fbpx

"Każdy rząd pozbawiony krytyki jest skazany na popełnianie błędów"

20.2 C
Warszawa
poniedziałek, 29 kwietnia, 2024

"Każdy rząd pozbawiony krytyki jest skazany na popełnianie błędów"

Suma wszystkich kłamstw

10 kwietnia 2024 to czarny dzień w najnowszej historii Europy. Tego dnia Parlament Europejski 301 głosami za, przy 272 przeciwnych i 46 wstrzymujących się, przyjął restrykcyjne przepisy migracyjne i azylowe. Jeszcze tego samego dnia Donald Tusk zapewniał, że Polska nie zaakceptuje przyjętych rozwiązań.

Warto przeczytać

Abstrahując od wyniku głosowania – wszak 46 głosów wstrzymujących oznacza, że gdyby tylko część eurodeputowanych miała zdanie w tak palącej kwestii – projekt można było odrzucić. Tyle tylko, że tytularny (jeszcze niedawno) „król Europy” nie zmobilizował większości koniecznej do odrzucenia tego projektu, godzącego w podstawy i wartości, na których ufundowano Wspólnotę.

Pisaliśmy o tym wielokrotnie, począwszy od czasów, kiedy Ewa Kopacz, ówczesna premier zapewniała, że kwoty obligatoryjnej wówczas relokacji, są niewielkie i obwarowane szeregiem warunków z dobrowolnością alokacji, potwierdzoną przez migrantów. Jednak skutkiem woluntarystycznej polityki byłej kanclerz federalnej Angeli Merkel, która zakładała, że jak z karty dań, Niemcy wybiorą najlepiej wykształconych i poszukiwanych w Europie specjalistów, doszło do katastrofy humanitarnej, a kontrybucja jaką, przy aktywnym udziale Tuska zapłacono Turcji, zatrzymała falę migrantów na terenie tamtego kraju. Oczywiście na koszt europejskich (a zatem i polskich) podatników.

„Pozamiatane”?

Spotkanie Szefa Rady Europejskiej Charles’a Michela w Warszawskich Łazienkach z szefami europejskich państw i rządów, do którego doszło w czwartek 11 kwietnia, mogło być dobrą okazją do omówienia kwestii wynikłych z niefortunnej (to najłagodniejsze określenie) decyzji eurodeputowanych. Zamiast tego omawiano strategię europejskiego bezpieczeństwa, przemilczając fakt, że podstawowe zagrożenie stanowi dzisiaj nielegalna emigracja. Grecja i Portugalia, Estonia i Luksemburg, Irlandia, Hiszpania i Finlandia – zróżnicowane geograficznie, kulturowo i strukturalnie – obecne swoimi przedstawicielami na spotkaniu w Warszawie, dawały dobrą okazję do podjęcia rzeczowej debaty o polityce migracyjnej, również w kontekście bezpieczeństwa.

Zamiast tego mieliśmy do czynienia z zaklinaniem rzeczywistości. Ekonomiczny i populacyjny potencjał Europy w żadnej mierze nie przekłada się na poziom bezpieczeństwa czy poczucie bezpieczeństwa. W wymiarze politycznym, militarnym czy socjalnym. Nikt nie przypomniał w Warszawie słów śp. Prezydenta Lecha Kaczyńskiego, który przestrzegał Europę i Polskę przed zakusami terytorialnymi Rosji w momencie agresji na Gruzję?!

W tym samym czasie, w Sejmie trwała debata w sprawach aborcyjnych. Nie dziwmy się temu rozdwojeniu jaźni. Warszawskie spotkanie europejskich polityków nie służyło w zamyśle Tuska niczemu innemu, jak tylko przykryciu sejmowej debaty, która zakończy się awanturą, bo sama koalicja rządząca pozostaje w tej sprawie w fundamentalnym sporze, podobnie jak podzielone jest w tej kwestii całe społeczeństwo. Polityka uników to sprawdzona metoda, skoro jeszcze na dwa miesiące przed brukselską rejteradą Donald Tusk dementował sugestie, jakoby fotel w Warszawie, coraz bardziej go uwierający, chciał zamienić na brukselskie salony.

W zamyśle projektodawców przepisy paktu migracyjnego mają obowiązywać, począwszy od roku 2026. Termin pozornie odległy, podobnie jak odległe od prawdy są zapewnienia Tuska, że ma zdolności budowania sojuszy i w żadnej mierze kwoty czy opłaty z tytułu odmowy przyjęcia relokowanych imigrantów nie będą dotyczyły Polski. 100 konkretów na 100 dni wystarczy w tym przypadku za wszelki komentarz. Viva Johanson – szwedzka Komisarz ds. migrantów stwierdziła z trybuny Parlamentu Europejskiego, że „historia na nas patrzy”. Tego samego dnia, historia działa się na naszych oczach, gdy grupa 200 migrantów siłowo atakowała granicę polsko-białoruską.

O przyjęciu ukraińskich uchodźców przez Polskę, zapomniano…

Skoro nie zablokowano głosowania w Europarlamencie, jaką mamy pewność, że obrona unijnej granicy z Białorusią zostanie uznana za europejski priorytet, a ewentualny polski sprzeciw na szczeblu ministrów spraw zagranicznych, bądź szefów rządów okaże się skuteczny. Słowa o dzieleniu się odpowiedzialnością i pierwszym kroku na drodze rozwiązania problemu relokacji, które wypowiedziała odpowiedzialna za projekt eurodeputowana Birgit Sippel, są o tyle bez pokrycia, że przemilczają fakt przyjęcia przez Polskę uchodźców z Ukrainy. Wbrew temu, co wcześniej deklarowała szwedzką Komisarz. To wówczas słyszeliśmy z ust ówczesnej opozycji (z Donaldem Tuskiem) uspokajające komunikaty.

Słychać za to o czasie koniecznym do opracowania przepisów wykonawczych, tak jakby decyzja Rady Europejskiej była już przesądzona. Czyżby zatem premier Tusk miał opuścić salę na czas głosowania?! Przewrotnym uzasadnieniem za głosowaniem „za” w Parlamencie Europejskim miała jakoby być obawa przed spodziewaną zmianą układu sił po czerwcowych wyborach. Jednak na razie, to polityczna rodzina Tuska – EPL, której tak niedawno jeszcze przewodził, dysponuje większością. Nie było zatem woli poważnej debaty, a jedynie pospieszne przyjęcie czegoś, co cytowana posłanka sprawozdawca sformułowała w sposób następujący: „Nie głosujemy nad pakietem idealnym”.

Forsowna integracja to wbrew fiasku polityki multi-kulti (o czym także pisaliśmy wielokrotnie), podobnie jak Zielony Ład, polityka „zeroemisyjna”, czy zapowiedź wprowadzenia tylnymi drzwiami w nowej wersji Traktatu Europejskiego i euro jako waluty obowiązującej – stanowi zaprzeczenie idei, w myśl której słabszy – broni silniejszego, a jeden tylko głos sprzeciwu sprawia, że „waga” Malty, czy Estonii jest politycznie równa Francji i Niemcom.

No cóż, Donald Tusk jeszcze w roku 2011 na Forum w Krynicy zapowiadał, że niebawem wprowadzimy w Polsce euro. Angela Merkel rozważała wówczas możliwość odstąpienia w tym przypadku od tzw. kryteriów konwergencji. Być może więc, zapisy polskiej Konstytucji, pomimo braku konstytucyjnej większości, mają takie znaczenie jak kolejne obietnice bez pokrycia. Wszak, co nie udało się wówczas, może dzisiaj stać się normą za sprawą unijnych regulacji, gdzie suweren ma tyle do powiedzenia, co karpie w sprawie Wigilii.

Imigracja młodych-silnych mężczyzn i wsparcie finansowe Berlina

Nie przypadkiem przecież pod pozorem działań humanitarnych, podejmowani z morza rozbitkowie stanowią źródło intratnego dochodu dla organizacji finansowanych między innymi przez Rząd Federalny i na nic zdają się apele państw południa Europy, które od lat zmagają się z presją migracyjną. Wstępna selekcja odbywa się (o czym też pisaliśmy) w Afryce Północnej, gdzie kobiety i dzieci pozostają na łasce przemytników ludzi, bez możliwości powrotu do krajów macierzystych, bez środków do życia, by trafić do niewolniczej pracy lub stać się ofiarami handlu żywym towarem. Młodzi silni mężczyźni trafiają do Europy.

Na osłodę przyjęto przepisy mające na celu ułatwienie deportacji ludzi niespełniających kryteriów, zezwalających na ubieganie się o legalny pobyt w Europie. Już tylko polskie doświadczenia z nielegalnymi imigrantami przerzucanymi do Niemiec lub przybyszami trafiającymi do Polski z wizą pracowniczą, którzy rozpłynęli się bez śladu, pozwalają przyjąć, że te akurat przepisy, poza poprawą samopoczucia brukselskich biurokratów, niczego w istocie nie zmienią.

Przeczytaj także:

Jest tego świadom sam Donald Tusk, bo nie wskazał potencjalnych sojuszników na rzecz budowy antymigracyjnej koalicji. Rzecz jasna, mamy jeszcze jeden instrument – kartę do głosowania, ale po ewentualnej zmianie władzy usłyszymy; „Wasz rząd się zgodził”. Nie ufajmy zatem zapowiedziom, gdyż słowa nie zastąpią czynów, podobnie jak obietnice składane rolnikom, nie wyeliminują źródeł obecnego kryzysu, którego następstwa w całej pełni ujawnią się dopiero za jakiś czas.

SourceRedakcja

Więcej artykułów

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Wpisz komentarz!
Wpisz imię

Najnowsze artykuły

Translate »