Pytanie powinno raczej brzmieć: czego możemy się spodziewać po jego następcach, gdyż zastąpi go nie jeden, a dwóch premierów. Kadencja premiera trwa w izraelskim parlamencie (zwanym Knesetem) cztery lata, ale tym razem postanowiono o podzieleniu jej na dwie dwuletnie połowy. Najpierw stanowisko premiera obejmie Naftali Bennett z Yamina, małej religijnej partii syjonistycznej. Będzie pierwszym ortodoksyjnym premierem Izraela. Jeśli chodzi o poglądy zagraniczne, są one zasadniczo zbieżne z polityką obraną przez Netanjahu, na przykład w stanowczej postawie wobec Iranu.
Bennett jest synem amerykańskich imigrantów z San Francisco. Urodził się i wychował w Hajfie, liberalnym, wieloetnicznym mieście na północy Izraela. W wieku 18 lat dostał się do Sayeret Matkal, elitarnej jednostki rozpoznawczej IDF. Brał udział w walkach i awansował do stopnia oficerskiego.
Bennett służył w wojsku przez sześć lat, po czym przeniósł się do Nowego Jorku. Tam założył firmę o nazwie Cyota, która zajmowała się produkcją oprogramowania z zakresu cyberbezpieczeństwa. Po kolejnych sześciu latach sprzedał swój udział w firmie za 145 milionów dolarów.
Wrócił do Izraela i służby wojskowej. Do 2006 r. „wyłapywał” rakiety na granicy libańskiej. Jednak bardzo negatywnie oceniał prowadzenie operacji wojskowych w konflikcie z Hezbollahem, przez co postanowił sam zająć się polityką.
Bennett stanął na czele pierwszej kampanii Netanjahu w 2007 roku. Następnie dołączył do opozycji uważając, że polityka Netanjahu wobec Obamy jest zbyt ugodowa. Ta kontrowersyjna relacja trwa do dziś, Bennett w końcu zyskał wystarczające poparcie partyjne, by po głosowaniu nad odsunięciem Netanjahu zająć jego miejsce jako premiera.
Po dwóch latach sprawowania urzędu Bennett sceduje stanowisko premiera na Ja’ira Lapida z Yesh Atid, partii centrolewicowej, który będzie sprawował urząd przez pozostałe dwa lata.
Taka niejednorodna politycznie koalicja była konieczna, by uzyskać przewagę nad sojusznikami Netanjahu. Jego partia, Likud, pozostaje silna i znacząca, ale świat musi liczyć się z nowym krajobrazem politycznym w Izraelu.
O nowej sytuacji politycznej w Izraelu opowiedzieli Haviv Rettig Gur, starszy analityk polityczny w „Times of Israel” oraz Eugeniusz Kontorowicz, dyrektor Centrum Bliskiego Wschodu i Prawa Międzynarodowego przy George Mason University Scalia Law School.
Dlaczego Ameryka i reszta zachodniego świata powinna się przejmować tym, kto jest premierem Izraela?
Kontorowicz: Izrael jest jednym z najbliższych sojuszników Ameryki. Ma to kluczowe znaczenie dla bezpieczeństwa Ameryki, ale także dla koncepcji samej Ameryki. Izrael jest na linii frontu – pośrodku konfliktu z Iranem i islamskiego terroru.
Kim jest Naftali Bennett, nowy premier Izraela?
Gur: Życie Bennetta to historia Izraelczyków, a oni lubią o sobie opowiadać. On uosabia izraelską tożsamość. Dzięki temu jest powszechnie akceptowany i wspierany jako premier, nawet jeśli jego sojusznicy i wyborcy nie zgadzają się z nim w jakichś kwestiach.
Na jakiej zasadzie ma działać nowy rząd koalicyjny?
Kontorowicz: To wspólny rząd, który rozciąga się od prawicy po skrajną lewicę. Pierwszy raz obejmuje też partie arabskie, w szczególności partię opartą na Bractwie Muzułmańskim. W izraelskim rządzie byli już Arabowie z innych partii, ale to pierwsza partia jawnie proarabskiej, nie mówiąc już o islamistycznej proweniencji.
Lapid i Bennett będą rotować na stanowisku premiera. Bennett nie przywodzi dużej partii, nie ma więc dużej możliwości działania. Trudno spodziewać się wielkich zmian, biorąc pod uwagę różnice w poglądach różnych partii. Z libertariańskiego punktu widzenia nie jest tak źle, jeśli rząd nic nie robi. Istnieją natomiast dwie obawy. Pierwsza to podatność na obce naciski, głównie Stanów Zjednoczonych. Administracja Bidena z całą pewnością będzie wywierać presję na Izrael. Ze strony USA mówi się o otwarciu konsulatu palestyńskiego w Jerozolimie. Tymczasem, jeśli Izrael zezwoliłby na istnienie konsulatu palestyńskiego, podważyłby własne roszczenia do suwerenności.
Druga obawa wiąże się z tym, że w razie impasu w Knesecie, izraelskim rządzie, inne urzędy będą prowadzić swój program nawet bardziej niż teraz tak jak w USA w sytuacji, tak zwanego głębokiego stanu. Wydaje się, że Bennett zaaprobowałby taki sposób rządzenia.
Czego sojusznicy Izraela mogą spodziewać się po nowym rządzie? Czy stanowisko Izraela wobec Hamasu i Palestyny może znacząco się zmienić?
Kontorowicz: Raczej mało prawdopodobne, że ten rząd będzie chciał zmienić stanowisko. To w zasadzie kwestia wytrzymania nacisków administracji Bidena.
Ministerstwo Spraw Zagranicznych będzie pod kontrolą Lapida, a ten jest bardziej skłonny do ustępstw wobec Palestyny. Oczywiście oficjalnie nikt nie opowiada się za takimi ustępstwami, na pewno nie tak daleko idącymi, jak chcieliby amerykańscy postępowcy, ale nie wiadomo, co się stanie, gdy Biden zwiększy naciski.
Jak reaguje Iran na zmianę premierów Izraela?
Kontorowicz: Mało prawdopodobne, że dostrzeżemy jakieś wyraźne reakcje. Myślę, że najpewniej będą próbować, jak bardzo mogą sobie pozwolić, i szukać słabości po stronie Izraela. Możliwe, że będą dążyć do konfrontacji, by sprawdzić, jak silny jest nowy rząd. W tym zaś panuje zgoda co do kwestii, że Iran jest niebezpieczny i należy za wszelką cenę powstrzymywać go przed dążeniami atomowymi.
Zatem Izrael i jego sojusznicy powinni zwracać szczególną uwagę na to, by USA nie zawarło z Iranem umowy pozwalającej na opracowanie bomby atomowej.
Czy z Bennettem wiążą się jakieś kontrowersje? Jakich doniesień medialnych możemy się spodziewać?
Gur: W 1996 roku brał udział w operacji Grapes of Wrath, której celem były baterie rakietowe Hezbollahu na terenie Libanu. W jej trakcie doszło do zbombardowania obiektu ONZ, zginęli cywile. Po tym Izrael wycofał się z operacji. Bennett nie był odpowiedzialny za ten nalot i nawet jego przeciwnicy nie próbują mu tej odpowiedzialności przypisać. Jednak samo wezwanie bombowców było jego decyzją. Eksperci zastanawiają się, czy ten ruch był potrzebny, czy nie posunął się trochę za daleko. Jednak nie otrzymał żadnej nagany, żaden dowódca nie zarzucił mu złamania rozkazu. Sam Bennett nie uważa, by popełnił błąd.
Krąży też plotka, że podczas spotkania za zamkniętymi drzwiami powiedział: „W swoim czasie zabiłem wielu Arabów i jestem z tego dumny”. Sam Bennett stanowczo temu zaprzecza. Kilka lat temu wypomniał mu je w Knesecie arabski poseł, odpowiedział wtedy: „To oskarżenie jest całkowitym kłamstwem i nikt z was nie może go potwierdzić. Powiedziałem, że w swoim czasie zabiłem wielu terrorystów i jestem z tego dumny i powinniśmy byli zabić więcej”. On nie kładzie znaku równości między terrorystami a Arabami. Nie ma żadnego nagrania, na którym mówiłby inaczej.
Na jakie kwestie dotyczące Izraela powinniśmy zwracać uwagę w mediach i polityce?
Kontorowicz: Od czasu Obamy wielu Amerykanów maskowało swoje uprzedzenia wobec Żydów, mówiąc, że są antysyjonistami, a nie antysemitami. Mówili, że są przeciwko prawicowemu rządowi Netanjahu. A ponieważ Netanjahu był tak długo premierem, że ludziom łatwo było go utożsamiać z Izraelem. Teraz natomiast mamy rząd wielokulturowy i daleki od religijnej prawicy. Zobaczymy czy antysyjoniści teraz umilkną. Myślę, że wcale nie, że znajdą nowy pretekst.