fbpx

"Każdy rząd pozbawiony krytyki jest skazany na popełnianie błędów"

18.6 C
Warszawa
sobota, 27 kwietnia, 2024

"Każdy rząd pozbawiony krytyki jest skazany na popełnianie błędów"

Czy Niemcy chcą być „normalnym narodem”?

O tym, jak bardzo Niemcy są zagubione w swoim statusie członka NATO, pisze serwis Washington Examiner. O ich zagubieniu świadczą m.in. poważne i publiczne rozterki dotyczące tego, czy dostarczyć Ukrainie swoje czołgi Leopard II, czy też poczekać aż inne państwa, które zakupiły taki sprzęt, wyślą własne.

Warto przeczytać

Ukraińcy zapewne odetchnęli nieco z ulgą, gdy w końcu rząd Niemiec podjął decyzję, że firmy zbrojeniowe przekażą im 178 czołgów Leopard I. Wiele z tych maszyn może być jednak zniszczonych i wymagać remontu. Równocześnie kanclerz Olaf Scholz ostrzega przed „konkurencją” w dostarczaniu walczącym z Rosjanami potrzebnych systemów uzbrojenia i wyklucza wysłanie przez jego kraj samolotów bojowych.

Jeśli chodzi o przekazanie Leopardów, Scholz uległ dopiero po tym, jak prezydent Joe Biden zgodził się wysłać mniej więcej batalion amerykańskich czołgów Abrams.

Historia, która zawstydza

Jeśli jednak chodzi o Niemcy, istnieje znacznie większy problem, który mogą rozwiązać tylko sami obywatele Niemiec. Ich niechęć do wspierania potencjału wojskowego proporcjonalnego do potencjału ekonomicznego jest ściśle powiązana z pamięcią nazizmu oraz śmierci i zniszczeń, jakich dokonała tyrania Adolfa Hitlera.

Znamienne jest to, że wydatki obronne Berlina w 2022 r. wyniosły 1,44 proc. PKB, wciąż znacznie poniżej celu NATO, którym jest 2 proc. PKB.

„Wstyd i pokuta to właściwe i konieczne reakcje każdego kraju wybierającego takich przywódców jak Niemcy. Nadchodzi też czas, kiedy osoby z zewnątrz mogą zasadnie domagać się, by Niemcy zachowywały się jak odpowiedzialny sojusznik wojskowy, a jednocześnie nadal ponosiły te ciężary” – pisze Washington Examiner.

Nasuwa się tu pytanie, czy na pewno Niemcy chcą być pełnoprawnym sojusznikiem NATO? Sytuacja panująca dziś w Ukrainie może wpłynąć na ich decyzję.

Już piętnaście lat temu, w kwietniu 2008 r., ujawniła się niechęć Niemiec do Ukrainy, często zresztą sprzymierzona z Francją. Wtedy to, podczas szczytu NATO, odrzucono sugestię George’a W. Busha, aby wprowadzić Ukrainę i Gruzję na szybką ścieżkę do sojuszu. To, co mogłoby odstraszyć Rosję od ataku, zostało wówczas zignorowane, a nawet wyśmiane.

Przeczytaj także:

Berlin i Paryż są więc w pewnym stopniu odpowiedzialne za inwazję Rosji na Gruzję cztery miesiące później i proklamowaniu dwóch prowincji, jako „niepodległych” państw, co było klasycznym przejawem moskiewskiej strategii tworzenia „zamrożonych konfliktów” w byłych republikach radzieckich. NATO zareagowało bardzo słabo, także w 2014 r., kiedy w lutym Rosja zaanektowała Krym i zajęła Donbas. Moskwa zyskała wtedy przekonanie, że kolejna inwazja, do której ostatecznie doszło w 2022 r., wywoła równie kulejącą odpowiedź sojuszu.

NATO odstrasza

Nie bez znaczenia jest to, czy dany kraj jest członkiem NATO, czy nie. Jest to niewątpliwie czynnik odstraszający. Stąd decyzja Szwecji i Finlandii o przystąpieniu do sojuszu po drugiej inwazji Rosji na Ukrainę. Oba kraje zrezygnowały z neutralności swojej polityki zagranicznej wprowadzonej po 1945 r., dochodząc do słusznego wniosku, że jedyną gwarancją obrony przed agresją Kremla jest postawienie wokół ich krajów ochronnej granicy NATO.

Od 24 lutego ubiegłego roku, kiedy wojska Putina zaatakowały niepodległy kraj, w NATO wciąż spierano się o to, czy i jakie systemy broni dostarczyć walczącej Ukrainie. Znamienne jest to, że Niemcy, bojąc się sprowokować większą wojnę, zazwyczaj były niechętne uzbrajaniu Ukraińców. Pierwsza pomoc Niemiec dla walczących Ukraińców ograniczyła się do wysłania 5 tys. hełmów. Ówczesna minister obrony Christine Lambrecht tak to tłumaczyła: „Niemiecki rząd jest zgodny, że nie wysyłamy śmiercionośnej broni do obszarów kryzysowych, ponieważ nie chcemy podsycać sytuacji, chcemy pomóc w inny sposób”.

Ukraińcy nie pozostawili tego bez odpowiedzi. Burmistrz Kijowa Witalij Kliczko nazwał niemiecką ofertę „żartem”.

Japonia wskazuje drogę do normalności

Lambrecht nie jest już ministrem obrony, czołgi Leopard II to też już nie tylko hełmy. Niemcy poczyniły konkretny krok, jednak przed nimi ważna decyzja. Wzorem dla nich może być Japonia. Od lat 90. wśród Japończyków trwała cicha, ale głęboka debata na temat pytania: „Czy Japończycy są normalnym narodem?”. W jej wyniku premier Shinzo Abe podjął wysiłki zmierzające do zmiany narzuconej przez Waszyngton, pacyfistycznej konstytucji Japonii po 1945 r. Jego następca Fumio Kishida ogłosił niedawno, że Tokio podwoi wydatki na obronę z 1 proc. do 2 proc. PKB w ciągu pięciu lat. Da to Japonii trzecią co do wielkości armię na świecie, po USA i Chinach. Japonia podjęła więc ostateczną decyzję o byciu „normalnym narodem”.

Niemcy czeka podobna debata. Warto tu przypomnieć słowa Ronalda Reagana z 1961 r. Powiedział on wówczas, że „Wolność nigdy nie jest oddalona od wymarcia o więcej niż jedno pokolenie. Nie przekazaliśmy jej naszym dzieciom w krwiobiegu”. Totalitaryzm nie jest przekazywany przez krwiobieg, tak samo, jak wolność.

Niemcy powinni wreszcie zrozumieć, że chociaż nie wolno im zapomnieć o przeszłości, nie są przecież przez tę przeszłość rządzeni. Oni też muszą zdecydować, czy są „normalnym narodem”. Jeśli tak, muszą zacząć się zachowywać, jak „normalny naród”.

Więcej artykułów

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Wpisz komentarz!
Wpisz imię

Najnowsze artykuły

Translate »