fbpx

"Każdy rząd pozbawiony krytyki jest skazany na popełnianie błędów"

4.5 C
Warszawa
środa, 16 października, 2024

"Każdy rząd pozbawiony krytyki jest skazany na popełnianie błędów"

Zniesienie prawa weta dla państw europejskich jest błędem

Przemawiając na Sorbonie, prezydent Emmanuel Macron nawoływał po raz kolejny do tworzenia „silnej Europy”. Tymczasem francuski eseista Max-Erwann Gastineau na łamach „Le Figaro” przekonuje, że postulowane przez Macrona zlikwidowanie prawa weta przysługującego państwom członkowskim w Radzie Europejskiej niesie ze sobą ograniczenie autonomii tych państw, a w konsekwencji także osłabienie Unii.

Warto przeczytać

Popierane przez Emmanuela Macrona zniesienie prawa weta państw członkowskich Unii Europejskiej w kwestii polityki zagranicznej wydaje się częścią szerszego procesu, który napędza strach przed „izolacją”. Strach, który zmusza, by interes europejski przekładać nad interesy narodowe i powoli oddawać politykę zagraniczną w ręce Brukseli.

Oficjalnie celem takich przesunięć jest wzmocnienie zdolności Europy do „mówienia jednym głosem”, który miałby być silniejszy i więcej znaczący niż głosy poszczególnych państw członkowskich. Z tej perspektywy miałoby to także wzmocnić pozycję Europy na międzynarodowej arenie.

Jednak taka postawa jest także próbą realizowania interesu narodowego Francji, która chce pokazać, jak jest duża i znacząca w obrębie UE. Myli więc interes narodowy i europejski, wysuwając ciągle postulaty mocniejszej integracji i federalistyczne wizje. Widać to w treści artykułu 34 traktatu Unii Europejskiej, który jest wynikiem Traktatu lizbońskiego forsowanego przez Francję po klęsce projektu europejskiej konstytucji. Artykuł ten stanowi: „Państwa Członkowskie, które są również członkami Rady Bezpieczeństwa Organizacji Narodów Zjednoczonych, wykonując swoje funkcje, bronią stanowisk i interesów Unii”. W tej chwili odpowiedzialność za obronę unijnych stanowisk przejęła właśnie Francja, po tym, jak Wielka Brytania – drugi z europejskich krajów mający stałe miejsce w Radzie Bezpieczeństwa – opuściła UE.

Obecnie zjednoczenie dyplomacji państw Unii nie wydaje się trudnym zadaniem, jednak czy jednocząca logika faktycznie zmierza ku takiej polityce władzy, jakiej chciałby Macron?

Geopolityk Olivier Zajec słusznie zauważył, że ponadnarodowość w takich obszarach jak dyplomacja czy obrona wymaga – na dłuższą metę – rekompensaty. Na przykład w ramach Unii państwa członkowskie zgodziły się na utratę kontroli nad swoimi granicami (wewnątrz Unii), ponieważ w zamian miały je zastąpić inne, rozszerzone granice, zwane strefą Schengen. Zatem „europeizacja” francuskiej geopolityki musiałaby dawać Francji większy wpływ w zjednoczonej Europie niż w podzielonej.

W historii Europy podziały były zawsze – i niosły ze sobą zarówno plusy, jak i minusy. Z minusami mieliśmy do czynienia zazwyczaj wtedy, gdy dochodziło do wyniszczających konfliktów, ale z tym (w obrębie Europy) już sobie poradziliśmy, bo Unia wymaga solidarnej postawy w przypadku „agresji zbrojnej” na któregokolwiek z jej członków (o czym stanowi art. 42 ust. 7 Traktatu z Maastricht).

Plusem podziałów i różnorodności postaw w Europie było natomiast naśladownictwo, dzięki któremu szybciej rozwijał się przemysł i technologia. Oprócz tego różnorodność umożliwiała konstruktywny sprzeciw. Przykładem tego była wojna w Iraku z 2003 r., której prowadzeniu sprzeciwiła się Francja, a za jej przykładem poszły Niemcy. Gdyby Europa musiała zachować jednolitą postawę w polityce zagranicznej czy możliwe byłoby francuskie sprzeciwienie się wojnie w Iraku? Jeśli kwalifikowana większość głosów Rady Europejskiej to bliscy sojusznicy Stanów Zjednoczonych – czy możliwe będzie realizowanie polityki pod jakimkolwiek względem innej niż narzucana Brukseli przez USA?

Jedność Europy może w praktyce oznaczać jej podążanie w kierunku wyznaczanym przez Stany Zjednoczone, bez względu na to, czy i jak bardzo będzie on leżał w jej interesie.

Autonomia państw członkowskich musi zawierać w sobie także autonomię myślenia. Mnogość interesów, ale też doświadczeń historycznych czy warunków geograficznych, pozwala Europie myśleć wielotorowo, wielobiegunowo i samodzielnie – w oderwaniu od doktryny atlantyzmu.

Nie chodzi o to, by Francja czy inne kraje Europy usilnie rezygnowały ze swoich sojuszy bądź porzucały ambitne postawy i działania na terenie Europy, ale by to realizować, nie trzeba nowych traktatów. Trzeba natomiast konkretnych ram budżetowych i zapewnienia regulacji korzystnych dla przemysłu obronnego.

W dzisiejszym świecie myślenie o blokach („blok zachodni” jako przeciwieństwo „bloku autorytarnego” albo „wolny świat” jako przeciwieństwo „reszty świata”) jest zbyt wąskie. Macron sam o tym wspominał nie raz, między innymi po swojej wizycie w Chinach, wzywając Europę do przemyślenia amerykańskiego stanowiska w kwestii Tajwanu, za którym do tej pory podążała. Podobnie było pod koniec ubiegłego roku, kiedy Macron wyraził chęć wzięcia udziału w szczycie BRICS w Johannesburgu. Byłby to doskonały wyraz europejskiej potrzeby budowania bardziej złożonych relacji z resztą świata.

Francja, a w zasadzie cała Europa, powinna porzucić ideologiczne kajdany i przyjąć większą elastyczność. Dziś ta elastyczność często oznacza „aktywne niezaangażowanie”, takie jak w przypadku Meksyku Obradora, Brazylii Luli czy Turcji Erdoğana. Ta ostatnia nie ma większych problemów z dostarczaniem broni Ukrainie przy jednoczesnym pogłębianiu relacji handlowych z Rosją. Stany Zjednoczone też znają i stosują tę strategię, kwestie ideologiczne nie przeszkadzały im we współpracy z Komunistyczną Partią Wietnamu albo wszystkimi niedemokratycznymi reżimami, które należą do Stowarzyszenia Narodów Azji Południowo-Wschodniej (ASEAN), kiedy tylko sprzyjało to amerykańskim interesom.

Krokiem w tę stronę było francuskie zbliżenie się do Indii, które zresztą same świetnie radzą sobie ze wzmacnianiem więzi z Zachodem przy jednoczesnym utrzymywaniu relacji z Rosją. Gloryfikowany w Europie wspólnotowy mianownik – „wartości” – na pewno zawiedzie, kiedy w podzielonym świecie liczyć będą się pragmatyczne interesy.

Kiedy w 1998 r. Indie przeprowadziły serię testów nuklearnych na radżasthańskiej pustyni, międzynarodowa społeczność była oburzona, a Stany Zjednoczone groziły sankcjami. Wyłamała się wtedy właśnie Francja, która zaproponowała Indiom partnerstwo strategiczne. Był to śmiały ruch, który jednak doprowadził do rosnącego w siłę sojuszu.

Przeczytaj także:

Żeby jednak wykazywać się taką odwagą w dyplomacji, trzeba mieć świadomość zarówno własnych interesów, jak i tożsamości – wiedzieć, skąd się przybywa i dokąd zmierza. Francja jednak przechodzi przez tożsamościowy kryzys, ponieważ nie udało się utrzymać dawnej dumy i wyjątkowości, a teraz nie wiadomo, czym je zastąpić. Tymczasem Francja znów musi poczuć się szczególna, jeśli chce zająć pozycję lidera Europy – ale podstawą tej szczególności nie może być uniwersalizm czy poczucie moralnej wielkości będące w rzeczywistości tylko arogancją, bo to daje odwrotny efekt.

SourceLe Figaro

Więcej artykułów

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Wpisz komentarz!
Wpisz imię

Najnowsze artykuły