Francuskie społeczeństwo jest obecnie podzielone na trzy bloki, które trudno pogodzić – pisze Brighelli. Przyszły rząd nie będzie miał więc łatwego zadania. Jednak reprezentujących poszczególne bloki Francuzów „nie da się sprowadzić do tych trzech karykatur, jakimi są Emmanuel Macron, Marine Le Pen i Jean-Luc Mélenchon”.
Rewolucja francuska 1789 r. miała wiele przyczyn. Jedną z tych najważniejszych, jeśli nie kluczowych, było kurczowe trzymanie się przez elity arystokratyczne swoich przywilejów. W przeciwieństwie do historyków Brighelli uważa, że nie zaczęła się ona od szturmu na Bastylię 14 lipca 1789 r., ale trzy tygodnie później: w nocy z 4 na 5 sierpnia. Wtedy to podczas sesji Narodowego Zgromadzenia Ustawodawczego przegłosowano zniesienie przywilejów feudalnych, co położyło kres ustrojowi feudalnemu. Jednak już wcześniej silna grupa otaczająca parę królewską występowała przeciwko ówczesnym ministrom finansów – oczerniała Jacquesa Turgota i domagała się odwołania Jacquesa Neckera. Koteria księcia Orleanu, przyszłego Filipa Równego, wzorując się na modelu angielskim, próbowała przekształcić monarchię absolutystyczną w konstytucyjną. Bez powodzenia. Arystokraci byli za utrzymaniem wszystkich przywilejów, co jak wiadomo, skończyło się ostatecznie odebraniem im majątków, a często i życia.
Przeczytaj także:
- Francja/ Ostateczne wyniki wyborów: 58,54 proc. dla Macrona, 41,46 proc. dla Le Pen
- Francja/ Ostateczne wyniki I tury wyborów: Macron: 27,85 proc., Le Pen: 23,15 proc.
- Jak donosi portal „Breaking Defense”, Francja zorientowała się, że Chiny nie są przyjacielem, lecz groźnym rywalem
- Czy we Francji możliwa jest reindustrializacja? I czy któryś z kandydatów na prezydenta jej podoła? Opinia z „Le Figaro”
Historia lubi się jednak powtarzać – i wtedy, i obecnie można mówić o dwóch grupach. Pierwsza z nich to rosnąca w siłę, wraz z Dantonem i Robespierre’em, klasa prawników i przedsiębiorców. Mając już wówczas władzę ekonomiczną, chcieli otrzymać też wykonawczą. Udało się im to ostatecznie po rewolucji lipcowej 1830 r. Druga z grup to masa ludowa – niewyraźna, niespójna, bo bardzo daleka od jedności myśli, za to przeniknięta zasadami religijnymi, które zawsze służyły interesom kleru. Ten zaś trzymał się blisko z arystokracją, co wyjaśnia, dlaczego wyzyskiwani przez 1200 lat bretońscy chłopi walczyli z poświęceniem dla swoich gnębicieli.
Jedni mają dość, inni obawiają się faszyzmu
Biznesmeni i bankierzy mają interes w reelekcji Macrona – zauważa Brighelli. „Z drugiej strony, naród jest podzielony na tych, którzy mają dość, nie zawsze potrafiąc nazwać swoją frustrację i tych, którzy obawiają się »faszyzmu«, o którym mają w najlepszym razie tylko szkolną wiedzę”. Ale to nie neonaziści we Francji atakują Żydów. „Zarzut rasizmu, który służy jako najwyższy argument dla imbecyli, jest już nieaktualny” – pisze autor. I twierdzi, że będąc nauczycielem, nie zastanawia się, kto tak naprawdę jest rasistą – czy ci, którym na sercu leży sprawa „integracji i asymilacji cudzoziemców w dłuższej perspektywie, czy ci, którzy zamykają ich w gettach osiedlowych, odmawiając im dostępu do systemu edukacji godnego tego miana”. A tak właśnie według Brighelliego wygląda polityka edukacyjna socjalistów od czterdziestu lat. No, ale jeśli ktoś nie chce się przyznać do własnych błędów, sytuację próbuje zrzucić na rzekomy „rasizm”.
Bojaźliwa i podzielona Francja
Brighelli twierdzi, że Francuzi są bojaźliwi, co dobitnie pokazała epidemia koronawirusa. Przerażeni emeryci i duża grupa nauczycieli popierają obecnego prezydenta. Nie dostrzegają, że ich siła nabywcza, która już została nadszarpnięta przez lata oszczędności, zostanie osłabiona przez koniec polityki pomocy i wzrost cen podstawowych produktów żywnościowych dzięki Putinowi. „Prawica biznesowa rozwija się dzięki zdolności rogacza do oszukiwania samego siebie” – pisze autor.
Przeciwnicy Macrona są podzieleni równo na dwie grupy – tych, którzy poparli Marine Le Pen, oraz na tych, którzy głosowali na Mélenchona. Jak zauważył ostatnio Marcel Gauchet, przewodnicząca Frontu Narodowego utrzymuje „narodowy” dyskurs z początków V Republiki i nie ma nic wspólnego „z tym, czym historycznie była skrajna prawica”. Wśród zwolenników założyciela lewicowej La France Insoumise jest ponad 65 proc. muzułmanów praktykujących demokratyczny entryzm oraz, jak ich określa Brighelli, „pożytecznych i intersekcjonalnych idiotów komunistów”.
Autor jednak nie łudzi się co do wyniku wyborów. Zauważa, że media popierają Macrona, a w „Le Monde” można przeczytać napisany przez prawników artykuł, potępiający wszelkie zmiany w konstytucji pozwalające na uproszczenie procedury referendalnej. „W każdym razie od 2005 r. wiemy, co rządzący nami oligarchowie robią z wynikami referendum, gdy są one dla nich niekorzystne” – stwierdza Brighelli. Z kolei „Le Point” na swoich łamach przeprowadza atak na program gospodarczy Marine Le Pen. Gazeta ta „suwerenność europejską” przedstawia jako „dobrą”, w przeciwieństwie do „złej” suwerenności narodowej. Stoi na stanowisku, że będący złem „populizm napędza wielką reelekcję Viktora Orbána na Węgrzech, a Ursula von der Leyen, która już przekazała Ukrainie broń o wartości 100 milionów euro i wcale nie jest zainteresowana dolewaniem oliwy do ognia, położy temu kres”. To wszystko ostatecznie doprowadzi do „rozbioru między USA, Rosją, Chinami i Indiami, w którym to Europa będzie »indykiem« lub »palcem między korą a drzewem«, co i tak budzi niewielkie obawy. „Płacąca świnia” zamortyzuje szok wywołany sztuczną inflacją, która pozwoli niektórym na zwiększenie marży, tak jak zrobili to właściciele restauracji, gdy w 2009 r. w ich sektorze obniżono VAT”.
Brighelli jest pewien, że po reelekcji Emmanuela Macrona będzie jeszcze trudniej. Uważa, że zaraz po wygranej, prezydent rozwiąże Zgromadzenie, aby korzystając ze swojego sukcesu sprowokować wybory parlamentarne. W trakcie nich odrodzą się tradycyjna lewica i prawica odrzucone wcześniej w wyborach prezydenckich. Dzięki temu RN zdobędzie siedem lub osiem zwykłych mandatów.
Historia się powtórzy?
Brighelli twierdzi, że sytuacja kraju przypomina tę z 1788 r., gdyż Francja ma do czynienia z całkowitą blokadą instytucjonalną. „Wierzę, że wyjdziemy z tego tak, jak w 1789 r. – na ulice” – pisze. I uważa, że nie byłoby lepiej nawet w sytuacji, gdyby „przypadkiem wybrano Marine Le Pen”, gdyż jej obóz toleruje demokratyczną grę tylko wtedy, gdy daje im władzę.
Według Brighelliego jego kraj czeka wielki i gwałtowny kryzys. Jak się on zakończy – nie wiadomo. Być może wyłoni się z niego nowa Francja, ale nie jest to wcale pewne. Twierdzi, że ostatecznie ta sytuacja przyniesie wielkie szkody – „tak jak Rewolucja Francuska przyniosła szkody wszystkim warstwom społecznym. Ale nie mamy żadnego Bonapartego, którego moglibyśmy wyciągnąć z kapelusza” – zauważa.
„Demokratyczna gra, którą niedawno wyśmiewałem, osiągnęła fazę końcową. Ten kraj, który kocha mężów opatrznościowych i który, jak siostra Anna, nie dostrzega ich nadejścia, zostanie rozdarty na ulicach. A ci, którzy wygrają, niekoniecznie będą najbardziej oświeceni” – podsumowuje gorzko swój artykuł.