Bez względu na żywione sympatie polityczne Amerykanie nie powinni dać się oszukać rządowi. Joe Biden jest słaby, a Nancy Pelosi niekonsekwentna, ale nie ma to większego znaczenia, ponieważ są oni tylko marionetkami sterowanymi przez Berniego Sandersa, którego celem jest przekształcenie Stanów Zjednoczonych w dystopijne społeczeństwo zależności. Wszelkie działania, które mają być prozdrowotne, przeciwdziałać biedzie albo ratować naszą planetę, tak naprawdę zmierzają do jednego – promowania amerykańskiej wersji „dochodu podstawowego”.
Na skutek inflacji wzrastają koszty utrzymania. Wzrost płac, który obserwowaliśmy w czasach prezydentury Donalda Trumpa, właśnie stracił znaczenie z tego powodu. To mocno uderza przede wszystkim w klasę średnią. Tymczasem partia Sandersa chce wydać kolejne miliardy na opiekę społeczną, choć istnieje niewiele faktycznych przesłanek mówiących o tym, że takie wydatki w czymkolwiek pomogą. Nie licząc oczywiście budowania wizerunku partii.
To rozdawnictwo trzeba jakoś wyjaśnić, więc w kolejnych tygodniach Demokraci będą z pewnością wiele mówili o nierównościach społecznych i różnicach w zarobkach. Nie będą natomiast mówili, że te często fikcyjne wskaźniki służą przede wszystkim rozrastaniu się aparatu państwowego. Bo przecież do obliczania różnic w dochodach używa się – zupełnie świadomie i celowo – wysokości płaconych podatków, a to znaczy, że nie uwzględnia się puli świadczeń socjalnych, które trafiają do dziesiątków milionów Amerykanów.
Lewica wykorzystała pandemię jako swego rodzaju poligon dla proponowanych przez nią rozwiązań – płatności bezpośrednich, rozsyłania comiesięcznych czeków rodzicom, reorganizacji programów pomocowych zniechęcających do pracy, gdy alternatywą jest zasiłek itd. Przyznać trzeba, że w obliczu kryzysu nawet niektórzy Republikanie poparli te strategie, zapominając, że przyjdzie za nie zapłacić reszcie społeczeństwa.
Niedawno Nancy Pelosi, przewodnicząca Izby Reprezentantów Stanów Zjednoczonych, wezwała do przekazania większych środków na pomoc mieszkaniową dla Amerykanów. To zastanawiające, bo obecnie fundusz ten wynosi 46 mld dolarów, ale wydano z niego do tej pory raptem 6 proc. Podwojenie tego budżetu w obecnej sytuacji można by tłumaczyć tylko przymiarką do wprowadzenia dochodu podstawowego.
Jak rząd próbuje uzależnić od siebie obywateli wielu pokoleń? Przez „darmowe” przedszkola i „darmowe” studia, rządowe programy opieki zdrowotnej i oczywiście Zielony Nowy Ład. Tymczasem – choć dziś to coraz mniej popularne podejście – brak uprawnienia do darmowych pieniędzy czy takiej pracy, jaką byśmy chcieli, są w istocie koncepcją amerykańską. Ameryka to wolność, w ramach której przez ciężką pracę możemy budować własne bogactwo. Nie ma w tym miejsca na zasiłki, lenistwo i roszczeniowość.
Kiedyś Amerykanie zamiatali cudze podłogi, kosili cudze trawniki czy zatrudniali się jako kelnerzy, żeby mieć pieniądze na własne jedzenie i czynsz. Dziś arogancja wyparła ich etykę pracy. Oczekują zamiast tego jałmużny.
Kiedy w latach 30. XX wieku w USA wybuchł Wielki Kryzys, Cywilny Korpus Ochrony FDR zmusił miliony obywateli do pracy przy budowie infrastruktury. Dzięki temu mogli utrzymać swoje rodziny pomimo fatalnej sytuacji ekonomicznej w kraju. Dzisiaj Sanders próbuje zrobić coś odwrotnego – rozdawać pieniądze tym, którzy nie pracują. Dla jego partii ludzie to tylko infrastruktura, pozbawione twarzy automaty, którymi rząd może sterować i formować je dowolnie.
Widzimy zachodzącą dziś w USA rewolucję kulturową, której częściami składowymi są krytyczna teoria ras, marksizm, Black Lives Matter, środowiska proaborcyjne, LGBT czy gender, ale to, czego nie widać na pierwszy rzut oka, to dążenie do mnożenia różnego rodzaju uprawnień, przez które ludzie coraz mniej pracują, coraz mniej zarabiają i coraz mniej mają. Mają też coraz mniej kontroli nad własnym życiem, bo tę przejmuje od nich rząd.
Jeśli w tej sytuacji nie znajdzie się dwupartyjna odwaga do przeciwstawienia się tej tendencji, Sanders odniesie kolejne zwycięstwo na drodze do przebudowy Stanów Zjednoczonych.