącym działać zdecydowanie, poradzono by sobie z taką sytuacją powodziową?
No właśnie, mam wątpliwości i pod tym względem widzę podwójny powrót do PRL. Bo zamordyzmowi często towarzyszy niekompetencja i nieudolność władzy…
Generał Jaruzelski mógłby się obrazić. Sprawność wprowadzania stanu wojennego chwalili nie tylko różni dyktatorzy na całym świecie, ale nawet ludzie naszej „Solidarności” mówili, że to było dobrze zorganizowane.
PRL niewątpliwie był w każdym roku swojego istnienia państwem dyktatorskim, choć czasem dyktatura była bardziej opresyjna, a czasem łagodniejsza. Teoretycznie dyktatury powinny sobie trochę lepiej radzić z zagrożeniami, bo wydawać by się mogło, że sprzyja im centralizacja. Ale to działało tylko w przypadku przemocy, tak jak w przypadku stanu wojennego. W innych sprawach niekoniecznie. Doskonale pamiętam chociażby zimę stulecia w 1978 roku, kiedy państwo dosłownie się rozleciało. Zresztą każda zima była dla władzy ciężka, przecież pamiętamy jeszcze stare powiedzenie z czasów PRL-u: „zima zaskoczyła drogowców”. W tamtej epoce co roku widzieliśmy setki samochodów, które ślizgały się na lodzie, grzęzły w zaspach, lądowały w rowach. Pamiętam też czasy, kiedy wyłączano prąd na całych osiedlach. Mieszkałem na gierkowskim blokowisku Stegny w Warszawie. I nam co roku wyłączano wodę na co najmniej dwa tygodnie. Musieliśmy chodzić z wiaderkami do studni artezyjskiej. Jak widać, dyktatura nie radziła sobie z najprostszymi rzeczami. Nie mówiąc już o tym, że zrujnowali całą gospodarkę. I elementy tego peerelowskiego świata ewidentnie dzisiaj wracają.
Uzależnienie od Niemców, tak jak kiedyś od Sowietów, powoduje, że rezygnujemy z wielkich inwestycji gospodarczych, jeśli tylko nie podobają się one w Berlinie.
Na przykład?
Propaganda sukcesu. Nepotyzm. Prześladowania inaczej myślących. Brutalne ataki na opozycję i jej działaczy. A poza tym w dyktaturze urzędnik boi się cokolwiek zrobić. Bo nie chce się narazić, nie chce wylecieć z układanki władzy. To było bardzo charakterystyczne dla PRL-u, że ci na średnich czy niskich szczeblach nic nie robili, bo bali się, że zostaną przez wyższą władzę ukarani. Jest taki dowcip pochodzący jeszcze z czasów stalinowskich o tym, że na polu PGR-u są dwa kopce: ziemniaków i buraków. Przyszły straszne ulewy i pojawia się pytanie, co zbierze się pierwsze? Odpowiedź brzmi: partyjna egzekutywa.
To wyjaśnijmy teraz tę kwestię literacką. Odnoszącą się do przeszłości, ale znowu coraz bardziej aktualną. Pisze pan książkę o PRL. I nie będzie to fantasy…
„Świat zaginiony. Wyprawa do wnętrza PRL”. Pojawi się w księgarniach jeszcze w tym roku. Można tę książkę nazwać leksykonem czy encyklopedią, na pewno: literaturą faktu. Została podzielona na rozdziały, hasła. Łącznie ponad 800 stron maszynopisu, do których dochodzi kilkaset ilustracji.
Skąd pomysł?
Z rozmów z moim synem, który teraz ma 16 lat. Czasem pojawiał nam się w rozmowach temat peerelowskiej przeszłości i on słuchał tego, jak bajek o żelaznym wilku. Bo to jest dla młodych ludzi świat jak z chorej fantazji i trudno im wiele rzeczy zrozumieć.
Syn namówił?
Tak. Powiedział: „czemu o tym wszystkim nie napiszesz?” I wtedy olśniło mnie, że rzeczywiście nie muszę ograniczać się do opowieści snutych w domu, ale mogę spróbować wyjść z tematem do świata. Stać się przewodnikiem-tubylcem, który oprowadza gości. Zarówno takich, którzy nigdy tego świata nie widzieli, jak i takich, którzy zdążyli już o nim troszkę zapomnieć. Na początku wydawało mi się, że projekt nie będzie specjalnie skomplikowany i duży, ponieważ chciałem się skupić na kwestiach obyczajowych, technologicznych, związanych z życiem codziennym, z obyczajami. Potem zdałem sobie sprawę, że tak naprawdę, żeby opisać życie codzienne w PRL-u, muszę też wyjaśnić na jakich fundamentach, to państwo się opierało. A nimi były polityka oraz gospodarka, sterowane przez „jedynie słuszną” ideologię. No i książka się rozrosła.
W realnym socjalizmie chyba jednak więcej rzeczy wynikało z zacietrzewienia ideologicznego. Walczono z prywaciarzami, promowano PGR-y i ciężki przemysł, bo Wielki Brat go potrzebował…
A teraz tak nie jest? Ideologiczne zacietrzewienie spowodowało walkę ze zbiornikami retencyjnymi i regulacją Odry. Uzależnienie od Niemców, tak jak kiedyś od Sowietów, powoduje, że rezygnujemy z wielkich inwestycji gospodarczych, jeśli tylko nie podobają się one w Berlinie. Prognozy gospodarcze są fatalne, budżet zadłużony tak, że trafiliśmy do procedury nadmiernego deficytu. A wszystko pokrywane propagandą i zatajaniem niewygodnych dla władzy faktów.
Jak awaria w Czarnobylu, o której nie informowano by wróg zewnętrzny i wewnętrzny nie wykorzystał?
Mamy to znowu. Połączenie niekompetencji i propagandy sukcesu. Proszę spojrzeć na poprzednich osiem lat rządów Tuska. Przecież były to rządy, w czasie których wszystko rozlatywało się w rękach. Nawet jak budowali autostrady, to skończyło się to klęską i bankructwami setek polskich podwykonawców, ponieważ tak fatalne rząd przygotował prawo. Prawo, które tych polskich firm nie chroniło. I dzisiaj i wtedy dochodzi do tego nepotyzm. Każdy działacz musi dostać stanowisko w administracji czy spółkach skarbu państwa dla siebie, dla swojej rodziny. W tym tygodniu w Totalizatorze Sportowym zostało zwolnionych 13 regionalnych dyrektorów. I kto wszedł na ich miejsce? Lokalni działacze partyjni plus biznesmen z Gdańska, znany z tego, że z ludźmi z Platformy Obywatelskiej grywa w piłkę nożną. No i to jest właśnie państwo Tuska w pigułce.
Reasumując: PRL wraca?
Nie sądziłem, że będziemy zbliżać się do PRL w tak zastraszającym tempie. Zawróciliśmy w tę stronę 13 grudnia 2023 roku, kiedy ukonstytuował się ten koszmarny rząd z wyjątkowymi szkodnikami Bodnarem i Tuskiem. Proszę zwrócić uwagę, że pod niektórymi względami skręt jest bardzo ostry. Weźmy bodnarowski pomysł samokrytyk sędziowskich. Doprowadzanie ludzi do samoponiżenia. Łamanie psychiczne. Nawet za Gierka czy Jaruzelskiego nie robiono tego tak jawnie, nie proponowano jako rozwiązania systemowego. Podobne postępowanie typowe jest dla okresu bierutowskiego. Dla stalinizmu. To praktyka totalitarna, gdzie nie tylko łamie się fizycznie, ale też psychicznie.
Ale docenia się artystów bliskich władzy. Agnieszka Holland właśnie została nagrodzona w Gdyni…
To nie tylko nagroda, ale też symbol nastawienia do Polski elit artystycznych. Agnieszka Holland wpisała się w putinowsko-łukaszenkowską propagandę. W sabotaż przeciwko państwu polskiemu. To jest film pełen nienawiści wobec Polski i Polaków. Groteskowe, że środowisko artystyczne okazało się działać z opóźnionym zapłonem, i uhonorowało ją teraz, kiedy nawet część władzy wycofuje się z fascynacji „Zieloną granicą”. Ci jurorzy wystawili sami sobie świadectwo jako ludzie, popierający antypaństwowe, antynarodowe wystąpienia. Takie mamy właśnie, sprostytuowane pseudoelity.
Sporo tu krytykujemy tę władzę i elity, które nas wiozą w przeszłość. Ale ktoś na to pozwolił. Chyba nie dokonam nadużycia, gdy nazwę pana sympatykiem PiS. Widzi pan, że to też przez nich?
To jest coś nieprawdopodobnego co się stało z poparciem dla PiS wśród młodych ludzi. Jeszcze za czasów rządów Platformy pamiętam badania, które pokazywały, że PiS jest najbardziej popularną opcją w tej grupie wiekowej. Z pozycji lidera PiS spadł do pozycji outsidera, pomimo że obiektywnie rzecz biorąc żadna partia w historii nie zrobiła tak wiele dobrego dla młodych. Radykalna obniżka podatków, zerowy PIT, program 500+, pomoc dla szkół i uczniów na niespotykaną wcześniej skalę.
Tak. To najważniejsze co się przydarzyło. Gdy zaraz po wyborach w 2019 roku powiedziałem, że jeśli partia ta diametralnie się nie zmieni, to żadnych więcej wyborów już nie wygra, spadły na mnie gromy.
Częściowo ten młody, zbuntowany elektorat wolnościowy został zagospodarowany przez Konfederację. Ale PiS popełnił koszmarne błędy. Za dużo było w przestrzeni publicznej różnych leśnych dziadków, starych działaczy, którzy nawet we mnie budzą dreszcz grozy, choć faktycznie jestem życzliwy tej partii. Zarówno minister kultury Gliński, jak i szef telewizji Kurski, jak i kierujący całym państwem Jarosław Kaczyński odpowiadają też za to, że mieli 8 lat i w zasadzie nieskończone fundusze, by wykreować modę na konserwatyzm, patriotyzm, stosując zabiegi popkulturowe. Jak wyszło? Mówiąc w skrócie: mieli zrobić „Braveheart”, a zrobili „Koronę królów”.
PiS popełnił koszmarne błędy. Za dużo było w przestrzeni publicznej różnych leśnych dziadków, starych działaczy, którzy nawet we mnie budzą dreszcz grozy. Mieli zrobić „Braveheart”, a zrobili „Koronę królów”.
Pamiętam, miałem nawet spięcie o to z Kurskim, jak byłem dyrektorem Trójki. Mówił, że w ogóle nie można porównywać, bo on ma wielokrotnie mniejsze budżety i szyje misia na miarę możliwości, a nie potrzeb.
Zarówno budżet telewizji jak i budżet ministerstwa kultury był gigantyczny i można było się postarać. Są państwa, które stosują fantastyczną ofensywę kulturową, weźmy na przykład Koreę Południową, która nie tylko technologiami bombarduje cały świat, ale też swoją popkulturą. I państwo może podejmować działania sprzyjające podobnej ofensywie. PiS w ogóle tego nie czuł i nie czuje.
Mentalnie są w zeszłym stuleciu?
Tak to wygląda. Dlaczego nie wspierano i nie lansowano nowych, zorientowanych na nowoczesny konserwatyzm i patriotyzm, młodych artystów? Ludzi, którzy by pokazali, że można znać języki, jeździć po świecie, bawić się, interesować najnowszymi trendami w technologii, modzie czy kinie, czy muzyce i wcale nie przeszkadza to w byciu patriotą. Co robiła telewizja? Obciach i paździerz. Zachwycała się Zenkiem i Marylą Rodowicz. A Kurski podniecał się tym, że na Sylwestra ma wysoką oglądalność i „piki” mu idą w górę. Żałosne i infantylne myślenie na „tu i teraz”.
„Świat zaginiony. Wyprawa do wnętrza PRL”, pojawi się w księgarniach jeszcze w tym roku. Do jej napisania zachęcił mnie 16-letni syn.
A Maryla Rodowicz, jak już wszystko się chwiało, pokazała im środkowy palec. Nie zgadzam się jednak do końca. Uważam, że Zenek nie był sam w sobie błędem. Błędem było zrobienie z niego sztandaru, a nie dodatku. A coś na pokrzepienie serc na koniec? Młodzi się zbuntują kiedyś przeciwko Platformie?
Trzeba im przedstawić atrakcyjną alternatywę. Poza tym wiadomo, że ludzie młodzi mają to do siebie, że się buntują i chcą wolności. Jak ktoś im tę wolność ogranicza, to się na niego gniewają. I jest to oczywiste zarówno w kontaktach rodzinnych, jak i w kontaktach środowiskowych czy ogólnospołecznych.
Albo jak im się sprawnie wmówi, że ktoś im zabiera, a ktoś daje…
Ale kiedyś zobaczą w jaki sposób działa ta władza, jak nie dba o nic poza własnym interesem, jak funkcjonuje nepotyzm, jak jest tłumiona wolność słowa. Wtedy może znowu skręcimy w drugą stronę. Jestem też bardzo ciekaw jak przebiegnie w tym roku Marsz Niepodległości. To będzie interesujące wydarzenie z uwagi na fakt, że po raz pierwszy od ośmiu lat przy władzy są ludzie, którzy Marszu Niepodległości nienawidzą. Możemy się więc spodziewać różnych prowokacji, zarówno policyjnych, jak i ze strony wynajętych „aktywistów”.
Pan będzie?
Oczywiście! Marsz Niepodległości za czasów, kiedy rządził PiS miał tylko jeden wymiar i był to wymiar patriotyczny. A teraz będzie miał dwa wymiary. Przede wszystkim patriotyczny, ale też antyrządowy. Bo rządy Tuska, Bodnara i ich kolegów, zmierzają ku likwidacji Polski, a Marsz Niepodległości ma pokazać, że my chcemy, aby Polska istniała i aby miała znaczenie w świecie.